Zanim odpowiemy sobie na to nietrudne zresztą pytanie zastanówmy się nad przyczynami wybuchu afery podsłuchowej. Prokuratura co prawda prowadzi „energicznie” śledztwo w tej sprawie, stawia zarzuty kelnerom i jakimś biznesmenom, ale tak naprawdę nie wierzę, że ujawni prawdziwych mocodawców podsłuchów. Jak znamy życie, niektóre zarzuty „padną” w sądzie i na kelnerach sprawa się zakończy.
Logicznych uzasadnień tej afery jest kilka.
Pierwsza, to oczywiście gra polityczna wewnątrz Platformy Obywatelskiej. Nie od dziś wiadomo, że od dłuższego czasu w partii tej wrze. Wieloletnie, autorytarne rządy Tuska znudziły się już działaczom, wskutek czego co jakiś czas słyszymy o spektakularnych odejściach z partii. Liczne frakcje również dają o sobie znać. Największy przeciwnik Tuska, Grzegorz Schetyna zapewne nie powiedział ostatniego zdania. Widzimy przecież jego uśmiech na twarzy od ucha do ucha, gdy ekipie rządzącej co jakiś czas powinie się noga. On już nawet tego nie ukrywa. Za tą wersją przemawia jeden bardzo istotny element. Otóż mocodawcy podsłuchów nie zależało tyle na osłabieniu samej platformy, co na upokorzeniu rządu, a w tym samego Tuska. Gdyby bowiem zależało mu na klęsce całej platformy ujawnienie rozmów nastąpiłoby bezpośrednio przed wyborami do Parlamentu Europejskiego lub przed przyszłorocznymi wyborami do polskiego parlamentu. Wydarzenia natomiast wskazują, że miał to być cios w Tuska i jego rząd. Z tego też między innymi powodu odrzucam hipotezę, że mogła zrobić to opozycja.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Wersja druga, to walka pomiędzy „dużym” pałacem prezydenckim, a „małym” pałacem premiera. W przeszłości mieliśmy już wojenkę pomiędzy prezydentem Kwaśniewskim, a premierem Millerem. W przyszłym roku są przecież wybory prezydenckie. Prezydent Komorowski ma prawo przypuszczać, że Donald Tusk zmęczony dwiema kadencjami premierostwa będzie miał ochotę wejść na salony pałacu prezydenckiego. Osłabienie pozycji politycznej Tuska jest mu bardzo na rękę, tym bardziej, że chyba oprócz Jarosława Kaczyńskiego nie jawi się na horyzoncie jakiś poważny kontrkandydat.
Po trzecie, działania obcych służb specjalnych. Tę wersję podkreśla wielu komentatorów, w tym sam premier Tusk. Biorąc pod uwagę aktualną sytuację geopolityczną, wydarzenia na Ukrainie i niedyplomatyczne wypowiedzi premiera w tej sprawie, czy chęć utworzenia unii energetycznej, można uzasadnić i tę wersję. Podważenie wiarygodności polskiego rządu w świecie oraz „skłócenie” z USA może być na rękę Rosji, mającej żywotne interesy energetyczne oraz polityczne. Ta wersja wydarzeń ma jednak jeden słaby punkt. Otóż służby specjalne nigdy (lub bardzo, bardzo rzadko) nie ujawniają zdobytych przez siebie materiałów. Chociaż zawsze cel uświęca środki. Być może ujawnienie miało właśnie na celu ośmieszenie Polski w świecie i pogorszenie stosunków z Wielką Brytanią, czy USA.
No i czwarta wersja, to gra polityczno – biznesowa. Platforma Obywatelska to przecież partia bezideowa, to typowa partia władzy. Nie raz już (chociażby afera hazardowa) mieliśmy dowód na to, że członkowie tej partii są powiązani z różnymi grupami biznesowymi. Powstały tzw. kręgi polityczno – biznesowe. Paliwa, węgiel, hazard, to najbardziej intratne interesy. Słyszymy przecież, że przedstawiono zarzuty w tej sprawie biznesmenowi z Dolnego Śląska, trudniącemu się właśnie handlem węglem. Wątpię, jak napisałem wcześniej, aby zarzuty prokuratorskie doczekały się pozytywnego finału w sądzie, ale wersji tej nie można odrzucić. Zwróćmy też uwagę jak wzrosła sprzedaż tygodnika „Wprost” po opublikowaniu treści podsłuchanych rozmów. Tam gdzie pieniądz, tam wszystkie środki są dozwolone. Nie można więc i tej wersji odrzucić.
Można by zapewne w jakiś sposób uzasadnić i inne wersje, ale dla mnie osobiście te podane wyżej są najbardziej prawdopodobne.
Przejdźmy więc do udzielenia sobie odpowiedzi na zadane w tytule pytanie. Logicznym jest, że obojętnie kim jest mocodawca podsłuchów, nie ujawnił on wszystkiego co ma. Głośno mówi i pisze się przecież o rozmowie wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej z szefem Centralnego Biura Śledczego Pawłem Wojtunikiem. Kto wie, czy ujawnione rozmowy nie są tylko zapowiedzią ujawnienia o wiele poważniejszych. Przecież nie tylko Sikorski, Sienkiewicz, czy Belka jadali w restauracji „Sowa i „Przyjaciele”. Tych osób ze sfer rządowych było wielu. Dochodzimy więc do sedna sprawy, a mianowicie do możliwości szantażu najważniejszych osób w państwie polskim. Pomijam już kwestie kompromitacji, honoru (choć i te są znaczące), ale skupiam się na możliwości szantażu. Osoby, których rozmowy ujawniono wiedzą przecież, że to może nie być wszystko co ma w zanadrzu mocodawca. Inni natomiast, którzy bywali w lokalach „Pod Pluskwą” też nie mają pewności, czy za chwilę nie wyjdą na jaw ich rozmowy.
Jak więc można sprawować najważniejsze urzędy w państwie będąc w ciągłej niepewności, czy za chwilę nie będą upublicznione ich niecne wypowiedzi? Pod taką presją nie można sprawować urzędu.
A może mocodawcy chodziło tylko o to, ażeby zastraszyć rządzących i wytworzyć w nich przekonanie, że ma kolejne „haki” i w ten sposób zyskać sobie ich „przychylność”? Nie można wykluczyć i tej sugestii, ba jest ona wysoce prawdopodobna. Obojętne jest zresztą, czy mocodawca ma kolejne materiały kompromitujące, czy ich nie ma – szantażowani tego nie wiedzą i żyją w ciągłej niepewności. Tak dalej sprawować władzy się nie da. Rząd w ten sposób utracił zdolność do podejmowania korzystnych dla kraju decyzji, utracił w ten sposób zdolność do sprawowania władzy.
Ten stan ciągłego szantażu można przeciąć tylko w jeden sposób, wymianą rządzących. Donald Tusk albo tego nie rozumie, albo jego rządza władzy jest silniejsza od dobra kraju. Stawiam na drugi wariant.
Foto: Wikimedia Commons