Ray LaMontagne ma głęboko w nosie obowiązujące trendy w współczesnej muzyce. Jego nowe dzieło zatytułowane Supernova powoduje, że słuchacz przenosi się na amerykańską prowincję lat sześćdziesiątych i nie śpieszy mu się powrócić z niej do współczesnego świata pełnego codziennego zgiełku i trosk.
U Raya nie uświadczymy jednak country, które jest bardzo popularne na prowincji w USA, tylko folk, podlany szczyptą rocka. Artysta, który mieszka razem ze swoją rodziną na farmie w New Hampshire, konsekwentnie od lat kroczy swoją ścieżką eksplorując stylistykę starego, amerykańskiego folku nie popadając przy tym w tanie naśladownictwo swoich mistrzów, takich jak Stephen Stills, który zainspirował Raya swoją muzyką do tego, aby spróbować swoich sił w tej dziedzinie sztuki. Dzisiaj wiemy, że była to całkiem skuteczna inspiracja.
Czytaj także: Nim wróci wiosna... - Stworz - \"Cóż po żyznych ziemiach...\" [recenzja]
Nad piątą płytą Raya LaMontagne unosi się cudownie leniwa, nostalgiczna aura. To muzyka w sam raz na ciepłe, letnie popołudnia na wsi, w objęciach natury, kiedy człowiek po prostu cieszy się życiem i otaczającą go przyrodą. Rozpoczynający płytę Lavender pokazuje słuchaczowi, że folk jednak nie będzie główną stylistyką na płycie. Słychać w tym utworze dosyć mocne partie gitary elektrycznej, organy hammonda i głos Raya, który spokojnie, z charakterystyczną „przepaloną” chrypą, roznosi się nad utworem powodując błogi uśmiech na twarzy słuchacza. Następny na płycie Airwaves to folkowe cudeńko, stanowiące chyba wytchnienie przed kolejnym utworem, czyli She’s The One. Słychać w nim kawał niezłego riffu, jednak gitary akustyczne nie pozwalają zapomnieć o ulubionej stylistyce Raya. Śpiewa w tym kawałku – jak on sam lubi mawiać o swoim głosie – „z jelit”. Do tego dochodzi świetna, melodyjna partia basu – doskonały utwór. Pick Up The Gun to łagodna, folkowa balladka, sunąca się powoli przez całe pięć minut ze śliczną melodią. Julia za to przyspiesza tempo płyty i przenosi nas w okolice słynnych lat miłości pod koniec okresu lat sześćdziesiątych dwudziestego wieku.
Kolejne No Other Way, Supernova, Ojai potwierdzają chyba fakt, że Ray sobie zaplanował większość płyty w schemacie, że po szybszym, energicznym utworze następuje spokojny. Utwór tytułowy to kolejny popis umiejętności wokalnych Raya, który niemiłosiernie eksploatuje swój przepalony wokal; Ojai flirtuje z country. Z powyższego schematu wyłamuje się przedostatni Smashing, który ze swoimi harmoniami wokalnymi i klimatem przypomina słynny duet Simon & Garfunkel. Wesoły Drive In-moves kończy tę uroczą płytę.
Teraz się mogę przyznać, że to było moje pierwsze spotkanie z muzyką Raya LaMontagne. Artysta nagrał czterdzieści minut cudownie sunącej sobie muzyki, która niezobowiązująco płynie z głośników i pozwala zapomnieć o wszelkich troskach, które nas trapią w życiu. Ray zapewnia nam nostalgiczną podróż na amerykańską prowincje z końca lata sześćdziesiątych rozbrzmiewającą folkowymi nutami. Ciepły, letni, słoneczny dzień powoduje niewątpliwe pogłębienie owych doznań. Po wysłuchaniu płyty nie pozostaje nic innego, jak jeszcze raz zanurzyć się w świat dźwięków Raya LaMontagne’a z jego najnowszego krążka Supernova.
Foto: Sony Music Poland.