„Walking on a Flashlight Beam” z początku wydaje się jedynie zbitką niepokojących dźwięków, które razem nie tworzą porywającej całości. Pierwszych kilka przesłuchań było swoistą próbą ognia, kiedy to decydowało się, czy od płyty się odbiję, czy jednak ona mnie do siebie przekona na tyle, że będę jej słuchał z przyjemnością. No i w końcu przekonała.
Mariusz Duda, znany z prowadzenia zespołu Riverside, skomponował album, który nie atakuje słuchacza soczystymi kawałkami rodem z hard rockowej sceny. To płyta stonowana, przepełniona sinusoidą dwóch emocji: lęku i chwilowo odnajdywanego spokoju. Gdy tylko odpalimy krążek, w otwierającym go „Shutting Out the Sun” słychać jedynie dźwięk przypominający szum fal, które syzyfowym wysiłkiem starają się zdobyć kolejne połacie piaszczystej plaży. Stopniowo dochodzą do tego dźwięki instrumentów, wznoszące delikatnie napięcie, aż następuje energetyczne uderzenie gitary elektrycznej, która w tym krótkim epizodzie daje o sobie znać najgłośniej i najdobitniej – dalej elektryk jest tylko dodatkiem do całej palety dźwięków, które razem tworzą niesamowitą atmosferę, głośniej odzywając się dopiero w „Pygmalion’s Ladder”. Jak sam Duda mówi, poprzez „Walking on a Flashlight Beam” oddać chciał uczucie samotności, na którą sami się decydujemy:
[quote]„To historia […] inspirowana życiem osób wycofanych z życia społecznego, alienujących się przed światem, mających w swoich pokojach – nawet w dzień przy pełnym słońcu – zasłonięte okna, żaluzje. Takie osoby z reguły otaczają się książkami, filmami, grami, wytworami wyobraźni innych ludzi. Temat samotności i zamknięcia się w świecie fikcji od dawna się przewijał w moich tekstach, ale teraz po raz pierwszy postanowiłem stworzyć o tym cały album.”[/quote]
Czytaj także: Lunatic Soul prezentuje nowy klip
Kolejne kawałki odzwierciedlają temat, którym zajął się multiinstrumentalista. „Cold” wprowadza gęsty klimat zaszczucia i strachu, a słowa tylko potęgują to wrażenie (I abandon my shelter when the crowd thins out / I go there when the warm night falls / Stay behind the yellow line / Insecure). „Gutter”, jeden z moich ulubionych utworów na tej płycie, charakteryzuje się świetną linią gitary basowej, towarzyszącej temu ponad ośmiominutowemu kawałkowi nieustannie. Delikatny, ale sięgający szerokiej skali głosu wokal Dudy świetnie współgra z linią melodyczną. Sam utwór jest manifestem osoby wyalienowanej, która jest niewolnikiem strachu: The fear is what I need to believe / The fear is what I need to feel.
Następnie przez dłuższy fragment towarzyszy nam muzyka instrumentalna, która naprzemiennie serwuje niepokojące i senne dźwięki, oddające konflikt wewnętrzny człowieka, walczącego z samym sobą. Wreszcie osiągamy namiastkę spokoju – „Treehouse” to cudowny kawałek, w którym ciepły głos wokalisty, wsparty delikatnymi klawiszami i gitarą, niejednokrotnie napawa mnie samego błogim spokojem. Lubię go sobie puścić dla chwilowego rozluźnienia i stanowi on dla mnie najcudowniejszy moment w całej płycie „Walking on a Flashlight Beam”. Wycisza on na tyle, że wraz z Mariuszem Dudą chciałoby się zaśpiewać: Can you hear / All is quiet / It feels all right. To kokon, który otacza niespokojną duszę.
Lecz dalej nadchodzi moment zwątpienia i kolejnych instrumentalnych niepokojów, które chwilami wydają się nieco przydługie. „Pygmalion’s Ladder” sięga do bliskowschodnich klimatów aż w końcu rozkręca się na tyle, że ponownie gitara elektryczna daje o sobie głośniej znać. Ten dwunastominutowy utwór okraszony jest również mocniejszym wokalem, a w pewnej partii Mariusz Duda nawet podnosi głos do krzyku. To jeden z nielicznych momentów płyty, gdy brutalna energia aż kipi. Finisz płyty dryfuje po krainie nostalgii – „Sky Drawn in Crayon” urzeka pięknym wokalem sięgającym wysokich dźwięków, dopełniony trzeszczącymi, elektronicznymi dźwiękami. Ostatni kawałek z płyty, a zarazem tytułowy, wyprowadza powoli słuchacza ze świata, którym projekt Lunatic Soul karmił go przez niecałą godzinę; ostatnie dźwięki to świetny, energetyczny finał, który zapada w pamięć, pozostawiając odbiorcę z odczuciem, który mogę porównać jedynie do przewrócenia ostatniej strony właśnie przeczytanej, świetnej książki.
„Walking on a Flashlight Beam” to podróż dość skomplikowana, bo przepełniona wysublimowanymi emocjami, po które trzeba się schylić, aby móc je dojrzeć. Dlatego wydaje mi się, że z początku do płyty podchodziłem z obawą, a po kilku pierwszych odsłuchaniach zastanawiałem się, czy się do niej w ogóle przekonam. Jednak muszę przyznać, że im częściej słucham utworów z tej płyty, tym więcej w nich odkrywam. Dochodzą coraz to nowe dźwięki, które wcześniej ignorowałem, uznając za mniej ważne; słowa, które z biegiem czasu nabierają znaczenia; na to wreszcie nakładają się niesamowite wrażenia, z którymi już związałem ten album. A myślę, że to jeszcze nie koniec odkrywania smaczków i nawet nie czuję zmęczenia materiałem, chociaż do recenzji słuchałem go częściej, niż bym chciał prywatnie. Dlatego też apeluję, aby dać najnowszej płycie Lunatic Soul wiele szans na oczarowanie się, bo apetyt na nią rośnie w miarę jedzenia. Ona wymaga nie słuchania, lecz wysłuchania. To bardzo dobry krążek, który pięknie odpłaca się za okazaną mu cierpliwość.
Fot.: mystic.pl