Gdy przez wiele lat posiadałem akwarium, lubiłem w chwilach czystej próżności myśleć, że jestem dla pływających w nim rybek niczym bóg. Wiedziałem, że ode mnie zależy ich los – jeśli ich nie nakarmię, umrą z głodu; jeśli nie będę dostatecznie często dokonywał porządków w ich szklanym domu, w końcu zatrują się z nadmiaru nieczystości. Mogłem w jeden dzień kompletnie zmienić ich świat, przemeblowując całą aranżację, która dla mych podwodnych pupilków była całym światem. Gdy weń ingerowałem, widziałem popłoch i przerażenie w ich zachowaniu. Jednocześnie, każdorazowe zbliżenie ręki do zbiornika powodowało, że wszystkie podpływały do tafli wody, licząc na „dar z niebios”. Niewiele brakuje do tego, żeby odczuć potrzebę wpływania na życie pomniejszych istot, dla których wydaje nam się, że jesteśmy alfą i omegą. Robert J. Szmidt przenosi te rozważania w przyszłość, w której boskie pragnienia dają o sobie znać bardziej, niż byśmy się tego spodziewali.
„Łatwo być bogiem” otwiera cykl „Pola dawno zapomnianych bitew”, z którym czytelnicy polskiego s-f mogli się zapoznać chociażby w tomie opowiadań „Alpha Team”. Ponad 100-stronicowe opowiadanie wieńczące ten zbiór, zrobiło na mnie kilka lat temu spore wrażenie i już wtedy oczekiwałem kontynuacji. Niestety brak dalszych informacji o nadchodzącej premierze sprawił, że z czasem zapomniałem o tym projekcie. Tym większą radość poczułem, gdy przyszło mi pochylić się nad pierwszym tomem, który zaczyna się… właśnie wspomnianym przed chwilą opowiadaniem. Była to miła powtórka, którą należy potraktować jako prolog – głównym wątkiem „Łatwo być bogiem” jest tajna misja w systemie Xan 4, w którym to natrafiono na nie jedną – i pierwszą zarazem – obcą cywilizację, ale na aż dwie rasy mieszkające na jednej planecie. Ekipa obserwująca poczynania nowo poznanych istot rozumnych ma za zadanie jedynie być świadkiem ich dziejów, jednak niektórym z uczestników dość szybko włącza się syndrom boga. Na stacji tworzy się, można by rzec, sekta Bogów, którzy nie chcą pozostać bierni wobec dramatycznych wydarzeń na obcej planecie. Wtedy to do akcji wkracza Henryan Święcki – człowiek, który ma przekichane po całości. Jako skazaniec odbywający karę w najgorszej dziurze we wszechświecie, nie ma zbyt wielkich perspektyw na przyszłość. Los na chwilę się do niego uśmiechnął, dając mu szansę na nowe, lepsze życie. Jego ratunkiem jest owa misja w systemie Xan 4, ale musi uważać – wszelka niekompetencja jest biletem w jedną stronę do miejsca, gdzie Święcki za nic nie chce wrócić.
Sama koncepcja powieści to coś więcej niż wymiana ognia z działka laserowego w próżni kosmicznej i spotkania pierwszego stopnia z kosmitami – Robert J. Szmidt bardzo trafnie steruje sugestiami, które mają stworzyć swoistą piramidę zależności ludzkiej cywilizacji wobec całego wszechświata. Autor wciąż przypomina także o samej idei boskości i tego, jak człowiek może postrzegać siły nadprzyrodzone. Czytelnicy opowiadania zapewne pamiętają, że dokonane przez załogę Nomady odkrycie, wstrząsnęłoby całą ludzką cywilizacją, krusząc fundamenty dotychczasowej kultury i nauki. Na tej bazie Robert J. Szmidt dalej posługuje się wizją Gurdów i Suhurów – ras odkrytych w systemie Xan 4 – które swym sposobem bycia i funkcjonowaniem społeczeństwa odbiegają od ziemskich standardów, będąc daleko w tyle za ziemską cywilizacją. To szybko sprawia, że człowiek w swej wrodzonej ciekawości i wścibskości chce zmienić obserwowany świat, nie godząc się na zachowania, które są sprzeczne z jego naturą. Henryan Święcki jest w rozsypce, bowiem z jednej strony ma za zadanie wyłącznie obserwować obcych i informować o ingerencjach Bogów w świat Gurdów i Suhurów; jednocześnie jako człowiek z krwi i kości nie jest w stanie biernie się przyglądać zachowaniom, które uważa za barbarzyńskie. Musi walczyć z Bogami, chociaż w jego sercu pojawiają się chwile zwątpienia, czy aby czyni słusznie. „Łatwo być bogiem” jest tytułem, który celnie trafia w sens powieści.
Stylistyka powieści nie była dla mnie zaskoczeniem, bowiem właśnie tego spodziewałem się po autorze. Robert J. Szmidt pisze językiem bezpośrednim, agresywnym, często wulgarnym. Nie ma tu miejsca na romantyczne opisy przyrody czy emocjonalne utyskiwania bohaterów. Co wrażliwszym czytelnikom uszy mogą zwiędnąć i szybko odbiją się od takiej narracji. Warto jednak dać Szmidtowi szansę: najważniejsza jest tu akcja, która dzięki takiemu językowi nabiera niesamowitego tempa, przez co jego książki czyta się błyskawicznie i z przyjemnością. Do „Łatwo być bogiem” nie mam w zasadzie większych uwag, bowiem ciężko też jest mi ocenić początek serii, który może podryfować w dowolnym kierunku. Pierwszy tom „Pól dawno zapomnianych bitew” oprócz prologu był monotematyczny – brak w nim wątków pobocznych, które mogłyby otworzyć szerszą perspektywę na uniwersum cyklu. I chyba tylko to mógłbym zarzucić autorowi, gdybym był zgryźliwym tetrykiem (na szczęście zgryźliwy nie jestem). Całość jako powieść jednak mi się podobała, a mocno zaakcentowane zakończenie aż się prosi, żeby od razu przysiąść do drugiego tomu. Mam nadzieję, że kolejne wątki wzmocnią wielopoziomową warstwę wytworzonego już świata i będę mógł napisać, że mamy do czynienia z co najmniej wielką literaturą science fiction.
Fot.: rebis.com.pl