Parlamentaryzm i partyjniactwo będące dziećmi demoliberalizmu, panoszącego się po Europie co najmniej od czasów rewolucji francuskiej, mają więcej wad niż zalet. Jednym z podstawowych minusów jest podporządkowanie całej aktywności politycznej pod bieżący interes własnej partii. Myślenie w kategoriach dobra narodu odchodzi na dalszy plan, występuje jedynie w postaci nośnych frazesów tworzonych na potrzeby naiwnego obywatela wierzącego jeszcze w szczerość intencji zawodowej kasty polityków. Wszelkie idee są odrzucane jako zbędny balast mogący zagrozić utrzymaniu partyjniackiej łodzi na powierzchni politycznego bagna. Partykularny interes partyjny uzasadnia układy pomiędzy stronnictwami reprezentującymi hasła i programy zupełnie sobie przeciwne. Nie dziwią więc pogłoski o rzekomej koalicji PiS-SLD po następnych wyborach parlamentarnych czego pierwszą jaskółką jest sytuacja jaka klaruje się obecnie w Elblągu.
Zupełnie niedawno w tym pomorskim mieście odbyły się przedterminowe wybory samorządowe, których echo do dziś niesie się po całej Polsce. W kwietniu mieszkańcy odwołali przed końcem kadencji prezydenta Grzegorza Nowaczyka z PO i radę miasta. W wyborach zwyciężył kandydat PiS Jerzy Wilk. Pokonana kandydatka PO Elżbieta Gelert stwierdziła, że wbrew obiegowym opiniom wcale „nie przegrała, tylko po prostu nie zwyciężyła”, co potwierdził Rafał Grupiński (PO), który na antenie polskiego radia powiedział, że w kontekście elbląskiej klęski wyborczej nie użyłby słowa „porażka” ponieważ różnica między kandydatami była niewielka. Pomimo iż tego rodzaju stwierdzenia zostały obśmiane przez centroprawicowych publicystów, to jednak pobrzmiewa w nich nutka głębokiej prawdy, o czym na zakończenie.
Niedługo po wyborach przewodniczącym rady miasta Elbląga został Janusz Nowak z SLD, którego na to stanowisko zgłosił Marek Pruszak z PiSu. Wszyscy zainteresowani jednogłośnie twierdzą, że nie ma jednak mowy o jakiejkolwiek koalicji, a o wyborze Nowaka na to stanowisko zadecydowały wyłącznie względy merytoryczne. Jednak w kontekście pogłosek o możliwej koalicji parlamentarnej obydwóch ugrupowań może rodzić się pytanie czy w Elblągu rzeczywiście decydującymi czynnikami były jedynie doświadczenie i profesjonalizm radnego SLD? Wszak elbląskie wybory cieszyły się zainteresowaniem mediów ogólnopolskich, a kandydatów w mieście wspierali osobiście liderzy rywalizujących ze sobą największych partii politycznych, co nadało całej sprawie rangę wydarzenia ogólnopolskiego. W tej sytuacji kierownictwo PiS mogło podjąć próbę wykorzystania samorządu elbląskiego w roli swoistego laboratorium politycznego testującego głos opinii publicznej wobec potencjalnej koalicji parlamentarnej PiSu z postkomunistami hucznie fetującymi ostatnio urodziny gen. Jaruzelskiego.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Cała sprawa jedynie potwierdza głosy opozycji pozaparlamentarnej wykazującej na jednolitość wszystkich ugrupowań w obecnym sejmie. Niezależnie od haseł antykomunistycznych głoszonych przez członków PiS dopuszczają oni możliwość koalicji z postkomunistycznym SLD naszpikowanym PZPR-owcami broniącymi czerwonego dyktatora Jaruzelskiego. Z resztą możliwość takiej koalicji wprost wyartykułował już kilka lat temu Adam Hofman. W tym kontekście słowa Elżbiety Gelert i Rafała Grupińskiego, którzy klęski wyborczej nie chcą nazwać porażką, poza zabiegami marketingowymi, którym takie twierdzenia miały służyć, zawierają drugie, głębsze znaczenie, które odkrywamy po szerszym spojrzeniu na polską scenę polityczną. Rzeczywiście, wybory elbląskie nie były porażką, one były kontynuacją monopolu obecnego establishmentu politycznego spod znaku okrągłego stołu, gdzie komuniści zawarli układ z koncesjonowaną opozycją. To samo niczym w laboratorium jest dziś testowane w Elblągu.
Fot. wikimedia