Z ust ludzi w średnim oraz podeszłym wieku wielokrotnie słyszałem pozytywne opinie na temat życia przed zmianami ustrojowymi, jakie zaszły w Polsce po 1989 roku. Zdaniem tych osób, relacje społeczne i towarzyskie w okresie PRL były zdecydowanie lepsze jakościowo, a bliskość i wzajemne zaufanie większe. O dziwo nie są to persony z prominentną socjalistyczną przeszłością, tylko zwykłe, szare postacie nie piastujące żadnych znaczących funkcji. Rozprawmy się więc z mitem idyllicznego społeczeństwa Polski Ludowej raz na zawsze, znajdując jego prawdziwe, jakże odmienne źródło.
W trakcie rozmów czy pogawędek słyszy się tezy o bogatym życiu rodzinnym, wspaniałych długich przyjaźniach, ofiarnej samopomocy sąsiedzkiej czy ogólnej życzliwości i braku zobojętnienia na los drugiego, obcego człowieka w czasach PRL. Nie zagłębiając się w rozważania, należy jak najszybciej zadać kłam takim twierdzeniom, jakoby zasługą ustroju socjalistycznego, jaki wtedy panował, była taka jedność. Tak samo jak i w Polsce Ludowej, tak i w przedwojennej II Rzeczpospolitej można było zaobserwować znacznie wyższy poziom „zjednoczenia” na niektórych płaszczyznach, niż obecnie. II RP istniejąca raptem 20 bardzo burzliwych i trudnych lat, zamieszkiwana była przez wiele różnych narodowości. Ta mozaika etniczna, kulturowa i językowa, nie przeszkadzała poszczególnym społecznościom na cementowanie wzajemnych więzi międzyludzkich oraz budowanie poczucia wspólnoty. W przedwojennej Polsce nawet około 30% mieszkańców nie było polskiej narodowości, samych Polaków w dużej części jednoczyła idea utrzymania i obrony niedawno odzyskanej Ojczyzny. W tym miejscu należy zdecydowanie podkreślić jeszcze raz, że pojawienie się rzeczywistości Polski Ludowej nie przyniosło w tym wymiarze (ani praktycznie w żadnym innym), wymiernych społecznych korzyści. O wielkich szkodach cywilizacyjnych i narodowych, jakie niosło ze sobą sowieckie jarzmo, napiszę innym razem.
U kresu PRL i na początku przemian gospodarczych po 1989 roku, zaczął kształtować się odmienny światopogląd. Nasza orientacja ekonomiczna mogła być teraz skierowana na model przedsiębiorczości i konsumpcji. Wraz z rozwojem gospodarki wolnorynkowej, dostęp do dóbr nie tylko podstawowych, ale też luksusowych stawał się powoli coraz bardziej powszechny. Oczywiście nie wszyscy skorzystali na tych zmianach, jednak poziom życia większości obywateli III RP jest obecnie dużo wyższy, niż miało to miejsce jeszcze 30 lat temu w PRL. O ile reformy przybliżające nas do wolnego rynku nie spełniły oczekiwań wielu naszych rodaków, to obecnie pod wieloma względami Polska jest już zupełnie innym – nie znaczy, że dobrym – krajem. Odchodząc od konkretnego bliskiego nam polskiego przykładu, warto zatrzymać się chwilę w świecie uniwersalnych faktów. Teorie wolności gospodarczej, liberalnego rynku, indywidualnej przedsiębiorczości i nieskrępowanego handlu, są bardzo nobilitującymi ideami. Ich szlachetność kończy się jednak w momencie, w którym owe teorie próbują urabiać naszą egzystencję, nie będącą częścią życia gospodarczego człowieka. Mówiąc prościej – to, co dobre dla ekonomii, handlu i przedsiębiorczości, pozostaje bardzo niebezpieczne w skutkach dla relacji międzyludzkich. Wraz z przejściem od gospodarki centralnie planowanej, zwanej potocznie gospodarką niedoborów, do rzeczywistości rynkowej, diametralnie zmieniało się nasze podejście do dóbr materialnych. Pod warunkiem posiadania odpowiedniego kapitału, możemy mieć bardzo dużo użytków, które w większości chwilowo i pozornie zaspokajają nasze potrzeby. W tym momencie rodzi się pokusa zastosowania tej zależności także w stosunku do drugiego człowieka. Relacje międzyludzkie, tak bogate, piękne i pełne wymiernych niematerialnych korzyści, sprowadzamy do rangi transakcji quasi-handlowej. Dostrzegając w drugiej osobie jedynie potencjalnego partnera, dzięki któremu zaspokoimy swoje własne pragnienia, niszczymy jego podmiotowość oraz sprowadzamy do roli narzędzia i drogi do określonego celu.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Aż po dziś dzień środowiska związane z klasyczną neomarksistowską lewicą, kontestują kapitalistyczny i rynkowy model gospodarczy, chwaląc jednocześnie solidaryzm społeczny i równość ekonomiczną. Uważają oni, że „dziki i drapieżny” rynek jest dehumanizujący, żerujący na nieporadności jednostek ludzkich i pozwala na ich zdaniem niesprawiedliwą akumulację kapitału u bardzo wąskiego grona posiadaczy. Jest to oczywiście wielkie uproszczenie, które w sposób celowy wprowadza w błąd opinię publiczną. Kapitalistyczne sposoby działania pozostają zawsze dobre wtedy, kiedy łączą się one z etyką i moralnością. Wykorzystywanie czysto handlowych praktyk, jako metody egzystencji społecznej przynosi zawsze bardzo negatywne skutki. Człowiek przedkładający własną, czysto egocentryczną korzyść nad życie społeczne i narodowe, pozostaje najczęściej samotny oraz w głębi duszy nieszczęśliwy. Pomimo coraz to nowocześniejszych, tańszych i prostszych sposobów komunikacji i przemieszczania się, wielu z nas jest wyalienowanych od innych. Dlatego metody działalności ekonomicznej powinny zawsze iść w parze z etyką i moralnością, korzystając z bogatych pokładów wartości chrześcijańskich i ogólnoludzkich. W przeciwnym wypadku nie będziemy mieli ani prawdziwej wolności gospodarczej, ani wartości budujących i ubogacających naszą codzienną społeczną egzystencję.
Czytaj także: Kapitalizm z drewnianą nogą