Długo kazał sobie czekać Siczka na nowy krążek KSU, oj długo. Nic jednak nie szkodzi, bo Dwa narody obok nowych płyt Dezertera i Inkwizycji, to jeden z najlepszych tegorocznych krążków punk rockowych w kraju. Stara gwardia ma się doskonale.
Jednak rozpatrywanie nowej muzyki KSU w kategorii punk rock jest wielkim niedomówieniem. Oczywiście w wielu kawałkach bryluje specyficzny punkowy nerw i motoryka, ale Siczka z kolegami ochoczo sięga po ukochaną przez niego stylistykę folkową. Jest dużo akustycznych brzmień, momentami jest wręcz hard rockowo, a nawet metalowo. Nie ma zamykania się na jeden ściśle określony kanon grania. Płyta pomimo długiego czasu trwania, nie nudzi się, jest urozmaicona, wszechstronna – po prostu ciekawa.
I to jest siła Dwóch narodów. Z jednej strony mamy punk rockowe petardy, jak w Wesołej balladzie o smutnym końcu, Moje stąd, Gazowane szczęścia czy Puzzle historii. Zespół gna do przodu aż miło, Siczka ze wściekłością wyrzuca z siebie kolejne słowa – nie ma czasu na oddech w tych kawałkach – no i refreny, przebojowe, krzyczane z typową dla KSU zapamiętywalnością, melodyjnością, nośnością. Z drugiej strony mamy łagodniejsze, akustyczne brzmienia jak w pięknym, zmuszającym do zadumy, od razu przynoszącym na myśl Bieszczady – Mój naród umiera, gdzie poza typowym dla rocka instrumentarium, jak gitara, bas, perkusja usłyszymy chociażby skrzypce. W podobnym stylu na Dwóch Narodach jest jeszcze Tylko Honor II. No właśnie, KSU ochoczo sięga po folkowe środki przekazu jak wspomniane wyżej skrzypce czy flet, który słyszymy już na początku w Rozbitym dzbanie. To już u nich standard. Jednak, takie zabiegi aranżacyjne nie są żadnym wypełniaczem produkcji, tylko pełnowartościowym składnikiem kompozycji
Czytaj także: KSU: album „Dwa narody” już dostępny
Ale to nie wszystko. Wolne niewole albo Niebo nie przyjmuje zwrotów to bardziej metalowiec niż punkowiec, szczególnie kiedy perkusja atakuje słuchacza podwójną stopą. Życie przez RZ także jest bliższe metalowej stylistyce. Głupawica czy 11.11.12 dzięki spowolnieniu tempa, przypominają raczej hard rockowe kawałki aniżeli punkowe strzały. Mimo tych różnic album wydaje się zwarty, jednolity, poukładany -daleki od chaosu stylistycznego. Do tego wszystkiego nie pasuje jedynie kończący płytę w plemiennym stylu Laworta, który ma w sobie kupę elektroniki, drum ‘n’ bassowej jazdy, ale ja tam nie słyszę ani krzty KSU. Nie rozumiem, dlaczego ten utwór pojawił się na płycie.
Jak to u KSU, obok muzyki integralną, a może i najważniejszą częścią całości są teksty. Ich autorów możemy wyróżnić kilku: znany doskonale fanom, twórca liryków na niezapomnianym albumie Pod Prąd – Maciej Augustyn. Udziela się słownie sam Siczka, a ponadto: Rafał Rękosiewicz, Marcin Stefański, Krzysztof Potaczała. Teksty zawierają często niezwykle trzeźwą, a czasem brutalną ocenę współczesnej rzeczywistości jak w Teledemokracji, gdzie najbardziej dostaje się mediom, którym jest postawiona krótka i ostra diagnoza: Teledemokracja/Kłamstwa i bełkot w różnych karnacjach/Tele-nawała/pranie mózgów na wszystkich kanałach. KSU nie zapomina o Wyrzuconych poza nawias, stwierdzając cierpko, że: Wyrzuceni poza nawias/na manowce egzystencji/nikt już nie chce patrzeć na nich/nikt nie weźmie ich za ręce. Utwór tytułowy, to narzekanie, na coraz większy podział w społeczeństwie, spowodowany polaryzacją życia politycznego, co przekłada się na zwykłe, międzyludzkie relacje. Gazowane szczęście jest przestrogą przed nadmiernym spożywaniem alkoholu a znany z XXX-Akustycznie – Sztyl od Kilofa idealnie wpisuje się w ostatni spór górnicy-rząd. Tematyka tekstów jest poważna, daleka od punkowego nihilizmu.
To wszystko poparte jest surową produkcją Jarosława Kidawy, który zgrabnie połączył punkowy brud z akustycznymi brzmieniami. Wszystko się ładnie zazębia i gra, co powoduje, że albumu się słucha z dużą przyjemnością. Szczególnie, że poza melodyjnymi, punkowymi hymnami mamy spokojniejsze kompozycje, dalekie od gitarowej stylistyki. Siczka z kolegami umiejętnie miesza stylami, urozmaica, jest ciekawie, pomimo takiej ilości kompozycji (20!) płyta nie nudzi, poza niektórymi zgrzytami, jak właśnie Laworta. Ale to nic. Pojedyncze wpadki nie umniejszają wartości wydawnictwa, bo Dwa Narody to dowód, że ekipa z Ustrzyk żyje i ma się bardzo dobrze. Oby na kolejne, premierowe kompozycje, nie trzeba było tyle czekać, bo dziesięć lat, to zdecydowanie za długo.
Foto: mystic.pl