Gdyby na Igrzyskach Olimpijskich byłaby konkurencja „najgłupsze przepisy postulowane przez urzędników”, Polacy zajęliby wszystkie miejsca na podium. Tym razem, w trosce o poprawę jakości powietrza, włodarze kilkunastu miast wyszli z inicjatywą… nakazu mycia chodników!
Nie, to nie jest żart. W lipcu tego roku przedstawiciele piętnastu polskich miast (m.in. Krakowa, Łodzi, Poznania) podpisali dokument „w sprawie systemu działań na rzecz poprawy jakości powietrza w miastach”. No i uradzili. Ale to, co wymyślili i przesłali do władz centralnych przechodzi ludzkie pojęcie.
Proponujemy umożliwienie lokalnym władzom samorządowym wprowadzenie do Regulaminów utrzymania czystości i porządku na terenie gminy obowiązku regularnego czyszczenia na mokro przez właścicieli nieruchomości chodników służących do ruchu pieszego położonych bezpośrednio wzdłuż nieruchomości – szczególnie w okresie wiosenno-letnim.
Kilkunastu ekoterrorystów na wysokich posadach chce zmusić Polaków, by ci wzięli w rękę mopa i zabrali się za mycie chodników. Wszystko przez… kurz. Tak. Zdaniem urzędników, gdy człowiek idzie chodnikiem, to wtedy unosi się kurz, który przyczynia się do powstawania smogu. A jak wiadomo, smog jest szkodliwy dla zdrowia i środowiska, więc trzeba z nim walczyć. A metoda? Nieistotna, ważne, że problem zostanie rozwiązany.
Otóż nie. Problem nie zostanie rozwiązany. Bo co oznacza słowo „regularny”? Co dwie godziny? Raz dziennie? A może raz na dwa miesiące? To też jest regularny odstęp czasu. Nieregularnie chodnik myje deszcz. Tego jednak jest za mało, by urzędnicy byli zadowoleni. Proponowane zmiany dają możliwość zadania wielu pytań: Czy w wypadku, gdy będę chciał umyć chodnik, a spadnie deszcz, urząd miasta uzna to za wystarczające? I kto będzie sprawdzał czy właściciel posesji rzeczywiście umył chodnik? Będą urzędnicze spacer po osiedlach? A może trzeba będzie zrobić zdjęcie lub nagrać film i zgłosić się do urzędu z potwierdzeniem umycia chodnika? Powiedzieć absurd, to jakby nic nie powiedzieć.
Obok problemu „udowodnienia” mycia chodnika jest też kłopot o wiele ważniejszy. Rachunek za wodę. Przykładowo, jeżeli burmistrz miasta A zmusi mieszkańców do cotygodniowego mycia wodą chodnika, to kto za to zapłaci? No przecież, że ten biedak, któremu durne prawo nakazuje przejechać chodnik mokrą szmatą. Ile go to uczyni? Z pewnością o wiele za dużo.
Oczywiście, wielcy oświeceni nie wpadli na pomysł, że zwalczać smog można inaczej. Ilość smogu nie zwiększy się znacząco od tego, że ja przejdę 5 czy 10 kilometrów. Gdyby tak było, to urzędnicy powinni nałożyć specjalny podatek na uprawiających bieganie (chyba niechcący podsunąłem komuś pomysł na nową daninę).
Całą nadzieja w rządzie. – Nie popieram postulowanego obowiązku regularnego czyszczenia na mokro przez właścicieli nieruchomości chodników służących do ruchu pieszego – odpowiedział wiceminister infrastruktury Kazimierz Smoliński. Cóż, wychodzi na to, że ekoterror pod postacią urzędniczego pomysłu został powstrzymany. Zobaczymy na jak długo.