Po niemal trzech latach zakończyła się sprawa o zniesławienie przez polskiego hodowcę niemieckich aktywistów z organizacji „ekologicznej”, którzy włamali się na fermę zwierząt futerkowych w Wielkopolsce. Straty szacowano na kilkaset tysięcy złotych, Szczepan Wójcik (hodowca, prezes Fundacji Wsparcia Rolnika Polska Ziemia) nazwał sprawców ekoterrorystami. Wyrok jest bezprecedensowy – sąd uznał żądania Niemców za bezzasadne.
W czerwcu 2014 roku, w miejscowości Gronowiec (woj. wielkopolskie) grupa aktywistów wtargnęła na teren tamtejszej fermy norek. Sprawcy zdemolowali ogrodzenie i wypuścili zwierzęta z klatek, straty szacowano na kilkaset tysięcy złotych. Według relacji świadków za włamaniem stali członkowie niemieckiej organizacji „ekologicznej” Soko Tierschutz, wśród nich także dwójka dziennikarzy „Die Welt”.
– Mieliśmy zgłoszenie o włamaniu na fermę norek. Interweniujący policjanci ustalili, że wśród legitymowanych są dziennikarze (kobieta i mężczyzna) z niemieckiej gazety „Die Welt”. Chcieli rozmawiać z właścicielem fermy, który nie chciał wpuścić ich do środka. Interwencja została przeprowadzona bez użycia siły. Napastnicy zostali wylegitymowani i pouczeni – mówił st. asp. Artur Kurczaba – oficer prasowy KPP w Ostrowie Wielkopolskim.
Czytaj także: Niemcy zniszczyli Polakowi biznes!
Sprawa została umorzona – prokurator uznał, że nie ma dowodów jednoznacznie stwierdzających winę. Kilka dni po tym zajściu Szczepan Wójcik komentował wydarzenie w wywiadzie dla portalu wGospodarce.pl. Nazwał działania Marcusa Müllera (członek niemieckiej organizacji Soko Tierschutz) ekoterroryzmem. To nie spodobało się niemieckim aktywistom, którzy pozwali Wójcika żądając przeprosin. We wtorek 19 września, po niemal trzech latach, Sąd Okręgowy w Warszawie odrzucił pozew orzekając o bezzasadności żądań Soko Tierschutz.
– Mam nadzieję, że ten proces otworzy oczy wielu osobom, które dotąd nie dostrzegały zjawisk ekoterroryzmu, pseudoekologii czy ekowandalizmu i które przegapiły moment, w którym aktywiści posługujący się tą szkodliwą ideologią pojawili się w Polsce. My, hodowcy, swoją ciężką pracą przyczyniamy się do umacniania rodzimej gospodarki, dając ludziom miejsca pracy i czyniąc polskie rolnictwo rozpoznawalnym i cenionym na światowych rynkach. Ludzie szumnie nazywający siebie ekologami chcą to wszystko zniweczyć, w zamian fundując nam wrogie przejęcie. Sytuacja z Granowca to tylko jedna z wielu podobnych. Tam, gdzie zaczynamy liczyć się na świecie, pojawiają się organizacje „eko”. Tak było w przypadku produkcji jaj czy hodowli gęsi. Teraz taki problem ma branża futrzarska, która – gdyby została zlikwidowana – przeszłaby w ręce Rosjan, Finów, Ukraińców czy Niemców – mówi Szczepan Wójcik.
Branża futrzarska od dawna boryka się z nieuczciwymi działaniami przeciwników, jej likwidacja jest
na rękę niemieckim firmom utylizacyjnym. Zwierzęta futerkowe żywią się pozostałościami z produkcji zwierzęcej i przetwórstwa rybnego wartymi ponad 0,5 mld zł rocznie. Jeśli fermy znikną ponad 750 tys. ton odpadów rocznie trafi do firm utylizacyjnych.
Polska produkuje ok. 10 mln skór norek, 250 tys. skór lisów i 50 tys. skór jenotów rocznie, które niemal w całości trafiają na eksport. Jego wartość to około 500 mln euro.
Źródło: inf. prasowa