Wielkimi krokami zbliża się kolejna, niezwykle bolesna dla wielu kresowych rodzin rocznica. 11 lipca 1943 – to data, która nadal rzutuje na stosunki polsko-ukraińskie, a tegoroczne obchody tych tragicznych wydarzeń na pewno będą wyjątkowe, bo u sterów państwa jest partia podkreślająca swój szacunek do historii i tradycji. Ale czy tak jest w kwestii zbrodni wołyńskiej?
Na samym początku określę swój stosunek do tragicznych wydarzeń sprzed 73 lat, tak by być uczciwym wobec Państwa i nie ukrywać swoich poglądów. Nie nazwę tego ani wypadkami, ani drugą wojną polsko-ukraińską, ani też czystką etniczną ze znamionami ludobójstwa. Dla mnie to „po prostu” ludobójstwo i mam nadzieję, że przedstawiciele partii rządzącej myślą podobnie. W ubiegłym roku Prawo i Sprawiedliwość wygrało wybory. Mogłoby się wydawać, że to najlepszy okres dla kontynuowania pamięci o naszych bohaterach oraz szacunku dla tragicznych wydarzeń z historii Polski. Było to widać choćby po hucznych obchodach Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych. Do tego doszła także piękna uroczystość związana z pogrzebem płk. Zygmunta Szendzielarza. Ale w ostatnim czasie nasuwa się pytanie – jak partia Jarosława Kaczyńskiego będzie odnosić się do spraw związanych z historią stosunków polsko-ukraińskich.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
No i tu pojawia się problem.
Bo o Wołyniu mówić trzeba, ale w taki sposób, by nie skorzystała na tym Moskwa. Brzmi niczym jak jakaś instrukcja – ale czy nie macie Państwo wrażenia, że trochę tak to wygląda?
Nienazwanie zbrodni wołyńskiej ludobójstwem skrytykował w „Faktach po Faktach” Witold Waszczykowski z PiS, były minister spraw zagranicznych. Ocenił, że w Polsce od lat brak odpowiednio prowadzonej polityki historycznej. Zdaniem polityka PiS, rząd Donalda Tuska przyjął założenie, iż polityka historyczna jest błędem prowadzącym do konfliktów z sąsiadami
– czytamy na stronie internetowej tygodnika „Wprost”. Jest to wpis sprzed trzech lat, kiedy to Sejm przyjął uchwałę, która określa rzeź wołyńską jako „czystkę etniczną o znamionach ludobójstwa”.
Teraz zobaczymy jak będzie wyglądał stosunek pana Waszczykowskiego z fotela ministra spraw zagranicznych. Jak do tej pory wielokrotnie podkreślano, że to Rosja stanowi zagrożenie. Tak jak było to w przypadku szefa resortu obrony – Antoniego Macierewicza:
Przy całym szacunku dla narodu rosyjskiego, a zwłaszcza dla (rosyjskich) twórców (…) nie zmienia to faktu, że jest ona (Rosja) dzisiaj największym zagrożeniem dla bezpieczeństwa świata
– miał powiedzieć Macierewicz na konferencji w Brukseli.
Ktoś może powiedzieć, że wcześniejsze słowa Waszczykowskiego wypowiedziane były w odmiennej sytuacji (rok 2013), kiedy to na Ukrainie panował pokój. Prawda. Wtedy też był inny stosunek władz ukraińskich do nacjonalistycznych organizacji z czasów drugiej wojny światowej – stosunek jak wiemy negatywny. Obecnie we wschodniej części trwa wojna, ale też władze nie tylko nie krytykują , a wręcz hołdują nacjonalistom za ich „niepodległościową i patriotyczną” działalność. Mało tego, niektóre „patriotyczne” oddziały ochotnicze noszą nazistowskie symbole, o czym nie bał się mówić Tomasz Maciejczuk, który moim zdaniem jest wiarygodny, bo przecież nie miał interesu kłamać. Sytuacja owszem, uległa zmianie – kiedy jest się w opozycji łatwo wrzucać patetyczne hasła o pamięci, gorzej jak się rządzi i wszędzie widzi się „agentów Kremla”. Bo im więcej krytycznych słów wobec Ukrainy i jej władz, tym bardziej się jest opłacanym przez Moskwę. O tym mówiła m.in. Małgorzata Gosiewska, która w styczniu 2015 roku mówiła o „działalności sowieckiej agentury”. Radek Sikorski był mocno atakowany przez przedstawicieli obecnej partii rządzącej (i słusznie!) za to, że nawoływał by nie psuć stosunków z Ukrainą przez użycie określania „ludobójstwo”. A czy teraz role się nie odwróciły? Czy to nie jest przypadkiem hipokryzja?
A przecież nowy ambasador Polski w Kijowie – Jan Piekło nie ukrywa, że mówienie o wydarzeniach sprzed ponad 70 lat w tym czasie nie jest najlepszym pomysłem. Do tego zarzuca ks. Tadeuszowi Isakowiczowi-Zaleskiemu, że kieruje się stanowiskiem rosyjskim i przypomina ciągle o Wołyniu.
Epatuje rzezią wołyńską i żąda jej rozliczenia, zapominając, że Ukraińcy mają teraz ważniejsze sprawy na głowie niż ciągłe przepraszanie księdza Zaleskiego za zbrodnie UPA
– miał powiedzieć. O niektórych cytatach p. Piekły polecam poczytać w artykule, który pojawił się na portalu kresy.pl. Można znaleźć go tutaj.
Tych słów nawet nie warto komentować. Idąc takim tokiem myślenia, to o zbrodni katyńskiej w roku 1943 też nie warto było mówić, bo przecież trzeba było najpierw pobić Niemców i to nie był najlepszy czas na rozliczenie. Do ostatniego otwartego listu, pod którym podpisali się m.in. byli prezydenci Ukrainy podchodziłbym raczej z dystansem – no bo jak to ma się „prosimy o wybaczenie”, kiedy w ramach dekomunizacji ulice dostają nazwiska po osobach, które w sposób pośredni bądź bezpośredni związane były z ludobójstwem na Wołyniu? Ładny gest, ale słowa w tym przypadku nie idą z czynami w parze.
Nie mam wątpliwości, ze w szeregach partii rządzącej są szczerze oddani sprawie kresowej ludzie. Jednak nadal będę z dystansem odnosił się do polityki zagranicznej, zwłaszcza tej wschodniej, tzw. „dobrej zmiany”. Mam czasami wrażenie, ze nie chodzi w niej o polski interes, a jednie na podkreślenie swojej niechęci do Rosji. Tak można odbierać chociażby kwestię dużego zaufania, jakim obdarza polski rząd władze w Kijowie, które czasami „grają” na nosie Warszawie. Tych przykładów było dużo, zdecydowanie za dużo.
Źródło: wprost.pl/kresy.pl
Fot.: Karolina Lebiedowicz/wMeritum.pl