W niedzielę do Zalewu Kamieńskiego w Dziwnowie wpadł samochód osobowy. W środku była czteroosobowa rodzina. Wszyscy zginęli. Fakt, że na miejscu nie znaleziono śladów hamowania uruchomił falę spekulacji. Wśród czterech głównych hipotez przyczyn wypadku znalazła się pomyłka. O sprawie opowiadał jeden z nurków, którzy brali udział w akcji ratunkowej.
Do tragicznego wypadku w Dziwnowie doszło w niedzielę. W okolicach południa do Zalewu Kamieńskiego wpadł samochód osobowy marki volkswagen. W wypadku zginęła czteroosobowa rodzina: 41-letni Dariusz, 38-letnia Kamila, 7-letnia Hania i 3-letni Filip.
Okoliczności zdarzenia badają śledczy. Wiadomo, że auto wyjechało z ulicy Szosowej. Następnie pojazd przejechał przez ul. Wybrzeże Kościuszkowski i skręcił na parking, skąd spadł do Zalewu Kamieńskiego. Na miejscu nie odnaleziono żadnych śladów po hamowaniu. Wstępnie wykluczono, że powodem wypadku była usterka techniczna.
Wczoraj Polsat News informował o czterech hipotezach dotyczących przyczyn wypadku. Pierwsza z nich brała pod uwagę ewentualne zaśnięcie, lub zasłabnięcie 38-latki, która siedziała za kierownicą. Drugi z wariantów zakładał nagłe odwrócenie uwagi kierowcy. Wśród możliwych przyczyn znalazło się jeszcze rozszerzone samobójstwo, oraz pomyłka.
Nurek o możliwej przyczynie wypadku w Dziwnowie. Zwrócił uwagę na jeden szczegół: Nagle samochód ruszył ostro do przodu i wpadł do wody
Ostatnia z wymienionych hipotez została poruszona przez nurka Zbigniewa Jaszkę w rozmowie z „Faktem„. Mężczyzna brał udział w akcji ratunkowej. Pojawił się na miejscu kilkanaście minut po wezwaniu. Z jego relacji wynika, że auto odnaleziono dopiero 40 metrów od miejsca wypadku. – W tej mętnej wodzie prawie nic nie było widać, a samochód leżał do góry kołami – opowiada.
Nurek liczył, że pasażerów uda się uratować dzięki tzw. poduszce powietrznej wewnątrz auta. Kiedy jednak znalazł się na miejscu, nadzieje prysły – wnętrze samochodu całkowicie wypełniła woda.
W trakcie rozmowy specjalista poruszył również wątek rozważanych przyczyn zdarzenia. – Z tego, co wiem, po zjechaniu na nabrzeże siedząca za kierownicą kobieta jechała bardzo wolno. Potem nagle samochód ruszył ostro do przodu i wpadł do wody – powiedział. Jak wyjaśnił, auto miało automatyczną skrzynię biegów, a kierowca mógł pomylić pedał gazu z hamulcem.
Nurek z Dziwnowa przyznaje, że uwięzieni w aucie ludzie nie mieli praktycznie żadnych szans na przeżycie. Napór wody na samochód sprawia, że niemożliwe jest rozbicie szyby lub otworzenie drzwi.
Jedyną możliwością ratunku byłoby wypięcie się z pasów i przeczekanie do momentu, gdy wnętrze pojazdu wypełniłaby woda. Wtedy można otworzyć drzwi i próbować wypłynąć na powierzchnię. – Ale to trzeba by było mieć stalowe nerw – przekonuje.
Jaszka, który od lat pracuje przy wydobywaniu z wody topielców przyznaje, że niedzielny wypadek szczególnie nim wstrząsnął. – To był chyba najbardziej tragiczny wypadek w mojej pracy, jaki pamiętam – przyznał.