Czasami klucz do udanej powieści nie leży w galopującej na łeb na szyję akcji, lecz w metodycznym i cierpliwym budowaniu więzi między czytelnikiem a głównym bohaterem. Ponad 900 stron zajęło autorowi snucie opowieści, którą inni pisarze byliby w stanie streścić w niecałych 100 stronicach, traktując jedynie jako wstęp do właściwej akcji. U Norwega jednak to sama historia życia jest głównym składnikiem: Lars Saabye Christensen w monumentalnym „Półbracie” przedstawia sagę rodziny Barnuma Nilsena, która wciąga, a po skończonej lekturze nie daje o sobie zapomnieć.
Prolog powieści szybko zachęcił mnie do pochłaniania kolejnych stron książki: autor zgrabnie założył klamrę, która wskazała dwa bieguny – Barnum jako dziecko i człowiek dorosły – które na starcie wywołują szereg pytań, co stało się z tym małym chłopcem, który w dojrzałym wykonaniu nie robi dobrego pierwszego wrażenia. Barnum jako narrator, chociaż wydarzeń tych jeszcze śledzić nie mógł i były one dla niego tematem tabu, cofa się do 1945 roku, kiedy to świat świętuje koniec wojny; dla rodziny Barnuma dzień ten odznacza się jednak tragedią – jak się okazuje nie pierwszą i nie ostatnią. Jego matka Vera, babka Boletta i prababka o pseudonimie Stara mieszkają razem w jednym domu, wspólnie przeżywając przeciwności losu. Na świat następnie przychodzi Fred, starszy brat Barnuma. To on, do którego właśnie odnosi się tytuł powieści, zdaje się kumulować wszystkie negatywne przeżycia, jakie kiedykolwiek spotkały rodzinę Nilsenów. Jego izolacja od reszty otoczenia i wieczna tajemniczość to jedna z największych zagadek i nie ulega wątpliwości, że opowieść Barnuma często zmierza do tego, aby spróbować choć trochę zrozumieć zachowanie Freda.
Gdy już chłopiec przychodzi na świat, pierwszoosobowa narracja przyjmuje obraz świata widzianego oczami dziecka. Widzimy go więc tak jak on: jest dla Barnuma niezrozumiały, a jego myśli płyną wielokrotnie w sposób abstrakcyjny, co każdy z nas z pewnością pamięta z własnych lat młodzieńczych, wspominając te chwile nawet z zażenowaniem. Maluch stara się pojąć świat na swój własny sposób, kreując osobiste rozwiązania czy pomysły takie jak „równanie Barnuma”, które pozwolą mu wygodnie umieścić się w wielkim świecie. Szybko jednak chłopiec orientuje się, że nie będzie to takie łatwe. Jego myśli i spostrzeżenia przelewają się przez karty powieści niczym nieuregulowany potok, któremu Christensen pozwala swobodnie płynąć, nie bacząc na ogrom przestrzeni, który zalewa. Żadne wydarzenie nie może się obejść bez komentarza bystrego, ale niefrasobliwego chłopca z przedmieść Oslo. Przez to „Półbrat” jest opasłym tomiszczem, którym niechcący można komuś zrobić krzywdę; nie ukrywam, że parę razy odniosłem wrażenie, że książka mogłaby być ciut krótsza. Bo chociaż napisana przepięknie, niekiedy sprawia wrażenie wymęczonej i przedłużanej na siłę – w moim przypadku wynikało to ze znudzenia co mniej interesującymi fragmentami powieści.
To co w książce Christensena może się podobać, to rewelacyjnie odzwierciedlone ludzkie dramaty, które prędzej czy później dotykają każdego z nas. Istotnie, w rodzinie Barnuma nikt nie jest bez ran i musi mierzyć się ze swoimi osobistymi tragediami, niekiedy przez całe życie. W tym całym galimatiasie uczuć smutnych i radosnych bohaterowie powieści próbują odnaleźć swój skrawek świata, na którym byliby bezpieczni i czuliby się sobą. Najlepszym tego przykładem jest Fred, który pomimo swych złych nawyków i, wydawałoby się, wrodzonej podłości jest tak naprawdę zagubionym chłopakiem, który nie wi,e kim tak naprawdę jest, ani jakie znaczenie dla niego ma życie. To już nawet nie jest poszukiwanie ostatecznego szczęścia, które autor mógłby ulokować w szczęśliwym zakończeniu, ale próba ugrania remisu w meczu z życiem. Złowieszczy chichot losu jest bowiem bardziej donośny niż szczery śmiech radości.
Przy świetnie nakreślonej fabule nie można pominąć genialnego języka, jakim włada Christensen i tego, jak moderuje narrację. Z powolnego tempa potrafi przejść do niepohamowanego słowotoku, gdzie jedno zdanie zajmuje pół strony tekstu i brzmi jak pocisk wystrzelony z prędkością światła; zrobiło to na mnie wrażenie zwłaszcza przy okazji młodzieńczych lat Barnuma, kiedy to mogłem sobie wyobrazić małego chłopca entuzjastycznie opowiadającego wszystko, co mu ślina na język przyniesie, gdy już uda mu się zwrócić uwagę dorosłego. Uwielbiam również metaforyczne zabawy autora „Półbrata”, którego wyobraźnia potrafi czasem zabrnąć w niesamowite rejony. Z tego powodu uśmiech niejednokrotnie gościł na moich ustach, chociaż tu przy okazji dodać muszę, że w tak smutnej książce, gdzie nawet przepiękna okładka przyprawia mnie o melancholię, trafiają się jednak momenty komiczne, które pozwalają na chwilę spokojnego oddechu i szczerego śmiechu.
Teraz jednak przyszedł czas na chwilę, w której muszę wyznać coś, co ciężko przechodzi mi przez gardło – „Półbrat” mnie odrobinę zawiódł. Jako historia jest to wspaniała książka, która niczym dojrzałe wino, im dłużej pozostanie w pamięci czytelnika, tym wyraźniejszych nabiera kształtów. Jednak wraz z postępami w lekturze spostrzegłem, że Lars Saabye Christensen stosuje zabieg narracyjny, który stał się moją nemezis, która co krok odbierała mi przyjemność z chłonięcia tej porażającej lektury. Zaznaczę jeszcze raz – pokłady dramatyzmu przedstawianej w „Półbracie” historii są ogromne, jednak autor według mnie niepotrzebnie odarł lekturę z elementu zaskoczenia i szoku, które przecież były już na wyciągnięcie ręki. Barnum bowiem, tocząc swoją opowieść, ma niemiłą tendencję do przedwczesnego wypowiadania wprost kluczowych wydarzeń, które będą miały miejsce w przyszłości. Tym samym wielokrotnie odniosłem wrażenie, jakby Christensen próbował nadmuchać balon, który został zawczasu przekłuty igłą. Nie znajdowałem się w trzymającej mnie w napięciu fascynacji książce w momencie, gdy byłem o wiele wcześniej poinformowany, kto i w jakiej sytuacji umrze lub dozna innej równie bolesnej tragedii. Niedopuszczalne jest dla mnie, aby w książce bazującej na ludzkich emocjach i osobistych dramatach, przedwcześnie zdradzać istotne dla powieści zwroty akcji. Nie rozumiem, dlaczego autor tak ochoczo sięgał po ten środek i nie jestem w stanie tego zaakceptować.
„Półbrat” to lektura jak najbardziej godna polecenia, o ile jest się czytelnikiem wytrwałym i cierpliwym, a przytoczone przeze mnie wady nie wywołują chęci do literackiego ostracyzmu. Jeśli cenicie powieści o opowieści, jeśli interesuje Was poznawanie ludzkiego umysłu od środka i sposobu, w jaki może on pojmować świat, to książka Christensena jest właśnie dla Was. Może nieco przydługa i niedoskonała w swej konstrukcji, ale zapewnia godziwą pożywkę dla czytelnika, który w literaturze poszukuje wzruszeń i refleksji nad życiem. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że dla części czytelników, którzy w lekturze poszukują jedynie mocnych wrażeń i nieustającej akcji, w tej książce nie znajdą dla siebie nic godnego uwagi.
Fot.: wydawnictwoliterackie.pl