Istnieją różne opinie na temat powstania styczniowego. Dla jednych jest to bohaterski zryw, który dał znać zaborcom, że Polacy się nie poddadzą, dla innych – mnóstwo niepotrzebnie przelanej krwi. Ciężko byłoby rozstrzygnąć te kwestię, jednak nie zmienia to faktu, że powstańcom nie brakowało różnych koncepcji. Jak na przykład takiej, by Bałtykiem wysłać do kraju wsparcie dla walczących rodaków.
W nocy z 21 na 22 marca z Londynu wyruszył statek o nazwie Ward Jackson. Jego kapitanem był Robert Weatherley, a na pokładzie znajdowało się ok. 140 ochotników, którzy chcieli wesprzeć powstanie styczniowe. W większości byli to Polacy, nie zabrakło jednak przedstawicieli innych narodowości – głównie Francuzów i Włochów, ale również Węgrów, Serba oraz Rosjanina. Dowództwo nad tym konglomeratem powierzono Teofilowi Łapińskiemu. Ponadto na statku postanowiono przetransportować broń, której tak bardzo brakowało powstańcom – głównie ok. 1000 karabinów, 2 działa, 750 pałaszy oraz odpowiednią amunicję.
Pierwsze problemy
Czytaj także: Niezwykły życiorys kpt. Władysława Nawrockiego
Już 25 marca statek natrafił na silny sztorm, przez co musiał zawinąć do duńskiego portu Helsingborg, gdzie kapitan pod różnymi pretekstami przytrzymał go przez trzy dni. Wówczas do wyprawy dołączył rosyjski rewolucjonista i anarchista Michaił Bakunin. Kapitan Weatherley coraz bardziej chciał uniknąć całej wyprawy i pod pretekstem konieczności zaopatrzenia statku w słodką wodę zawinął do Kopenhagi, gdzie zniknął wraz z załogą, najprawdopodobniej z obawy przed Rosjanami, którzy w tym czasie doskonale zdawali sobie sprawę z wyprawy. Nie była ona zresztą utrzymywana w ścisłej tajemnicy. Polakom udało się wynająć duńską załogę, która doprowadziła statek do portu w Malmö. Okazało się to jednak fatalnym pomysłem, ponieważ żołnierze wprawdzie zostali przyjęci przez Szwedów bardzo entuzjastycznie, goszczono ich w prywatnych domach, jednak władze zarekwirowały całą broń.
Wytrwałość mimo przeciwności
Szwedzkie władze, pod naciskiem Rosjan, zadecydowały, że Polacy mają wrócić do Anglii. Jednak Łapińskiemu udało się wynająć w Danii trzy statki: „Fulton”, „Christina Lorenza” oraz „Emilia”. Dowódca wypłynął z Malmö na „Fultonie”, w Kopenhadze przesiadł się na „Christinę Lorenzę”, a już na pełnym morzu, pod osłoną nocy na „Emilię”. Dzięki temu udało się bez przeszkód dopłynąć w okolice Kłajpedy, gdzie chciano dokonać desantu.
Klęska przez pogodę
Polacy mieli wylądować przy Zalewie Kurońskim, w okolicy miejscowości Schwarzort na terenie Prus. Desant miał się odbyć w nocy, jednak wówczas zerwał się silny sztorm. Ponadto okazało się, że część łodzi desantowych była uszkodzona, przez co utonęło 24 żołnierzy, wśród których było 8 Polaków oraz 16 obcokrajowców. W tej sytuacji Teofil Łapiński postanowił zakończyć wyprawę, statek dotarł do Gotlandii, gdzie żołnierze zostali rozbrojeni przez Szwedów i odesłani do Anglii.
Szanse i błędy
Warto zadać sobie pytanie, czy taka wyprawa miała szansę powodzenia. Myślę, że sam fakt dotarcia do kraju świadczy o tym, że mogła się zakończyć sukcesem. Jej podstawowym błędem było zbyt małe utajnienie – żołnierze byli witani i żegnani przez tłumy, nikt nie krył się, że statek płynie na pomoc powstańcom, przez co rosyjscy agenci o wyprawie dowiedzieli się bardzo szybko. Mocno krytykowany był również Teofil Łapiński jako dowódca. Nie wszystko odbyło się oczywiście z winy podróżników, ponieważ nie mieli oni wpływu ani na decyzję angielskiej załogi, ani tym bardziej władców. Nie zmienia to faktu, że wyprawa zakończyła się całkowitym niepowodzeniem, a razem z nią przepadły i ogromne pieniądze wyłożone na organizację i szansa na pomoc powstańcom.
Czytaj także: Benedykt Dybowski – naukowiec i patriota w służbie Polsce i światowej nauce