Początek lat 90. XX wieku to czas zmian zachodzących w naszej Ojczyźnie, który wiązał się z wielkimi oczekiwaniami społecznymi. Niosły one ze sobą nadzieję na poprawę sytuacji ekonomicznej kraju i żyjących w nim ludzi. Perspektywa liberalizacji gospodarki i rozwoju wolnego rynku rysowała szansę na wejście Polski na drogę zbliżoną do obranej przez państwa Europy zachodniej oraz na ostateczne zerwanie z piętnem centralizmu i interwencjonizmu państwowego.
Od tamtego momentu minęło przeszło dwadzieścia lat, lecz niestety Polska nie do końca poradziła sobie ze wszystkim zmianami. Pozwolę sobie pominąć aspekt polityczny tego problemu, choć jest on niezmiernie istotny i miał olbrzymi wpływ na dalsze losy, jednak w mojej opinii jest jeszcze trochę za wcześnie, aby wydawać ostateczne osądy. Niektóre zjawiska lub ich niedawne konsekwencje cały czas dzieją się jeszcze na naszych oczach i będą dobrym polem do analizy w późniejszym czasie. Skoncentruję się na obecnych problemach naszej przedsiębiorczości, spróbuję odpowiedzieć na pytanie: czy nasza polska gospodarka jest naprawdę wolnorynkowa i kapitalistyczna? A może cały czas jesteśmy jeszcze w połowie drogi lub już dawno z niej zeszliśmy? No i wreszcie czy nasz „polski kapitalizm” jest bardziej amerykański, francuski czy może jeszcze zawiera w sobie postfeudalny i industrialny charakter?
Powstała po 1989 roku III Rzeczpospolita, pomimo zapewnień ówczesnych elit o jej odcięciu od starych przywar i polityki „grubej kreski”, cały czas dźwiga wielki bagaż tego, z czym nie potrafiono lub celowo nie chciano poradzić sobie wcześniej. Jednym z tych problemów jest fakt, że polski naród nigdy w pełni nie egzystował w wolnorynkowym środowisku gospodarczym. Jeżeli cofniemy się do czasów II Rzeczpospolitej i przyjrzymy się ówcześnie panującym tam gospodarczym relacjom, to możemy zgodnie stwierdzić, że Polska okresu międzywojennego na pewno nie była państwem w pełni wolnorynkowym. Okres dwudziestu lat dzielących dwie wielkie wojny, był czasem pełnym niepokojów i napięć również na tle ekonomicznym. Zniszczenia I Wojny Światowej, Wielki Kryzys drugiej połowy lat 20. XX, a następnie związane z nim niepokoje społeczne, zmuszały rządy poszczególnych państw, w tym i Polski, do zwiększania interwencjonizmu w gospodarce lub niekiedy nacjonalizacji niektórych jej gałęzi. Świeżo „wskrzeszona” II RP, będąca w większości państwem rolniczym, musiała stosować zasady centralizmu państwowego oraz kilkuletniego planowania gospodarczego w celu zapewnienia stałego wzrostu produkcji przemysłowej i podnoszenia poziomu życia swoich obywateli. Powojenny okres PRL w gospodarce był ostatecznym zwycięstwem państwowego centralizmu i etatyzmu nad wszelkiego rodzaju oddolną przedsiębiorczością. Po roku 1989 naród (w większości nieprzygotowany) został poddany kolejnej próbie w postaci Terapii Szoku zastosowanej przez Leszka Balcerowicza w jego drodze do deregulacji gospodarki.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Wracając do czasów współczesnych – polska przedsiębiorczość cały czas napotyka szereg trudności na swojej drodze. Czasem wynikają one ze zmian, które zachodzą w naszym kraju, jednak duża część z nich stanowi niestety przykład ciągłego zacofania administracyjnego w stosunku do krajów Europy zachodniej, złego stanu infrastruktury lub po prostu zwykłego ludzkiego oportunizmu moralnego. Nadmierna biurokracja i często zmieniające się przepisy burzą poczucie traktowania działalności gospodarczej jako wolnej gry na niezmiennych zasadach, niekiedy sprowadzają się do wojny podjazdowej między przedsiębiorcą a urzędnikiem. Pomimo wprowadzenia w ostatnich latach pewnych uproszczeń w tej dziedzinie, Polska jest państwem, które przez cały czas może „pochwalić” się stosunkowo skomplikowanym i często nieadekwatnym do realiów systemem fiskalnym. Nie bez znaczenia jest tu wysokość podatków i wzrost kosztów zatrudnienia, które hamują rozwój przedsiębiorstw, a w konsekwencji prowadzą do bezrobocia i zmniejszenia wartości eksportu.
Cofając się na chwilę do czasów PRL, należy zwrócić uwagę na pewne zjawisko powszechnie wtedy występujące. W latach Polski Ludowej każdy (czy to robotnik, czy dyrektor fabryki) skazany był na pełnienie roli małego trybiku w wielkiej machinie państwowej gospodarki. Aby żyć spokojnie i nie narażać się nikomu, wystarczyło być przeciętnym w tym, co się robiło. Osoby w jakiś sposób wyróżniające się z szarej masy pracującej, prędzej czy później stawały się obiektem podejrzeń i plotek. W PRL nie istniało pojęcie indywidualnego sukcesu jednostki. Osoby takie były nie tylko niepotrzebne, ale wręcz wrogie istniejącemu ładowi. Współcześnie wielu Polaków dalej nie rozumie pojęcia indywidualnego sukcesu, które powinno kierować się zgodnie z antyczną sentencją wypowiedzianą przez Ulpiana Domicjusza: „Volenti non fit iniuria”(chcącemu nie dzieje się krzywda). Pomimo dwudziestu lat od rozpoczęcia przemian gospodarczych w Polsce, dalej brakuje w pełni wykształconej kultury osobistego sukcesu. Osoba, która swoją ciężką i uczciwą pracą wyrobiła pewien status materialny, pozwalający jej wybić się ponad wcześniejsze standardy życia, staje się najczęściej ofiarą plotek i pomówień. Wysoki poziom życia jednostki rodzi podejrzenia nieuczciwości lub w przypadku właściciela jakiegoś przedsiębiorstwa – podejrzenie o wyzysk i oszustwa podatkowe. Oskarżenia takie płyną najczęściej z ust osób reprezentujących postawy roszczeniowe względem innych i państwa, w którym żyją. Roszczeniowość połączona z brakiem wymagań stawianych sobie, jest niestety kolejnym bagażem odziedziczonym po PRL. W społeczeństwach nie mających tradycji gospodarki rynkowej niesamodzielność jednostki i brak umiejętności dbania o własne interesy oraz chęć obarczania za swoje niepowodzenia wszystkich dookoła bez szukania prawdziwej przyczyny porażki, jest niestety cechą powszechną.
Oczywiście nie tylko państwo i jego biurokracja są odpowiedzialne za stan faktyczny, jaki mamy obecnie. Aby w pełni zrozumieć istotę problemu, należy przyjrzeć się też tym, którzy tworzą wolnorynkową gospodarkę, czyli samym przedsiębiorcom. W mojej opinii jednym z największych grzechów, który dotyczy szczególnie średnich i dużych firm, jest polityka prowadzenia nisko kosztowej działalności gospodarczej. Zjawisko to, choć obecne w różnej skali od początku lat 90. XX wieku, przybrało na sile w dobie kryzysu. W Polsce istnieje dość powszechne przekonanie, że im przedsiębiorstwo generuje mniejsze koszty, tym generuje większe zyski. Do pewnego stopnia jest to prawda, jednak zbytnia oszczędność może doprowadzić w konsekwencji do pogorszenia kondycji finansowej firmy, a w skrajnych przypadkach nawet do upadłości. Prawidłowość ta doskonale widoczna jest w firmach handlowych i usługowych, gdzie oszczędność na reklamie, marketingu i promocji potrafi wybić z rynku niejednego potencjalnego giganta. Wraz z cięciami finansowymi w przedsiębiorstwie automatycznie pogarszają się warunki pracy – głównie zadowolenie, higiena i bezpieczeństwo. Bardzo złą przypadłością średnich i dużych przedsiębiorstw jest również efekt makdonaldyzacji pracowników. Brak inwestowania w kapitał ludzki, zgodnie z bardzo ułomną i krótkowzroczną myślą „nie ma ludzi niezastąpionych”, praktycznie zawsze w długofalowej perspektywie prowadzi do pogorszenia jakości wykonywanej pracy i często wprowadza niepożądany efekt prowizoryczności w wykonywanych czynnościach. Nacisk na tempo i efektywność pracy często prowadzi do wręcz odwrotnych skutków – efektywność poszczególnych pracowników lub zespołów spada.
Oddzielny problem, nad którym należy się pochylić, to ułomność tego, co nazwałem poprzednio kulturą i tradycją wolnorynkową w globalnym znaczeniu. Niestety w Polsce średnia i większa przedsiębiorczość, pomimo przyswajania wzorców i postaw swoich zachodnich odpowiedników, przez cały czas utrwala pewne bardzo negatywne schematy rodem z lat Polski Ludowej. Bardzo często struktura firmy przeniesiona ze swojej zachodniej „metropolii”, właśnie przez brak rozwinięcia kultury społeczeństwa wolnorynkowego, pozostaje cały czas skostniała, mocno hierarchiczna i nieprzygotowana na wszelkie zmiany związane z dynamiką gospodarki kapitalistycznej. To, co przez cały czas można zaobserwować szczególnie w przedsiębiorstwach o mocno rozbudowanych oddziałach czy departamentach, to (oprócz przerostu wewnętrznej biurokracji) pewnego rodzaju kastowość i sztywna hierarchia zorientowana jedynie dwukierunkowo (góra – dół). Jest to zjawisko równie niekorzystne jak makdonaldyzacja i redukuje znaczenie pracownika do roli narzędzia służącego do wykonania konkretnego celu.
Podsumowując powyższe rozważania chciałbym zwrócić uwagę na jeszcze jeden problem – coraz bardziej widoczny neokolonialny charakter gospodarki w Polsce. Jest to jednak temat wymagający oddzielnego omówienia i w tej chwili nie byłbym w stanie wystarczająco wyczerpująco się nim zająć. Polska gospodarka pomimo ciągłych zmian i przeobrażeń, przez cały czas nie jest jeszcze w pełni wolnorynkowa i kapitalistyczna. Zarówno naszej przedsiębiorczości, jak i elicie politycznej pozostaje jeszcze sporo lekcji do odrobienia. Wiele kwestii należy poprawić i udoskonalić – najlepiej byłoby wówczas, gdyby polski polityk, urzędnik czy przedsiębiorca rozpoczął zmiany od tego człowieka, którego na co dzień widzi w lustrze przed wyjściem do pracy. Wydaje mi się, że byłoby to może nie najprostsze, ale bardzo skuteczne rozwiązanie wielu współczesnych problemów – nie tylko gospodarczych.
Foto. commons.wikimedia.org