Kto ma się upominać o prawdę o zagładzie obywateli Drugiej Rzeczypospolitej jak nie władze Trzeciej Rzeczypospolitej – powiedział ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski w rozmowie z Karolem Podstawką dla portalu wmeritum.pl.
W tym roku mija 71. rocznica kulminacji ludobójstwa na Wołyniu. Czy zdaniem Księdza, w ostatnich latach coś się zmieniło jeśli chodzi o świadomość przeciętnego Polaka o tamtej tragedii?
W czasach PRL prawda o ludobójstwie, którego w latach 1939 – 1947 dokonali nacjonaliści ukraińscy z UPA i SS Galizien, była zakazana, gdyż Ukraina była wówczas częścią składową ZSRR. Pozwalano jedynie, choć w ograniczonym zakresie, mówić i pisać o walkach w Bieszczadach. Po 1989 r. sytuacja znów się powtórzyła, gdyż władze Trzeciej RP, i to różnych opcji politycznych, zbudowały swoją politykę wschodnią w oparciu o zapomnienie o owym ludobójstwie. Głównie dlatego, aby przypodobać się Ukrainie, która w 1991 r. po raz pierwszy jako niepodległe państwo pojawiła się na mapie Europy. Warto jednak zauważyć, że w tej kwestii poglądy czy to Adama Michnika i Jacka Kuronia, czy prezydenta Lecha Kaczyńskiego były wręcz identyczne. W ostatnim jednak czasie tak Kresowianie i ich potomkowie, jak i liczne środowiska patriotyczne, starają się przebić przez owo świadome zapomnienie. Wiele już w tym zakresie uczyniono, choć jest to bardzo trudne. W ubiegłym roku ogromnym sukcesem był Marsz Pamięci, który w 70. rocznicę „Krwawej Niedzieli” na Wołyniu przeszedł ulicami Warszawy, oraz rekonstrukcja historyczna w Radymnie k. Przemyśla, która pomimo wściekłej nagonki „Gazety Wyborczej” i Związku Ukraińców w Polsce ukazała tragedię polskich wiosek na Kresach Wschodnich.
Niestety, główne siły polityczne w Polsce wciąż zdają się zapominać o tym dramacie. Widzi Ksiądz jakieś perspektywy na zmianę tej sytuacji?
Politykę wspomnianych polityków kontynuuje Platforma Obywatelska, a zwłaszcza prezydent Bronisław Komorowski i minister MSZ Radek Sikorski, którzy wywierali nacisk na parlamentarzystów. Przykładem był dramatyczny bój o prawdę, który 12 lipca 2014 r. rozegrał się w Sejmie RP. Za prawdą o ludobójstwie głosowały wspólnie kluby Solidarna Polska, PiS, PSL, SLD i grupa Gowina. Przeciwko były PO i Ruch Palikota. Ci ostatni wygrali, bo zabrakło zaledwie 10 głosów, tak jak zabrakło 10 sprawiedliwych w Sodomie i Gomorze.
Dziś sprawę dodatkowo komplikuje sytuacja na Ukrainie oraz umizgi części polityków polskich do neobanderowców z partii „Swoboda” Ołeha Tiahnyboka i „Prawego Sektora” Dmytro Jarosza. Umizgi dzieją się pomimo tego, że liderzy tych ugrupowań dali się poznać od strony swych antypolskich i antysemickich, a przy tym proniemieckich, wystąpień. Mottem tych dziwacznych, żeby nie napisać idiotycznych, działań jest teza sformułowana przez jednego z prawicowych publicystów „lepsza Ukraina banderowska niż sowiecka”. Pełna żenada. Banderyzm jest bowiem tak samo groźny jak komunizm.
Potomkowie pomordowanych Kresowian są więc w tym trudniejszej sytuacji. W przełom nie wierzę, ale już dzisiaj widać wyraźnie, że coraz więcej Polaków, zwłaszcza z młodego pokolenia, ma dość dalszego zakłamywania prawdy o ludobójstwie.
Gdy przed kliku laty rozważano akcesję Turcji do UE podnoszono wiele argumentów przeciw, wśród których jednym z ważniejszych była kwestia ludobójstwa dokonanego na Ormianach. Dlaczego dziś, kiedy tyle mówi się o poszerzeniu struktur unijnych o Ukrainę, fakt ludobójstwa dokonanego na Polakach jest zupełnie nieobecny?
To też wina polskich polityków, zwłaszcza tych, którzy wierzą ślepo w tzw. mit Jerzego Giedroycia. Kto bowiem ma się upominać o prawdę o zagładzie obywateli Drugiej Rzeczypospolitej jak nie władze Trzeciej Rzeczypospolitej? Przecież tego za nas nie uczynią Hiszpanie czy Irlandczycy. Trzeba brać przykład z Żydów czy Ormian, którzy od dziesiątków lat, niezależnie od politycznych nacisków Moskwy, Waszyngtonu, Berlina czy Brukseli, walczą o pamięć o ludobójstwie swoich rodaków.
Często powtarza Ksiądz, że nowe „pomajdanowe” władze na Ukrainie mają rodowód banderowski. Jaka powinna być polityka Polski względem nich?
Najlepiej oddaje to hasło środowisk kresowych: „Polska i Ukraina – przyjaźń i współpraca. UPA, SS Galizien i Stepan Bandera – hańba i potępienie”. Oczywiście trzeba wspierać ruchy proeuropejskie i demokratyczne na Ukrainie, ale nie neobanderowców, którzy zawsze byli przeciwko Polakom. Niestety niektórzy polscy politycy, którzy pojechali na Majdan w Kijowie, głównie dlatego aby zaistnieć w kamerach telewizyjnych, bezmyślnie pokazywali się w obecności m.in. wspomnianego Ołeha Tiahnyboka, uwiarygadniając go w oczach opinii publicznej. To tak jakby uwiarygadniano neonazistów z Niemiec.
Niedawno na antenie TVP powiedział Ksiądz, że banderowcy będą gnębić mniejszość polską na Ukrainie. Czy zagrożenie na prawdę jest tak poważne?
Tak. Kiedyś neobanderowska „Swoboda” była ruchem marginalnym, wspieranym finansowo tak przez Rosję, jak emigracje ukraińską z Kanady i USA. W 2010 r. zdobyła jednak większość w samorządach na Ukrainie Zachodniej. Dwa lata później zdobyła aż 11 procent w parlamencie w Kijowie. W tym roku wprowadziła kilu swoich ministrów do rządu Arsenija Jaceniuka. Nie zaistniała wprawdzie w wyborach prezydenckich, ale wszystko wskazuje na to, że odniesie sukces w zbliżających się wyborach parlamentarnych. Jest to bardzo groźne dla Polaków na Ukrainie i dla innych mniejszości narodowych w tym kraju.
Dziękuję za rozmowę.
Fot.: Commons Wikimedia/Cezary Piwowarski