Zbiór sensacyjnych i nierzadko dramatycznych historii z dziejów Dolnego Śląska w okresie drugiej wojny światowej i pierwszych miesięcy powojennych.
Leszek Adamczewski prowadzi Czytelnika do Wschowy ogarniętej paniką wskutek zagrożenia atakiem Wojska Polskiego. Jest przewodnikiem po obozie koncentracyjnym Gross-Rosen i niektórych jego filiach, a także po licznych w tej krainie podziemiach oraz terenie budowy kwatery głównej Hitlera. W starych twierdzach Kłodzka i Srebrnej Góry szuka śladów ukrytych skarbów.
Adamczewski opisuje Jelenią Górę i Legnicę dni ostatnich i dni pierwszych, gdy te niemieckie od wieków miasta obejmowali nowi gospodarze. Zagląda do hitlerowskiego „żłobka” w Wąsoszu. Przedstawia też niektóre epizody z wojennych losów Wrocławia, ze szczególnym uwzględnieniem jego upadku podczas oblężenia Festung Breslau.
Czytaj także: Powstańcy na profilowe!
Fragment:
Autostradą do nieba, czyli zamiast wstępu
Nad potwornie zniszczonym miastem tu i ówdzie snują się chmury dymu. To dowód, że gdy około połowy maja 1945 roku w zajętym przez czerwonoarmistów Wrocławiu przebywał operator Polskiej Kroniki Filmowej, ruiny dawnego Breslau jeszcze płonęły. To była nie tylko żywa jeszcze „pamiątka” po walkach o Festung Breslau. Ogień zaprószali także żołnierze radzieccy, nieostrożnie się z nim obchodząc podczas poszukiwań wśród ruin łupów i kobiet.
„Po wiekach niemieckiego panowania, Wrocław – prastara stolica Piastów śląskich – wraca na łono Ojczyzny. Tu Niemcy bronili się przez długie tygodnie, niszcząc zawzięcie miasto, o którym wiedzieli, że zostanie im na zawsze odjęte” – słychać słowa komentarza podczas projekcji kroniki numer 12/45 ze zdjęciami filmowymi ze zniszczonej stolicy Dolnego Śląska. „Zmieciemy ślady niemieckiego panowania na Śląsku! Odbudujemy polski Wrocław!” – zapewnia lektor Polskiej Kroniki Filmowej. I dodaje: „Zgodnie z umową polsko-radziecką władzę na terenach odzyskanych obejmuje polska administracja państwowa. Prezydentem miasta mianowany został znany działacz socjalistyczny Bolesław Drobner”. I ani słowa o tym, że przez kilka powojennych tygodni Rosjanie tolerowali we Wrocławiu również niemiecką administrację miasta.
Gdy tę kronikę filmową wyświetlano w polskich kinach i podczas projekcji „pod chmurką”, Drobner nie był już prezydentem Wrocławia. Nie spodobał się działaczom Polskiej Partii Robotniczej, a przede wszystkim generalnemu pełnomocnikowi rządu RP do spraw ziem odzyskanych Edwardowi Ochabowi, ortodoksyjnemu komuniście, który w drugiej połowie maja 1945 roku odwiedził Wrocław. 9 czerwca Drobnera zmuszono do złożenia rezygnacji.
W niedzielę przed dniem dymisji pierwszego polskiego prezydenta tego miasta nad Odrą na rekonesans wrocławskiego węzła kolejowego wybrał się polski inżynier powołany na stanowisko naczelnika oddziału drogowego tegoż węzła. W wydanej w 1948 roku przez poznański Instytut Zachodni pracy Dolny Śląsk tak między innymi opisał obserwacje z tamtej niedzieli: „Z układu linii kolejowych zbiegających się we Wrocławiu wynikało, że most na Odrze pomiędzy stacjami Wrocław Nadodrze i Wrocław Mikołajów [w książce użyto nieco późniejszych nazw polskich – przyp. L.A.] jest najważniejszym mostem o znaczeniu kluczowym dla wszystkich połączeń. Widoki, które otwarły się przede mną, przeszły wszelkie moje wyobrażenia, jakie miałem o zniszczeniach na podstawie dotychczasowych obserwacji w kraju. Oto naprzód 6 przęseł wielkiego mostu kratowego na Odrze rozerwane i zwalone do wody. Przęsła te stworzyły zator dla pływających po rzece drewnianych części zniszczonych budynków i mebli, wśród których widnieją nagie czaszki i kości ludzkie.
Po zwalonych sterczących nad wodą przęsłach udało mi się przejść za most… tu wzdłuż i co 15 m[etrów] w poprzek torowiska – rowy strzeleckie z pionowymi ścianami oszalowanymi zdrowymi jeszcze deskami, korytarze zygzakowate pod torami i bunkry. Wiadukt o świetle 18 m[etrów] nad ulicą zburzony doszczętnie, jak również i następny, przed stacją Mikołajów. Wszędzie leje od bomb i poplątane druty różnobarwne od min. Ogniwa szynowe pozrywane i spiętrzone z podkładami w kształcie wachlarzy powyginanych w różnych płaszczyznach.
Za rozwidleniem na Popowice natrafiłem na miny piesze, gęsto po torowisku rozrzucone. Z ludzi nie napotkałem nikogo. Tylko trupy leżały gęsto”.
Wśród gruzów Wrocławia, w smrodzie spalenizny i trupim odorze zaczynało się nowe życie miasta. Wielu z tych, którzy wiosną i latem 1945 roku przyjechali na to cmentarzysko Breslau, wierzyło, że w te ruiny uda się tchnąć życie. Że za kilkadziesiąt lat Wrocław będzie jednym z najpiękniejszych miast polskich. Polskich właśnie.
Dwanaście lat wcześniej, 10 maja 1933 roku, na Schlossplatz (obecnie plac Wolności) zapłonął potężny stos książek. Słuchacze miejscowego Uniwersytetu (Schlesische Friedrich-Wilhelms-Universität), zrzeszeni w Niemieckim Związku Studentów, donosili „paliwo” do ognia, w płomienie wrzucając kolejne tomy dzieł najwybitniejszych niemieckich pisarzy i uczonych. „Tam gdzie palą książki, wkrótce palić będą ludzi” – szepnął ktoś złowieszczo, parafrazując sentencję Heinricha Heinego, którego dzieła też wrzucano w ogień, ale głośno nikt
nie protestował. Jego słowa zginęłyby zresztą w radosnych okrzykach i śpiewach towarzyszących tej barbarzyńskiej ceremonii.
Od dwóch miesięcy na Uniwersytecie w Breslau trwała inna czystka. Na mocy ustawy o urzędnikach państwowych z 7 kwietnia 1933 roku zwalniano z pracy opozycyjnych wobec nazizmu i żydowskich profesorów. Uniwersytet przechodził ewolucję: od placówki naukowej i dydaktycznej do ośrodka kształcenia ideologicznego.
„Frankfurter Zeitung” odnotowała inny incydent, do którego doszło w Breslau 12 marca. Oto w biały dzień pięciu barczystych SA-manów siłą wciągnęło do samochodu idącego ulicą dyrektora jednego z wrocławskich teatrów i po przewiezieniu do swej siedziby zdarło z niego ubranie i dotkliwie pobiło. W tym też czasie grupa rozzuchwalonych bezkarnością SA-manów wpadała do mieszkań zamożnych wrocławskich Żydów i – jak napisał Ian Kershaw w Hitlerze – wynosiła spore sumy pieniędzy. „Przerwali nawet rozprawę sądową, po czym wyrzucili na ulicę i pobili żydowskich prawników i sędziów” – czytamy w tej biografii wodza Trzeciej Rzeszy.
A wszystko to działo się w mieście liczącym ponad 600 tysięcy mieszkańców, które pod koniec XIX i w pierwszej dekadzie XX wieku błyskawicznie się rozwijało. To był jeden z najlepszych okresów w długich dziejach Breslau, liczącego się wówczas w Europie centrum naukowego i kulturalnego oraz ważnego ośrodka gospodarczego. Wznoszono monumentalne gmachy, powstawały szerokie arterie komunikacyjne, które wyprzedzały swój czas, bo era motoryzacji dopiero nadchodziła…
Wyprzedził ją kryzys ostatnich lat istnienia republiki weimarskiej. Bezrobocie w Breslau wzrosło do 25%, a szerząca się bieda radykalizowała poglądy polityczne i sprzyjała partiom je propagującym. Już w latach 20. XX wieku ponadprzeciętne wyniki wyborcze odnotowywała tu Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników ze swoim ekspansywnym nacjonalizmem, wojującym antysemityzmem i rasistowską wizją świata. Zdecydowana większość wrocławian popierała NSDAP, która w wyborach do Reichstagu w marcu 1933 roku,
a więc już po zajęciu fotela kanclerza Rzeszy przez Adolfa Hitlera, zdobyła w Breslau bezwzględną większość głosów. Miast z podobnym wynikiem było wtedy w Niemczech tylko kilka. Wrocławscy naziści czuli się zatem coraz bardziej bezkarni, o czym świadczą choćby przedstawione przypadki pobicia prominentnych Żydów: dyrektora teatru i miejscowych prawników. A wszystko to działo się w czasach, gdy na czele Rzeszy stał prezydent Paul von Hindenburg, a prasa cieszyła się jeszcze sporą swobodą wypowiedzi. I dlatego wiemy o tych i podobnych incydentach, które nie tylko świat wtedy lekceważył. Lekceważyli je też sami Niemcy, w tym mieszkańcy Breslau.
Trzy lata później Niemcy tłumnie wylegli na ulice udekorowane czerwonymi flagami z czarną swastyką w białym kole, by powitać Führera. 27 września 1936 roku Adolf Hitler wziął udział w otwarciu 61-kilometrowego odcinka autostrady od Breslau do Kreibau (dziś Krzywa koło Bolesławca). Następnego dnia dziennik „Liegnitzer Tageblatt” informował, że „uroczystość ta to zarazem ukończenie tysięcznego kilometra autostrad, które wypadło w trzecią rocznicę wbicia przez Führera we Frankfurcie nad Menem pierwszej łopaty pod budowę autostrad Rzeszy”.
Najpierw Hitler odbył triumfalny przejazd ulicami Breslau, by o godzinie 11:00 koło Klettendorfu (Kleciny, obecnie dzielnicy Wrocławia) wjechać na dopiero co wybudowaną autostradę. Do licznie zgromadzonych tłumów, w tym 1500 robotników budujących ten odcinek, Führer wygłosił przemówienie i odsłonił tablicę upamiętniającą
oddanie do użytku tysięcznego kilometra niemieckich autostrad. Krótko potem jego mercedes przerwał białą wstęgę zawieszoną na dwóch masztach, symbolicznie otwierając tę arterię komunikacyjną. I w towarzystwie wybranych samochodów ciężarowych i osobowych, a także 20 nowych pojazdów niemieckiego przemysłu samochodowego oraz honorowej eskorty Narodowosocjalistycznego Korpusu Motorowego, otwartym odcinkiem przejechał w pobliże Liegnitz.
„O godzinie 15:00 nadjechała kolumna samochodów, na której czele jechał samochód Führera, widoczny z Wahlstatt [Legnickiego Pola]. Ogromne okrzyki radości wielkich tłumów ustawionych wzdłuż autostrady i przystanku [miejsca na autostradzie, gdzie zwykle znajdowała się stacja benzynowa i restauracja, gdzieniegdzie także mały hotel – przyp. L.A.] pozdrowiły wodza, który, stojąc w samochodzie, nieprzerwanie odpowiadał na powitania” – pisała cytowana wyżej gazeta z Legnicy. Hitlera witali przedstawiciele władz rejencji, powiatu i miasta Liegnitz. Reporter „Liegnitzer Tageblatt” kontynuował swą relację: „W dalszej części zameldowali się u Führera dowódca brygady SA Wolter oraz dowódca Hitlerjugend Florsch. Kilka minut później przy wiwatach tłumów samochód Führera ruszył na czele kolumny w kierunku Kreibau. Krótko potem nadjeżdżające z Breslau setki pojazdów wjechały na przystanek autostradowy Liegnitz”.
Dwa lata później Breslau znowu gościł Hitlera. W końcu lipca 1938 roku przyjechał on na Wielkoniemieckie Święto Sportu i Gimnastyki. Zjechali nań niemieccy lub niemieckiego pochodzenia sportowcy z wszystkich stron świata. Entuzjastycznie witano delegację Sudeckiego Związku Gimnastycznego w Czechosłowacji, a to z racji trwającego akurat konfliktu o czeskie Sudety.
Źr.: Wydawnictwo Replika
Fot.: Wydawnictwo Replika