Rząd chce naszego dobra, a nam zostało go już tak niewiele… Niestety praktyka ostatnich dni nie pozostawia złudzeń co do tego, kto poniesie koszty rządowych reform. Coraz trudniej ukryć fakt, że za program „Rodzina 500 plus” zapłacą klienci banków oraz konsumenci – klienci sieci handlowych.
W kogo uderzy podatek bankowy?
W 2015 roku Minister Finansów Paweł Szałamacha zapewniał, że podatek od aktywów finansowych nie będzie miał wpływu na wysokość opłat w polskich bankach. Gwarantem miał być odpowiedni zapis w ustawie oraz PKO BP – największy bank w Polsce, w którym ponad 30 proc. udziałów ma Skarb Państwa. Na czym miała polegać ta gwarancja? Jak wskazywano, w razie podwyżek opłat i prowizji, prezes PKO BP wystosuje publiczne oświadczenie, w którym zaprosi klientów innych podmiotów (podwyższających prowizje i opłaty) do swojego banku. Co tymczasem zrobił PKO BP? Sam podwyższył opłaty dla klientów, którzy zapłacą więcej między innymi za prowadzenie konta i wypłatę pieniędzy z bankomatów. PKO BP poinformował, że z dniem 1 maja 2016 roku zmianie ulegnie wysokość prowizji i opłat bankowych zarówno dla osób fizycznych, jak i dla posiadaczy kont prywatnych oraz firmowych. PKO BP zapewnia, że decyzja o podniesieniu opłat jest „rutynowym działaniem, które nie ma nic wspólnego z wprowadzeniem podatku bankowego”. Skąd taka deklaracja? Otóż ustawa o podatku bankowym stanowi, że w związku jego wprowadzeniem banki nie mogą przerzucać opłat na klientów: Wprowadzenie podatku nie może stanowić podstawy do zmiany warunków świadczenia usług finansowych i ubezpieczeniowych wykonywanych na podstawie umów zawartych przed dniem wejścia w życie ustawy. Należy podkreślić, że PKO BP nie jest pierwszym bankiem, który w ostatnim czasie zdecydował się podnieść opłaty za świadczone usługi. Zrobiły to już między innymi mBank, ING, Citibank, Deutsche czy Raiffeisen. Minister Finansów zapowiedział, że w związku z tym zostanie zwołana sejmowa komisja finansów, a prezesi banków będą musieli tłumaczyć się z podwyżek. Podatek bankowy od początku wzbudzał pewne kontrowersje pomimo pozytywnego odbioru tych, którzy cieszyli się, że rząd „dowali” bankom. Jak się okazuje, to nie banki najbardziej ucierpią na nowej daninie. Już teraz można stwierdzić, że wbrew zapisom ustawy podatek bankowy odbije się na klientach mimo zapewnień, że zwiększone opłaty nie są efektem jego wprowadzenia.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Droższe zakupy?
Kolejnym źródłem finansowania programu „Rodzina 500 plus” jest podatek handlowy, który już wkrótce ma wejść w życie. Dotyczy on podmiotów, których przychody przekraczają 1,5 miliona złotych na miesiąc. Podatek będzie miał charakter progresywny – stawka wyniesie 0,7 proc. dla przychodów powyżej 18 mln zł rocznie oraz 1,3 proc. przy przychodach powyżej 3,6 mld zł rocznie. Osobna stawka na poziomie 1,9 proc., dotyczyć będzie przychodów uzyskanych w soboty, niedziele oraz dni ustawowo wolne od pracy. Projekt ustawy przewiduje, że podatek obejmie również sklepy internetowe, które niestety w ten sposób zostaną pozbawione szans na rywalizację z zagranicznymi e-sklepami. Nowe zmiany rodzą uzasadnione obawy o to, że podniesione zostaną ceny produktów. Minister finansów wskazuje, że „rynek handlu detalicznego jest tak nasycony, że podniesienie cen przez jednego przedsiębiorcę spowodowałoby odpływ klientów do drugiego. Nie spodziewamy się zatem zbiorowego podniesienia cen”. Czy aby na pewno? Wychodząc na przeciw podejrzeniom Szef Komitetu Stałego Rady Ministrów – minister Henryk Kowalczyk poinformował, że w ustawie o podatku handlowym znajduje się zapis zakazujący przedsiębiorcom podnoszenia cen w związku z nowym podatkiem. Rząd, widząc zapewne nieskuteczność zakazu podnoszenia opłat przez banki od razu wskazuje na Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów jako organ, który przyczyni się do egzekwowania ustawowego zapisu. Zapis nie uchroni prawdopodobnie klientów sklepów, tak jak nie uchronił przed podwyżkami klientów banków. Wystarczy, że handlowcy zadeklarują, że podwyżki cen nie mają nic wspólnego z nowym podatkiem.
Koszty programu „Rodzina 500 plus”
Szacunki wskazują, że zasiłki w ramach nowego programu trafią do 2,7 mln rodzin wychowujących 3,8 mln dzieci. Program „Rodzina 500 plus” ma kosztować około 22-23 mld zł rocznie. Na lata 2016-2026 wydatki na program zostały w projekcie ustawy wyliczone na kwotę 246 mld zł. Tylko w 2016 roku budżet miałby przeznaczyć na ten cel prawie 17,3 mld zł. Co do kosztów programu wątpliwości ma samo Ministerstwo Finansów wskazując, że w obecnej formie może on prowadzić do zniechęcenia do pracy niektórych osób. Może się tak stać z uwagi na pomysł Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej, który zakłada wyłączenie z dochodów kwalifikujących do pobierania pomocy również na pierwsze dziecko alimentów, świadczeń rodzinnych oraz tych płynących z pomocy społecznej. Jak wskazuje ministerstwo Nie tylko prowadzi to do wzrostu kosztów programu, lecz może również pogłębiać negatywny wpływ na podaż pracy. Ponadto Minister Finansów krytykuje obecną wersję projektu ustawy o pomocy państwa w wychowywaniu dzieci za zbyt wysokie koszty realizacji. Paweł Szałamacha w piśmie, jakie zostało przekazane do Rady Ministrów stwierdził, iż ustawa w takim kształcie może przyczynić się do znaczącego wzrostu wydatków budżetowych. Według resortu koszty programu różnią się od tych wpisanych do ustawy budżetowej o ponad 200 mln zł od tych, które zostały podane w prognozie Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Jak wskazuje Janusz Korwin-Mikke: Rząd zajmuje się rozdawaniem i zapomina, że żeby rozdać, musi najpierw jeszcze więcej ludziom zabrać. PiS przewiduje różne wydatki, obiecane w kampanii wyborczej, które teraz zrujnują budżet.
Patrząc na koszty realizacji programu „Rodzina 500 plus” trudno się dziwić, że dotowanie niektórych rodziców na koszt podatników kwotą kilkunastu miliardów złotych rocznie budzi niechęć części społeczeństwa.Oczywiście, rodzicie powinni mieć pieniądze na wychowanie swoich dzieci. Jednak nie ma lepszego sposobu na „dofinansowanie polskich dzieci” niż… zostawienie pieniędzy w kieszeni ich rodziców. Dlatego politycy powinni zmniejszać podatki, przede wszystkim opodatkowanie pracy, a nie podnosić i tworzyć nowe obciążenia. To wywracanie wszystkiego do góry nogami. Jeśli nie będzie się zabierało ludziom połowy ich zarobków, to będzie ich stać na wychowanie dzieci i zasiłki nie będą potrzebne. Niestety, większość polityków nie traktuje ludzi poważnie. Zamiast pozwolić im decydować, na co przeznaczą zarobione pieniądze, wolą zabrać je w wysokich i licznych podatkach, a następnie „łaskawie” rozdawać zasiłki i chwalić się prorodzinnością.
O szkodliwości państwowej redystrybucji dochodów, czyli zabierania jednym i dawania drugim mówi się nie od dziś. Jednak wciąż wiele osób zdaje się nie zauważać zależności pomiędzy wypłacanym zasiłkami, a wzrostem podatków i cen. Jakże aktualne pozostają w tym kontekście słowa Margaret Thatcher: Nie ma czegoś takiego jak publiczne pieniądze. Jeśli rząd mówi, że komuś coś da, to znaczy, że zabierze tobie, bo rząd nie ma żadnych własnych pieniędzy.