Niedziela, 6 dni do Wigilii Bożego Narodzenia. Za oknem śnieg i 1-2 stopnie Celsjusza. Na ulicach królują świąteczne ozdoby, świecidełka, na chełmżyńskim rynku od dawna stoi ustrojona choinka. Sielanka trwa.
Jednak taki obraz dotyczy jedynie małych, spokojnych miejscowości. Dziękuję Bogu, że mieszkam w Chełmży. Cisza, spokój, ponad 200 kilometrów od warszawskiego zgiełku. Nie muszę się przejmować tą „wielką” polityką. Mogę w spokoju wypić kawę bez obawy o to, że ktoś na ulicy mnie zaczepi z pytaniem „rząd czy opozycja”. Nie muszę się przejmować nieustanym hałasem, jaki słychać na Krakowskim Przedmieściu. Największy tłum, jaki zobaczę będzie przejmował się zrobieniem ostatnich przedświątecznych zakupów, a nie obroną demokracji, czy próbą obalenia władzy.
Tak właśnie wyglądać będzie okres przedświąteczny w Chełmży. O wiele lepiej niż w Warszawie. Niekończąca się blokada Sejmu przez posłów opozycji, przemówienia przed Pałacem Prezydenckim czy na Wiejskiej polityków, którzy zwietrzyli okazję, by o sobie przypomnieć, antyrządowe transparenty – to tylko wierzchołek góry lodowej. Warszawska rzeczywistość zdecydowanie odbiega od tego, co dla mnie jest normą. Tym bardziej się dziwię, gdy patrzę w kalendarz. Zostało tylko kilka dni do świąt Bożego Narodzenia. Ten magiczny czas pojednania, wybaczania krzywd i urazów, ta chwila, gdy dzielimy się opłatkiem, życząc sobie wzajemnie wszystkiego najlepszego, to wszystko jakby zejdzie na dalszy plan. Protesty mają trwać dzień i noc do końca roku i dłużej. Nie mogę pojąć, że są ludzie, którzy w imię, no właśnie, czego? Demokracji? Wolności słowa? Odsunięcia od władzy znienawidzonej partii? Że będą stać w Wigilię pod Sejmem z hasłami „precz z Kaczorem dyktatorem”, „cela na Was czeka”, itp. i dzielić się ze sobą opłatkiem. Zamiast szukać pojednania z politycznymi wrogami, będą sobie składać najlepsze życzenia obalenia faszystowskiej władzy.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
W wielu domach w najbliższą sobotę w okolicach godziny 17-18, rozpocznie się tradycyjna wigilijna kolacja. W tym samym czasie, protestujący pod Sejmem będą po raz n-ty skandować antypisowskie hasła. Nie wierzę, że nikt nie będzie protestował w Wigilię – takie bajki można dzieciom opowiadać. Nie wiem, czy ci manifestujący mają swoje rodziny. Może są to samotni, zgorzkniali ludzie? A może przykładni rodzice i obywatele? Faktem jest, że w ten rodziny czas świąt, swoje życie prywatne poświęcają na ołtarzu demokracji. Z pewnością wierzą, że to co robią jest dobre, że to służba wyższemu celowi, że historia przyzna im rację i spełni się ich sen o „wolnej Polsce”.
Tylko czy naprawdę tak musi być? Czy musimy walczyć ze sobą na ulicy? Kłamać? Manipulować? Wzajemnie szkodzić Polsce? Czy Polacy muszą wszelkie sprawy załatwiać na ulicy za pomocą krzyku i siły? Dlaczego pozwalamy, by rządzili nami nieodpowiedzialni ludzie? Marszałek Kuchciński jedną głupią decyzją przelał czarę goryczy. Zadufany w sobie, nienawidzący mediów człowiek sprawił, że Polska stoi na krawędzi wojny domowej. Znaczy, wojenki. I w sumie nie domowej, tylko takiej drobnej, warszawskiej. Opozycja obrzuci pisowców wyzwiskami, ci odpowiedzą postami w mediach społecznościowych i na tym się skończy. Pat będzie trwał wiele dni, ludzie w Warszawie będą protestować, ale od piątku nikogo nie będzie to już interesować. Przyjdzie Wigilia, „Kevin sam w domu”, rodzinny obiad w pierwszy dzień świąt, potem w drugi. A ci biedni opozycjoniści będą prosić za pomocą internetu o przyniesienie kawy, resztek z obiadu i szalika, bo prognozy zapowiadają, że święta mają być mroźne. Tylko, że już na nikim to nie zrobi wrażenia. Od ich walki o demokrację Polacy będą chcieli odpocząć i zapomnieć.
Warszawo, rób co chcesz i tak nie zmieni się nic w życiu nas, mieszkańców małych miast i wsi. Krzycz, że nie ma demokracji lub broń rządu, bo mamy jej rozkwit. Nas to ni grzeje, nie ziębi. W poniedziałek znów wsiądę w autobus i będę przejmował się swoimi problemami. Zapomnę o waszych okrzykach, wyłączę internet i telewizję. A potem usiądę do kolacji wigilijnej, nie przejmując się, że ktoś z własnej woli marznie w dalekiej Warszawie gdzieś pod Sejmem.