Hit nie zawiódł. Po bardzo gorącym starciu lider LOTTO Ekstraklasy – Lechia Gdańsk przegrała po bramce Radosława Majewskiego z Lechem 0:1. Na zwycięstwo w Poznaniu gdańszczanie muszą więc jeszcze poczekać. Nie mogą wygrać w wyjazdowych starciach z Kolejorzem… od 51 lat.
Składy obu drużyn spotkały przed tym meczem spore zmiany. W Lechu na stoperze zobaczyć było można powracającego po ospie Jana Bednarka, który zastąpił Lasse Nielsena. W drugiej linii za Darko Jevticia i Macieja Gajosa zobaczyliśmy Abdula Tetteha i Łukasza Trałkę. Z kolei piłkarza lutego Ekstraklasy – Dawida Kownackiego zastąpił Marcin Robak.
W Lechii za wykartkowanego Mario Malocę zagrał od pierwszej minuty Jorge Nunes. Z przodu Piotr Nowak desygnował do gry tylko jednego napastnika – Grzegorza Kuświka, a Flavio Paixao zaczynał to starcie na ławce. Szansę – po raz pierwszy od pierwszej minuty – dostał za to Gino Van Kessel.
Czytaj także: 25. kolejka La Liga: Potknięcie Realu, remis w hicie
Już w 15. minucie Maricn Robak obsłużył kapitalnym podaniem Szymona Pawłowskiego, ale ten spudłował w sytuacji sam na sam z Dusanem Kuciakiem. Już chwilę później odpowiedzieli goście. Dobra kontra zakończyła się jednak przerwaniem kapitalnej piłki zmierzającej do świetnie ustawionego Sławomira Peszki przez Volodymyra Kostevycha.
Od początku niedzielnego hitu nietypowo, bo w drugiej linii, brylował Robak, który raz po raz obsługiwał kolegów precyzyjnymi podaniami, takimi jak choćby ze wspomnianej 15. minuty. Lechowi brakowało jednak skuteczności. Prawdziwi pomocnicy Kolejorza – Tetteh i Trałka – zneutalizowali z kolei gdański duet Wolski – Krasić.
Do przerwy na tablicy wyników widniał rezultat 0:0. Nieco lepiej spisywał się dotychczas Lech, który miał też więcej podbramkowych okazji. Nie do końca chyba mógł pogodzić się z tym Peszko, który schodząc z boiska rzucił kilka mocnych słów Kędziorze… „targając” go jednocześnie za prawe ucho.
Nie spodobało się to trenerowi poznaniaków – Nenadowi Bjelicy, który błyskawicznie znalazł się przy byłym zawodniku Kolejorza. Ostatecznie obu panów udało się rozdzielić, ale szkoleniowiec zapłacił za całą sytuację oglądaniem drugiej połowy z trybun. Peszko z kolei otrzymał „żołtko” i kilka słów prawdy od sędziego Szymona Marciniaka. Arbiter powiedział w tunelu, by Peszko i spółka zaczęli stwarzać sobie okazje bramkowe, bo na razie tych było po stronie Lechii bardzo mało, a nie przeszkadzaniem sędziom w prowadzeniu meczu.
W drugiej odsłonie, w 59. minucie, w niesłychanie dogodnej sytuacji mógł znaleźć się ponownie Robak, ale ostatecznie źle zabrał się z futbolówką. Zdołał jednynie wycofać ją na przedpole, skąd niecelnie uderzał aktywny dziś w ofensywie Tetteh.
Kilka chwil później, przez minimalnego, centrymetrowego spalonego, sędzia Marciniak nie uznał bramki Radosława Majewskiego. Co się jednak odwlecze, to nie uciecze. Parę minut później koronkowa akcja Kolejorza została zwieńczona kapitalnym zgraniem Robaka i trafieniem z bliskiej odległości wspomnianego Majewskiego, który wykorzystał stuprocentową okazję.
W 75. minucie napięcia nie wytrzymał Kuświk, który w trzy minuty… otrzymał dwie żółte kartki. Chwilę później w jego ślady poszedł Peszko, który mając piłkę przy nodze uderzył łokciem Kędziorę. Lechia grała już w dziewiątkę, a na domiar złego „czerwo” obejrzał też z ławki rezerwowy bramkarz – Vanja Milinković-Savić, który bardzo żywiołowo zareagował na wyrzucenie „Peszkina”.
Do końca spotkania – co nie może dziwić – dogodne okazje mieli już tylko lechici, ale wykazywali się w nich dużą opieszałością i małą pomysłowością. To najmniejszy wymiar kary dla zdziesiątkowanej własną głupotą Lechii. Lech zmniejszył stratę do lidera do dwóch punktów. To czwarte z rzędu ligowe zwycięstwo poznaniaków bez straty jakiejkolwiek bramki.
Źródło: inf. własna
Fot.: Wikimedia/Carte