Od jakiegoś czasu polskie władze ostro reagują na pojawiające się w zagranicznych mediach sformułowania o „polskich obozach zagłady”. Jednak niektóre środowiska nie odpuszczają i walczą o możliwość stosowania takiej nomenklatury.
W całej sprawie chodzi przede wszystkim o ten „najsłynniejszy” obóz, czyli Auschwitz-Birkenau. Pomimo różnego rodzaju kampanii, w tym podróży po Europie z bilbordem, ciągle nie udaje się zapobiec stosowaniu kłamliwych zwrotów o „polskich obozach zagłady”.
W ostatnim czasie popularny stał się argument tłumaczący, że nazwa „polskie obozy zagłady” odnosi się nie do sytuacji politycznej, ale do położenia geograficznego. Decyzję o tym, że stosowanie takiej nomenklatury nie narusza dziennikarskich standardów podjęła Norweska Rada Etyki Mediów.
Czytaj także: Intermarium: Nowa Rzeczpospolita?
Również Jan Kapela w Krytyce Politycznej próbował argumentować, że cała sprawa rozbija się o położenie geograficzne. – We frazie „polskie obozy koncentracyjne” wcale nie musi być błędu. W zwrocie „polish death camps” może zwyczajnie chodzić o to, że obozy znajdowały się i znajdują na terenach Polski. Jest to określenie geograficzne i jakoś nie wyobrażam sobie, żeby polski sąd wygrał z geografią – napisał.
Okazuje się jednak, że ten argument nie ma racji bytu. Nawet jeżeli uznać tereny Generalnego Gubernatorstwa za okupowane terytorium Polski, to sytuacja z Auschwitz ma się zupełnie inaczej. 8 października 1939 roku został on bowiem wcielony bezpośrednio do II Rzeszy. Oznacza to, że sformułowanie „polski obóz zagłady” nie może odnosić się do położenia geograficznego, ponieważ wówczas znajdował się on na terenie Niemiec.