Dużo krzyku, mnóstwo wylewania pomyj, multum wzajemnych oskarżeń i mało merytorycznych dyskusji – dokładnie tak wyglądała tegoroczna kampania wyborcza do Parlamentu Europejskiego. Kilka tygodni mało przyjemnego bicia piany. I gdy już wydawało się, że ten ciągnący się festiwal hipokryzji, nigdy nie przestanie nas dręczyć – nastąpił upragniony koniec. Wybory się odbyły, głosy podliczono, a wyniki ogłoszono. Uff.
Pierwsze dni po wszelakich wyborach, to zawsze wielka gratka dla obserwatora politycznej rzeczywistości. Z dużym rozbawieniem przyglądam się wówczas gimnastykującym się politykom, którzy swojej porażce usiłują nadać znamiona zwycięstwa. Faktycznie, nie udało się nam, ale już niebawem wrócimy silniejsi! Ileż to razy przychodziło nam słuchać podobnych słów. W ostatnich dniach taką postawę obserwowaliśmy szczególnie w szeregach największej opozycyjnej partii w naszym kraju. Jednak do tego, że PiS każdą wyborczą wtopę, stara się obrócić w sukces – chyba już przywykliśmy. Nic nowego. Żeby jednak nie było tak nudno i monotonnie, warto zwrócić uwagę na inne ciekawe zjawisko. Eksponatami, które posłużą mi do jego zilustrowania, będą dwie partie, które – kolokwialnie mówiąc – zostały potraktowane przez wyborców z buta. Mowa oczywiście o Solidarnej Polsce Zbigniewa Ziobry i Polsce Razem Jarosława Gowina. Oba ugrupowania, po solidnym łomocie spuszczonym im przez tych, którzy 25 maja zdecydowali się aktywnie uczestniczyć w głosowaniu, zmuszone zostały do zmiany retoryki, odrzucenia mocarstwowych planów i potulnego spoglądania na swojego silniejszego kolegę z opozycyjnego kręgu.
Nagła zmiana postawy ekipy Zbigniewa Ziobry, widoczna była już kilka minut po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów. Oto poseł Jacek Kurski, stanąwszy przed kamerami TVN, złożył koalicyjną propozycję Jarosławowi Kaczyńskiemu. Przeplataną wprawdzie przechwałkami, że to jeszcze nie koniec, że my to jeszcze wszystkim pokażemy… C’mon, z tych słów każdy wyczytał to samo i niestety było to rozpaczliwe wołanie – Dostaliśmy w trąbę! Jarek ratuj! Bo jak nie Ty, to kto? Kilka dni później, sam lider ugrupowania wyraził chęć współpracy z PiS, rozwiewając w ten sposób nadzieje wszystkich tych, którzy w jakimś stopni łudzili się, że reanimacja Solidarnej jest jeszcze możliwa.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Przemiana posłów SP, to oczywiście nic zaskakującego. Obserwując ostatnie miesiące i podupadającą kondycję ugrupowania, było to wręcz naturalne zachowanie. Ot, marnotrawny syn zwracający się o pomoc do swojego surowego ojca. Ziobro, wraz z całą swoją świtą zostali podstawieni pod ścianą i chcąc, nie chcąc, wręczyli Jarosławowi Kaczyńskiemu bat, którym teraz bez żadnych skrupułów może karcić swoich dawnych partyjnych kolegów. Chcecie dalej zasiadać w sejmie? To macie być posłuszni. Przedstawiciele SP wspominają co prawda o współpracy na partnerskich warunkach, ale umówmy się, potencjalnego koalicjanta mają tylko jednego. Ich wyborcy to w znacznej części ludzie, którzy jeszcze do niedawna głosowali na PiS. Są to osoby, które swoje poglądy określają jako konserwatywne i jakakolwiek próba „zwąchania” się „Ziobrzystów” z partiami o lewicowo-liberalnym światopoglądzie, zostanie odebrana przez nich jako zdrada. W takiej sytuacji wyjścia są dwa – polityczna śmierć jako ugrupowanie i dramatyczna ucieczka z tonącego statku, czytaj – rozdzielamy się i każdy podczepia się tam gdzie akurat ma możliwość, lub koalicja z Kaczyńskim, na twardych warunkach postawionych przez prezesa. Szach i mat. Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że Zbigniew Ziobro opuszczając PiS dawał do zrozumienia, że przez JK był traktowany – delikatnie mówiąc – po macoszemu, a dziś zgłasza gotowość do rozmów. Oj przewrotny bywa żywot polityka.
W podobnym położeniu jak partia Zbigniewa Ziobry, znalazła się Polska Razem Jarosława Gowina. Politycy spod znaku zielonego jabłuszka kampanię wyborczą prowadzili z niezwykłym animuszem. Starali się być aktywni i nowocześni w formie przekazu. Przedstawiciele ugrupowania, tacy jak Paweł Kowal, czy Marek Migalski, dwoili się i troili, byle tylko ugrać kilka wyborczych punkcików. Swoje robił również lider – Jarosław Gowin, który do samego końca próbował odebrać Januszowi Korwin-Mikkemu konserwatywno-liberalnych sympatyków. Niestety, finalne dni kampanii okazały się być dla PRJG tragiczne. Wszystko rozpoczęło się od zmasowanych ataków „jabłuszek” na JKM. Domyślam się wprawdzie, że włączenie się, w wykreowaną przez media i manstreamowych polityków, histeryczną nagonkę, było próbą przeciągnięcia na swoją stronę sfrustrowanych wypowiedziami lidera Nowej Prawicy „kuców”, jednak skutek tego działania, okazał się odwrotny od zamierzonego. W oczach młodych ludzi – Gowin, Kowal, Migalski, zaczęli jawić się jako przedstawiciele znienawidzonego establishmentu, dla których głoszone idee, nie mają większego znaczenia. O ile przed wystąpieniem Kowala u Moniki Olejnik, czy późniejszego pozwu sądowego w sprawie wypowiedzi JKM odnośnie Holocaustu, PRJG traktowana była przez zwolenników KNP jako potencjalny sojusznik, o tyle po tych wydarzeniach, zamieniła się we wroga.
Wracając do sedna. „Gowinowcy”, podobnie jak ich koledzy z SP, otrzymali od wyborców soczystego sierpa. Ów cios musiał być bardzo mocny, gdyż już kilka dni po podaniu oficjalnych wyników głosowania, Jarosław Gowin zaczął przebąkiwać o możliwej koalicji z PiS. Takie słowa wypływające z ust polityka całkiem niedawno wchodzącego w skład platformerskiego rządu, są co najmniej zaskakujące. Oczywiście, patrząc na politykę jak na brudną grę, w której zasady znajdują się gdzieś na szarym końcu, taki ruch nie jest niczym dziwnym. Wiadomo, PiS ma szansę przejąć władzę, więc zawsze warto trzymać się blisko Kaczyńskiego. Koniunkturalizm. Obserwując jednak propozycję Gowina z czysto ideowej perspektywy, należy zastanowić się nad jedną kwestią. W jaki sposób partia podająca się za konserwatywno-liberalną, głosząca wolnościowe poglądy, zamierza znaleźć płaszczyznę porozumienia z przesyconym socjalnymi pomysłami PiS? JG wprawdzie co chwila powtarza, że PR to raczkujący projekt, który potrzebuje czasu, aby okrzepnąć, ale czy wskoczenie na kolana silniejszemu przeciwnikowi już na samym początku drogi, nie zatrzyma zapowiadanego rozwoju? Czy pan Gowin uciekając spod skrzydeł jednego kolosa, nie wpadł właśnie pod skrzydła drugiego? Jasne, to tylko spekulacje, na dzień dzisiejszy nie mamy żadnej pewności, że do takiej współpracy dojdzie, ale jednocześnie dostajemy od „Gowinowców” sygnał, że w sytuacji gdy gra idzie o władzę, gotowi są na wszelkie kompromisy. Nie sądzę, żeby wyborców Gowina przekonały profity, płynące z możliwej koalicji. Bo jaką szansę na realizację wolnorynkowego programu PR mieliby w rządzie PiS? No właśnie. Co innego sami politycy. Dla lidera partii, perspektywa koalicji wydaje się być kusząca z jednego względu – JG pełnił już w swojej politycznej karierze funkcję ministra, a apetyt na wysokie stanowiska, często bywa wilczy. Panowie Godson, czy Żalek, do niedawna wchodzący w skład partii rządzącej, pewnie także zaczną pomału wspominać tamte czasy z rozrzewnieniem. Jak będzie naprawdę? Czas pokaże.
Na przykładzie tych dwóch ugrupowań widać, jak powyborczy kac potrafi przewartościować scenę polityczną. Gra toczy się bowiem o wysoką stawkę. Brak mandatów poselskich w nadchodzących wyborach, będzie dla przedstawicieli obu partii ogromnym ciosem. Zostaną na długi czas, a kto wie, może już na zawsze, wyrzuceni poza główny nurt, z którego dziś czerpią tyle korzyści. Stąd te rozpaczliwie próby uwieszenia się na czyjejś szyi, nawet jeżeli konsekwencją tego miałaby być rezygnacja z dotychczasowego programu. Nic więcej, nic mniej – po prostu polityka.
Fot. Wikimedia/Ryszard Hołubowicz