W ubiegłym tygodniu w kilku rozmowach ze znajomymi, opierając się na ocenie sytuacji międzynarodowej, a zwłaszcza na miękkich deklaracjach przywódców Francji i Niemiec oraz faktycznym wycofaniu się USA, wyraziłem przypuszczenie, że wojska rosyjskie po szczycie w Mińsku wejdą na Ukrainę.
Sprawdziło się to co do joty. Sobotnia deklaracja Angeli Merkel, popierającej rozejm i federalizację Ukrainy oraz fakt, że wczoraj doszło do rozmów Putin-Poroszenko oznaczają, że taki scenariusz staje się coraz bardziej prawdopodobny. Jedyną alternatywą wobec takiego rozwoju wypadków jest wojna rosyjsko-ukraińska na pełną skalę, do której nie tylko przywódcy mocarstw zachodnich, ale i chyba władze w Kijowie, nie chcą dopuścić. Nie chce jej prawdopodobnie również Moskwa, ale wystarczy, że sprawia wrażenie gotowości do niej, by pozostali uczestnicy rozgrywki się cofali.
>>Czytaj także: Jaceniuk: Putin rozpoczął wojnę w Europie
Ukraińcy nie zaryzykują całkowitego zrujnowania kraju, którego sytuacja i tak jest ciężka. Władze w Kijowie będą opierać się, ale prawdopodobnie de facto na trwałe stracą dwa wschodnie obwody, podobnie jak Krym. Nawet, jeśli Rosja ich nie anektuje. W sytuacji wewnętrznej okrojonej Ukrainy będzie to skutkować mnóstwem problemów, nie tylko natury gospodarczej. A trzeba powiedzieć, że obwody, w których toczy się wojna, są ekonomicznym sercem tego kraju.
Klęska i ciężka sytuacja materialna doprowadzi do niepokojów wewnętrznych. Ukraina może stać się państwem na długie lata zdestabilizowanym. Będzie to miało bezpośredni, negatywny wpływ na Polskę. Niezależnie od tego, trwająca od połowy XVII wieku sytuacja, w której Kijów pozostawał w sferze bezpośrednich wpływów Moskwy, dobiega na naszych oczach końca. Polityka polska nie może nie wyciągać wniosków z tego stanu rzeczy.
>>Czytaj także: Reakcja UE na sytuację na Ukrainie: Jesteśmy zaniepokojeni
Z drugiej strony putinowska Rosja jako sąsiad Polski nie zniknie nagle, będzie trwałym elementem geopolitycznym, zwłaszcza w naszej części świata. Obecna wojna ukazuje przy tym słabość i fasadowość struktur międzynarodowych takich jak UE i NATO. Polityka rozgrywa się pomiędzy rządami państw, zwłaszcza mocarstw, a gremia międzynarodowe mają znaczenie absolutnie drugorzędne.Uwzględniając powyższe, mądra, długofalowa polityka polska, prowadzona zgodnie z kategorią interesu narodowego, powinna mieć dziś następujące cele:
1) błyskawicznie wzmacniać polski potencjał obronny, rozbudować armię, wprowadzić powszechne przeszkolenie wojskowe, obronę terytorialną, krzewić militaryzm i ducha wojskowego w szkolnictwie, odbudować przemysł zbrojeniowy,
2) wzmacniać wewnętrznie i uniezależniać kraj od neokolonialnej zwierzchności gospodarczej, politycznej i ideologicznej Zachodu polityką idącą „węgierskim tropem”,
3) dążyć do normalizacji stosunków z Białorusią, stawiając jako warunek kwestię polskiej mniejszości tym kraju a jako zachętę – zaprzestanie przez Polskę demoliberalnej krucjaty na terenie państwa Łukaszenki i pełnowymiarową współpracę gospodarczą,
4) starać się o odprężenie w stosunkach z Rosją, mając jako długofalowy cel prowadzenie polityki możliwie podobnej do niemieckiego pragmatyzmu,
5) oferować Ukrainie regionalne partnerstwo gospodarczo-polityczne oraz doraźną pomoc, jednocześnie wywierając spokojny, ale ciągły nacisk w sprawie naszej mniejszości i polityki historycznej.
Polskie być albo nie być podmiotem w Europie Środkowo-Wschodniej zależy dziś od tego, czy będziemy dążyć do zdobycia zdolności gry na obszarze naszego regionu, czy też pozostaniemy „ratlerkiem dyplomatycznym”, uruchamianym instrumentalnie przez Waszyngton w niektórych sytuacjach. Polska polityka zagraniczna albo będzie wielowektorowa, albo nie będzie jej wcale. A jeśli jej nie będzie, proces pogłębiania „murzyńskości” naszego państwa i narodu (by użyć słownika Radosława Sikorskiego) ulegnie przyspieszeniu.
Autor: Robert Winnicki, Ruch Narodowy