Brian
Francuz jest jednym z tych zawodników, którzy na stałe zapisali się w historii łyżwiarstwa figurowego. Nie tylko dlatego, że od początku startów w konkurencjach seniorów utrzymywał się w czołówce, wielokrotnie zajmując miejsca na podium, ale przede wszystkim ze względu na jego niepowtarzalny styl jazdy oraz niespotykane predyspozycje do wykonywania najtrudniejszych łyżwiarskich elementów jakimi są skoki. Nie każdy sportowiec potrafi wzbudzać w ludziach tyle emocji, nawet jeśli jest dobry w tym co robi. Można go kochać albo nienawidzić, doceniać albo krytykować, nieustannie jednak się o nim mówi, pomimo tego, że jego kariera sportowa powoli dobiega końca.
Urodzony 20 września 1984 roku w Poitiers Joubert jazdę na łyżwach rozpoczął w wieku 4 lat idąc w ślady swoich starszych sióstr, które również trenowały łyżwiarstwo. Początkowy zainteresowany był przede wszystkim hokejem na lodzie, jednak mama zapisała go na treningi jazdy figurowej, podczas których od razu zafascynowały go skoki charakterystyczne dla tej dyscypliny sportowej. Po pierwszych, niezbyt udanych startach w juniorach, w 2001 z impetem rozpoczął seniorską karierę, wygrywając brązowy medal podczas Mistrzostw Francji, co pozwoliło mu na zakwalifikowanie się do Mistrzostw Europy jeszcze w tym samym sezonie. Były to pierwsze, tak ważne zawody Briana, podczas których zaskoczył wszystkich zdobywając brązowy medal! Niezbyt znany młodzieniec z Francji, zajmując w 2002 r. na ostatnim miejscu podium Mistrzostw Europy, otworzył sobie drogę do dalszych sukcesów. Sezon 2002-2003 przyniósł mu pierwsze międzynarodowe zwycięstwo w zawodach z cyklu Grand Prix –Skate America oraz ostatecznie brązowy medal w finale Grand Prix. Został także srebrnym medalistą Mistrzostwa Europy, natomiast na Mistrzostwach Świata uplasował się na 6 miejscu.
2004 rok okazał się przełomowym – Joubert zwyciężył w Mistrzostwach Europy, stając się pierwszym od 40 lat Francuzem, który wygrał tę konkurencję oraz pierwszym złotym medalistą od 1996 roku nie będącym reprezentantem Rosji. Pokonał wtedy słynnego Jewgienija Pluszczenkę, bardzo cenionego za wysokie umiejętności technicznie, ale przede wszystkim za niesamowity wyraz artystyczny.
Dokładnie pamiętam ten dzień. Będąc wtedy jeszcze małą dziewczynką uwielbiałam Pluszczenkę za jego „wrażliwość” na lodzie. Nagle jednak na tafli lodowiska pojawił się jakiś Francuz, pojechał program typowo atletyczny do muzyki z Matrixa i dali mu pierwsze miejsce. Moje oburzenie było ogromne. Później dojrzałam i gusta mi się zmieniły.
Oprócz europejskiego złota Brian wywalczył wtedy także swój pierwszy medal Mistrzostw Świata – tym razem srebrny. Kolejne sezony 2004-2005 oraz 2005-2006 charakteryzowały się zmiennym powodzeniem Jouberta. Łyżwiarz nadal utrzymywał się jednak w ścisłej czołówce. Na ME w 2005 roku był drugi, natomiast na MŚ dopiero szósty. Rok później w ME zajął trzecie miejsce, z kolei tym razem na MŚ bardziej mu się powiodło, ponieważ wywalczył srebro.
Drugim przełomem na jego łyżwiarskiej drodze okazał się rok 2007. Wygrał wtedy wszystko, co się dało – finał Grand Prix, Mistrzostwa Europy oraz Świata. Niewątpliwe był wówczas w szczytowej formie, najlepszej w swojej karierze, mimo kontuzji stopy, której się nabawił tuż przed startem na MŚ.
Ja z kolei byłam tą szczęściarą, która miała okazję oglądać jedną ze zwycięskich dla niego konkurencji na żywo – Mistrzostwa Europy, odbywające się notabene po raz pierwszy w naszym kraju, w Warszawie. Emocje towarzyszące tej imprezie trudno opisać, chociaż każdy, kto kiedykolwiek siedział na widowni jakiegoś wydarzenia sportowego, może sobie je w łatwy sposób wyobrazić. Brian pokazał klasę, a ja wiedziałam, że już tylko jemu chcę kibicować. Na tradycyjnej gali pokazowej mistrzów, kiedy na lód posypały się maskotki od fanów, moja była w kształcie serca.
Przez następne cztery lata Joubert ciągle zajmował miejsca na podium podczas ME i MŚ, a w 2009 roku ponownie zdobył tytuł Mistrza Europy. Nigdy już nie udało mu się jednak powtórzyć sukcesu z 2007 roku. Pod koniec 2009 roku ponownie nabawił się kontuzji stopy, na którą cierpiał już dwa sezony wcześniej, ale tym razem okazała się ona dużo poważniejsza. W 2011 roku przyplątała się kolejna kontuzja, tym razem kolana, która przyczyniła się do tego, że podczas Mistrzostw Świata Brian znalazł się dopiero na odległym ósmym miejscu. Splot wszystkich problemów zdrowotnych znacznie osłabił jego siły do tego stopnia, że w 2012 r. i 2013 r. wszystkie najważniejsze konkurencje kończył poza podium.
W swojej karierze Joubert 3-krotnie brał udział w Zimowych Igrzyskach Olimpijskich (2002, 2006, 2010), jednak te zawody nigdy nie były dla niego szczęśliwe. Zajmował kolejno 13, 6 i 16 miejsce. Sam w jednym z wywiadów wyrażał swoje rozczarowanie taką sytuacją, mówiąc, że nie potrafi wytłumaczyć dlaczego akurat na Igrzyskach Olimpijskich mu nie wychodzi. Za rok czekają nas kolejne igrzyska w Sochi, która prawdopodobnie będą dla Briana ostatnimi w karierze.
Z nadzieją więc spoglądam w przyszłość, po cichu licząc na to, że tym razem uda mu się zdobyć medal.
Z medalem olimpijskim czy bez Brian Joubert nadal pozostanie jednym z najbardziej wybitnych łyżwiarzy w historii. Poczwórne skoki w jego wydaniu były bowiem zawsze prawdziwym pokazem siły. W tym roku zresztą stał się pierwszym zawodnikiem, który wylądował łącznie 100 poczwórnych skoków w międzynarodowych konkurencjach. Widowiska prezentowane przez niego na lodzie, miały również bardzo wysoką wartość artystyczną. Chociaż na początku krytykowano go za braki w tym aspekcie i zbyt atletyczną jazdę, ciężką pracą nad takimi elementami jak piruety, spirale czy sekwencje kroków, wspiął się na wyżyny, czego dowodem jest chociażby program do muzyki z Jamesa Bonda, który gorąco polecam obejrzeć, tym którzy nie widzieli.
Fot: Wikimedia Commons