Wiktor Pielewin nielicho namieszał mi w głowie. Nie dość, że wywrócił moje dotychczasowe wyobrażenie o wampirach do pozycji, w której te uwielbiają zwisać, to jeszcze jakby tego było mało, wplótł tyle ukrytych przesłań, symbolizmu i metafizycznej filozofii, iż lekturę kończyłem przepełniony większą ilością pytań niż odpowiedzi. Można nawet uznać to za kolejny zabieg literacki przebiegłego Rosjanina, bowiem czuję się teraz dokładnie tak jak Rama, główny bohater „Batmana Apollo”– nie mam pojęcia na czym świat stoi.
Wampir Rama Drugi nie jest zresztą jeno zwykłą postacią, którą autor miota w tę i nazad. Rama jest domniemanym autorem „Batmana Apollo” i nie jest to jego pierwsze dzieło – wcześniej pozwolił sobie na napisanie „Empire V”, które sprytnie wydał pod nazwiskiem Wiktora Pielewina. Ponoć Rama, uznawany za młodego wampira, już trochę obrósł w piórka, ale w swojej najnowszej książce wcale nie wykazuje się zaradnością czy inteligencją. Rama tak naprawdę niewiele rozumie, jak działa świat ludzi i wampirów – i można przewrotnie powiedzieć, że byłoby mu z tym lepiej. To postać tragikomiczna: z jednej strony jego miłosne niefrasobliwości, wiążące się z Wielką Myszą (coś na kształt wampirzej carycy Rosji), budzą śmiech i politowanie, z drugiej zaś Rama wplątał się w sprawy, które zrywają mu z oczu klapki niczym w kultowym „Matriksie”. Wraz z tym, gdy nasz bohater przechodzi wtajemniczenie w klasę undead (kroczących w świecie umarłych – mówiąc oczywiście w uproszczeniu, bo sprawa od strony technicznej jest dość skomplikowana), dowiaduje się wreszcie co nieco o siłach panujących nad światem, i wcale mu to nie pomaga komfortowo zawisnąć w swoim hamlecie. Trzeba jednak powiedzieć, że chociaż Rama nie jest pojętnym uczniem, to koniec końców dociera do niego, jakie naprawdę są zależności między ludźmi, wampirami a Wielkim Wampirem, który dla „krwiopijców” jest po prostu bogiem. Tak samo jest z czytelnikiem – chociaż początkowo umysłowe wygibasy potrafią przyprawić o ból głowy, udało mi się zrozumieć główne założenia, które przekazać chciał autor; wraz z Ramą nie umiałem jednakże odnaleźć dla siebie miejsca w tej rzeczywistości. W młodym wampirze dokonuje się ostatecznie przemiana, dość niejasno niestety wytłumaczona. Powieść traktuje nie tylko o życiu pozagrobowym i kwestii szeroko pojętego zbawienia, ale również tyczy się przyczyn cierpienia i tego, jak można z nim walczyć. Jeśli miałbym spróbować wybrać temat przewodni „Batmana Apollo”, to byłoby nim właśnie cierpienie (zarówno człowieka, jak i wampira).
Wiktor Pielewin (przyjmijmy wersję, że to on jest rzeczywistym autorem dzieła, Rama jest zaś tylko wymyślonym przezeń narratorem – wampiry nie chcą się afiszować swoim istnieniem, a już i tak pewnie naraziłem się na utratę paru cennych kropel krwi…), gdy nie bawi się w metafizykę, świetnie sobie radzi z epatowaniem absurdem i groteską. Często sięga do popkultury, aby poprzez nią wyrazić słowa sprzeciwu, buntu czy po prostu zniesmaczenia niektórymi aspektami życia. Autor nie stroni szczególnie od komentowania własnego kraju, w którym panuje korupcja i bezprawie ze strony władzy (Putin nie należy do jego ulubieńców), a naród… jest, jaki jest. Pielewin poprzez pryzmat świata wampirów tłumaczy, dlaczego w Rosji jest najgorzej – a właściwie, że się uważa,iż jest najgorzej – i jakie miałoby to konsekwencje, gdyby było inaczej. W złośliwym świetle pokazuje również samą popkulturę, która nie jest bez winy w całym tym życiowym galimatiasie. I wreszcie, „Batman Apollo” jest po prostu komiczny. Nie dość, że napisany ze swadą i przysłowiowym jajem, to bawi samym założeniem, jak wygląda i żyje wampir; znacznie odbiega od tego, jak go dotąd postrzegaliśmy – ale to znów kwestia tej przeklętej popkultury. Jest to spojrzenie na tyle przejaskrawione, że nie pozwala na powsztrzymanie śmiechu. Autor niejednokrotnie mruga okiem do czytelnika, nabijając się z dotychczasowego profilu rozpoznawczego tych istot – trumny, batman, picie krwi i związana z tym poprawność polityczna… tego jeszcze nie spotkałem, toteż ubaw miałem po pachy.
„Batman Apollo” to powieść wielowymiarowa. Momentami brzmi jak traktat filozoficzny, przez który – przyznaję się bez bicia – najtrudniej było mi przebrnąć. Czułem się jak uczniak, który niechcący znalazł się na plenum filozofów, którzy zajadle i z pasją toczą swoje odwieczne spory o rację bytu, a ja nie rozumiem, o czym oni dyskutują. Kwestie istnienia własnego „ja”, bytu i niebytu wymagają trochę więcej skupienia. Chociaż jednak miałem problemy z tymi fragmentami, wciąż tlą się one w mojej głowie i sądzę, że jeszcze trochę tam posiedzą. Trafiają się takie książki, które mimo ciężkiego ładunku kiełkują w naszych głowach, nawet nieświadomie poszerzając horyzonty – tak czuję się i w tym przypadku. Nie jest to książka z tych, które się przeczyta i można o nich szybko zapomnieć; gdzieś zawsze ten Pielewin będzie mi o sobie przypominać. Zapomnieć nie można również, że „Batman Apollo” jest tyradą na rosyjski ustrój, chociaż wypowiadaną ze słodko-gorzkim uśmieszkiem, jakby autor wiedział, że i tak wszystko już stracone. Pod tym wszystkim dopiero krystalizuje się akcja, w której to Rama przechodzi drogę od nieuświadomionego wampira do nadal nieogarniętego, ale bardziej świadomego otaczającego go świata. Groteskowo prowadzona, z nie mniej zaskakująco komicznymi zwrotami akcji może naprawdę się spodobać, chociaż nie odgrywa ona tu pierwszych skrzypiec, gdyż nazbyt często jest wstrzymywana przez wspomniane wyżej refleksyjne wątki. Chociaż zakończenie stanowiło dla mnie nie lada zagadkę, której chyba nie zrozumiałem (takich momentów w książce było zresztą kilka), to uważam „Batmana Apollo” za bardzo dobrą książkę, po którą warto sięgnąć szczególnie, jeśli czytelnikowi zależy nie tylko na banalnej rozrywce.
Fot.: wydawnictwoliterackie.pl