Nie będę ukrywał – sięgając po tomiszcze autorstwa Rolanda Lazenby’ego, spodziewałem się laurki i peanów na cześć wielkiego koszykarza, jakim był Michael Jordan. Myliłem się, bo na aż 650 stronach mamy szczerą, momentami do bólu, biografię człowieka z krwi i kości, jakim był niewątpliwie bóg koszykówki.
Obawiałem się tego, bo to niestety jest rzecz często spotykana w tego typu biografiach, do tego ponadto dochodzi częsty brak obiektywizmu i pomijanie, albo nawet przeinaczanie niektórych, z reguły niewygodnych dla bohatera książki faktów. Z pewnością moje wątpliwości przed rozpoczęciem lektury uwarunkowane były tym, że nie znałem postaci Lazenby’ego, ale krótkie spojrzenie w jego życiorys spowodowało, że o jakość merytoryczną nie musiałem się martwić, bo Lazenby na pisarstwie o koszykówce spod znaku NBA zjadł zęby.
Początek jest sztandarowy, lecz nie sztampowy. Lazenby wchodzi mocno w rodzinne korzenie Michaela Jordana, pokazując, że siła i niezłomność jego charakteru hartowała się u Jordanów z pokolenia na pokolenie. Rodzina żyjąc w trudnych czasach dla Afroamerykanów, szczególnie w Karolinie Południowej, miała solidną szkołę życia. Młodość to rozterki Jordana, jaką dyscyplinę wybrać (lubił pograć też w baseball; zaskakujące, że wielcy koszykarze mają takie dylematy w młodości – LeBron James chciał zostać futbolistą amerykańskim). Co ciekawe, młody Michael miał problem z pewnością siebie i wiarą we własne możliwości. Nie zanosiło się na to, że zostanie koszykarzem wszech czasów.
Na szczęście jego talent wybuchł w college’u, a dokładniej na Uniwersytecie Północnej Karoliny, gdzie trafił pod opiekę legendarnego trenera Deana Smitha. Po trzech latach pełnych sukcesów w akademickiej koszykówce przystąpił do draftu NBA, gdzie z numerem trzecim został wybrany przez Chicago Bulls (przed nim został wybrany Hakeem Olajuwon i Sam Bowie, czego w Portland do dzisiaj żałują). Nadal niewielu spodziewało się, że Michael zaprowadzi byków na sam szczyt. Osobiście Jordan też nie był zachwycony tym wyborem, szczególnie, że w drużynie ze stanu Illinois panował jeden wielki bałagan.
Dalszą historię znamy doskonale, nawet jeśli ktoś jest jedynie niedzielnym kibicem koszykówki. Ale pierwsze lata w Bulls były chude. Szukano systemu, odpowiedniego trenera i sam przyszły pięciokrotny zdobywca MVP ligi nie bardzo był zainteresowany zespołową koszykówką, ceniąc sobie bardziej wykręcanie kosmicznych statystyk. Na szczęście pojawił się w zespole asystent – Tex Winter – twórca systemu triangle offense i geniusz wśród szkoleniowców – Phil Jackson – który bardziej był psychologiem niż trenerem. Wspólnie ruszyli drogą wiodącą na sam szczyt i zdobyli pierwszy three-peat w latach 1991-1993.
Oprócz opisu ponadczasowych osiągnięć Jordana, jego rekordów, doskonałych sezonów, postępów jakie osiągał jako zawodnik, jak potrafił ciężko pracować na treningach, a także tego jak Bullsi przechodzili przez kolejne sezony i jak na to wszystko zapatrywał się Michael, mamy również opis Jordana jako człowieka o trudnym charakterze, który zdominował szatnię zespołu – wyraźnie nie tolerował mniej uzdolnionych kolegów, słabiej starających się na treningach od niego. Lazenby tłumaczy to wolą odniesienia zwycięstwa, ale również nie patyczkuje się i mówi wprost, że Jordan potrafił być apodyktyczny wobec kolegów, wyalienowany, i że ogólnie lubił pokazywać, iż jest ponad drużyną, której pozostali członkowie są tylko jego pomagierami. Szczególnie znamienne są opisy jego pogardy dla generalnego menedżera Bulls – Jerry’ego Krausego.
Na szczęście Phil Jackson zahamował zapędy Jordana i udało się stworzyć zespół, który przeszedł do historii. Kiedy wydawałoby się, że Michael jest na szczycie i prędko z niego nie zejdzie, światu ujawnione zostały jego olbrzymie problemy z hazardem. Dodatkowo skomplikowana sytuacja rodzinna (tragiczna śmierć ojca, który został zamordowany) spowodowała zwykłe zmęczenie koszykówką i w 1993 roku Jordan zaszokował wszystkich i zakończył karierę, poświęcając się… baseballowi. Nie pomija tych wydarzeń Lazenby, który wyraźnie wskazuje, że pomimo bycia wspaniałym sportowcem, Jordan był prywatnie niezwykle skomplikowanym człowiekiem, trudnym we współżyciu, dalekim od jego wzorca utrwalonego w popkulturze. Znamienna jest wypowiedź, niskiego jak na standardy NBA (mierzącego 158 cm), rozgrywającego Charlotte Hornets – Muggsy Bogues’a – który wspominał Jordana jako niezrównanego piewcę thrash-talkingu, którym potrafił dosłownie łamać psychikę przeciwników. Sam Bogues przytoczył moment, kiedy w trakcie play-offów 1995 Jordan nazwał go „pier*****nym karłem”, co spowodowało, że zawodnik całkowicie się rozsypał i nigdy już nie odzyskał pewności siebie, którą ten filigranowy rozgrywający prezentował na parkietach NBA. Jeśli ktoś znał Jordana tylko z jego wspaniałych lotów na boiskach NBA, to może być z lekka zszokowany. To nie był miły facet.
W 1995 roku Jordan powrócił i zdobył kolejny three-peat, aby niedługo potem znowu zakończyć karierę i rozpocząć chyba zdecydowanie najmniej udany okres w życiu, jako działacz w klubach NBA. Najpierw zakotwiczył w Washington Wizards, gdzie jego misja skończyła się kompletną porażką, pomimo tego, że dał się przez chwilę znowu pooglądać jako zawodnik na parkietach NBA. W ostatnich latach spełnia się jako właściciel Charlotte Bobcats, a od sezonu 2014/2015 – Hornets. Lazenby nie ukrywa, że Michael nie daje sobie rady z prezesowaniem swojej organizacji, nawet w tak podobnym stopniu, jakim był koszykarzem (Lazenby wypomina chociażby pomyłkę przy drafcie w 2006 roku, kiedy wybrał z wysokim numerem Adama Morrisona, który okazał się kompletnym niewypałem i wcale nie był to kiepski draft – z o wiele niższymi numerami zostali wybrani chociażby Rajon Rondo i Kyle Lowry). Ale trzeba MJ-owi przyznać, że wraz z powrotem nazwy Hornets do Charlotte nadeszły dla klubu lepsze czasy, chociaż fatalny start sezonu tego nie potwierdza.
Autor nie tylko skupia się na sprawach około koszykarskich i skandalach z udziałem Jordana. Pokazuje on czytelnikowi, że Jego Powietrzna Wysokość to także świetny biznesmen, co potwierdziło się w 2014 roku, kiedy jego majątek przekroczył 1 miliard dolarów. Nie unika tematu życia rodzinnego Jordana, które też się nie najszczęśliwiej układało. Ponadto książka jest kopalnią anegdot zza kulis NBA. Mnie spodobało się przywołanie historii, kiedy Phil Jackson prezent dla kochanki w postaci bielizny niechcący wysłał… swojej żonie. No cóż, nie znałem Mistrza Zen z tej strony.
Lazenby wykonał ogrom pracy, zbierając materiały na książkę. Całą stronę zajmuje chociażby lista osób, z którymi przeprowadzał wywiady. Od rodziny Jordana, po jego trenerów z różnych szczebli kariery, partnerów biznesowych, przełożonych z klubu, aż po dziennikarzy i koszykarzy NBA, w tym jego kolegów z parkietu, jak dzisiejszy trener Golden State Warriors – Steve Kerr – czy sir Charles Barkley, którzy są obficie cytowani w książce. Z narracji wyziewa wręcz olbrzymia wiedza o koszykówce Lazenby’ego, ale nie ma co się dziwić, człowiek ten siedzi 30 lat w interesie.
Do tego dochodzi lekki, dziennikarski styl. Brawa należą się polskiemu tłumaczowi Michałowi Rutkowskiemu, bo jak wiadomo, tłumacz potrafi zepsuć najlepiej napisaną książkę w obcym języku. Biografie Jordana czyta się z zapartym tchem, chociaż początkowe rozważania nad korzeniami Jordana mogły znużyć, szczególnie, że najbardziej interesowały mnie fragmenty o czasach kariery NBA Jordana i zwyczajnie się niecierpliwiłem. Ale polecam nie przekartkowywać pierwszy stron. Dwa początkowe rozdziały były koniecznością, rzekłbym nawet, że są kluczowe dla dalszej opowieści o Jordanie.
Prawdę mówiąc, podchodząc do lektury i myśląc o późniejszym pisaniu recenzji, nastawiałem się na krytykę i wypominanie braku obiektywizmu, nadmierną stronniczość, próbę ukazania Jordana w jak najbardziej korzystnym świetle. Myliłem się, bo Życie okazało się doskonałą lekturą, pokazującą postać Michaela Jordana zdecydowanie odbrązowioną. Parafrazując pewnego polskiego dziennikarza, Lazenby napisał o Jordanie tak jak jest i było. Szczerze, momentami do bólu. Ale chyba tego oczekiwaliśmy: rzetelnej biografii i przy okazji kopalni wiedzy o człowieku, dzięki któremu pokochaliśmy koszykówkę. Pozycja obowiązkowa dla każdego sympatyka NBA i wzór dla przyszłych biografii koszykarskich.
Foto: wydawnictwo Sine Qua Non.