Różnica pomiędzy walką o swoje a walką o cudze zwykle nie jest jednoznaczna. Czasem nie jesteśmy świadomi a czasem nie chcemy tacy być, że walcząc o to, co uważamy, że się nam należy tak naprawdę jest niczym innym jak walką o cudze. Zwłaszcza w przypadku, gdy metodą, jaką wybraliśmy do osiągnięcia tego celu jest protest.
A protest stał się ostatnio niemalże sportem narodowym. Prym w tej dyscyplinie niepodważalnie dzierżą górnicy, którzy praktycznie non stop o coś protestują. W Jastrzębskiej Spółce Węglowej strajkują oni na przykład już od ponad dwóch tygodni. Strajk ten zorganizowany przez górnicze związki zawodowe spowodował wstrzymanie wydobycia w kopalniach JSW a w skutek okupacji budynków na powierzchni paraliż działań praktycznie w całej spółce. Liderzy związków górniczych zarzucają zarządowi niegospodarność (i pewnie mają w tym sporo racji) jednak same związki poprzez organizowanie tego typu akcji również walnie przyczyniają się do trudnej sytuacji spółki, dlatego tego typu oskarżenia w ustach ich liderów świadczą o głębokiej hipokryzji a wręcz głupocie. Warto odnotować, że w JSW działa 50 różnych związków zawodowych górników a poziom uzwiązkowienia wynosi 125%, co w praktyce oznacza to, że w Jastrzębskiej Spółce Węglowej jest więcej związkowców niż górników.
Niewiele w tyle za górnikami podążają rolnicy. Różnica jest taka, że kopalnia skoro jest państwowa to można ją sobie bezkarnie sparaliżować i narażać ją (a w zasadzie nas wszystkich) na straty. O publiczne przecież nikt nie dba. Rolnik natomiast jest właścicielem swojego gospodarstwa, dlatego protest „na swoim” w grę wchodzić nie może. I jak każda dyscyplina ma różne odmiany tak w przypadku rolników protest przybrał formę paraliżu stolicy. W rezultacie mogliśmy oglądać prawdziwą rewię mody, w której główną rolę odgrywały rolnicze traktory wolno sunące po głównych ulicach Warszawy. I jeżeli widzimy przedstawiciela zawodu, który jest głównym beneficjentem dopłat unijnych oraz systemu ubezpieczeń społecznych (KRUS) stojącego przed swoją maszyną rolniczą za kilkaset tysięcy złotych mówiącego, że nie ma, co do garnka włożyć to możemy, co najwyżej żałościwie się uśmiechnąć. Gdy natomiast weźmiemy pod uwagę, że przez tego typu działania paraliżowane jest największe polskie miasto, przez co utrudnia się prace setkom tysięcy ludzi, którzy muszą pracować bez związków zawodowych, dopłat i socjalu to można już odczuć ciężką niesprawiedliwość.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Innych grup aktywnie działających w prężnie rozwijającej się branży strajkującej jest wiele. Ostatnio swój protest zapowiedzieli kolejarze. Nauczyciele prędzej czy później też sobie przypomną, że może i im udałoby się urwać kolejny przywilej do ich karty nauczyciela. Tak można by wymieniać długo. Polityka państwa opiekuńczego doprowadziła do tego, że ludzie na wszystko, co państwowe rzucają się jak hieny. Wszyscy oni jednak zapominają o tym, że państwowe nie istnieje. Istnieje tylko to, co zostało zabrane nam wszystkim. A bilans jest nieubłagany. Żeby komuś dać najpierw należy komuś zabrać.
I gdyby każdy dostał tyle samo ile mu zabrano to pomijając bezsensowność tego działania byłoby to względnie sprawiedliwe. Niestety tak nie jest. Pewne grupy są przez państwo wspierane bardziej, inne mniej a jeszcze inne w ogóle. Twarzami tych grup są przedstawiciele związków zawodowych, którzy bez skrupułów wykorzystują to, że przed kampanią wyborczą politycy mogą obiecać niemalże wszystko. Fakt jest jednak taki, że do przywilejów górników, rolników czy innych grup musimy dopłacić my wszyscy.
Grzegorz Poręba
Więcej naszych tekstów na: KMKL.
Grafika: openclipart.org, ocdn.eu