Norymberski pałac sprawiedliwości był jednym z niewielu budynków w całym mieście, który po styczniowym zbombardowaniu przez alianckie samoloty pozostał niemal nietknięty. Tego dnia, 20 listopada 1945 roku, wypełniony po brzegi i tętniący życiem, miał na trwałe wpisać się w ludzką pamięć jako niemy świadek największego i najbardziej kontrowersyjnego procesu w historii świata.
Dzisiaj niezwykle często przywołuje się to wydarzenie sprzed siedemdziesięciu lat. Mówi się, że proces norymberski stanowił przełom w sądzeniu, dotychczas nieuchwytnych, zbrodniarzy wojennych, że stał się godnym naśladowania wzorem dla społeczności międzynarodowej i że surowo, ale sprawiedliwie osądził nazistowskie przestępstwa. Tymczasem w rzeczywistości Norymberga jest nie tylko niewarta wszelkich przypisywanych jej cnót, ale stanowi wręcz ich zaprzeczenie.
Bezprawie
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Spore wątpliwości związane z osądem 21 najwyższych przywódców niemieckich dotyczą przede wszystkim jego stricte prawnej strony. Przede wszystkim nie zupełnie wiemy, jakie były ewentualne podstawy udzielenia Międzynarodowemu Trybunałowi Wojskowemu, stworzonemu wyłącznie na potrzeby procesu, kompetencji do sądzenia obywateli Niemiec. Trudno bowiem za taką legitymizację uznać porozumienie londyńskie z sierpnia 1945, które w swej istocie stanowiło dyktat Wielkiej Trójki. Zgodnie z logiką i obowiązującym nadal porządkiem prawnym, zbrodniarze niemieccy powinni stanąć przed sądem niemieckim.
Alianci zresztą nie starali się nadać całemu przedsięwzięciu pozorów obiektywizmu. Zarówno oskarżenie jak i, nominalnie bezstronny, sąd składały się wyłącznie z ich przedstawicieli. Jeden z oskarżycieli amerykańskich usprawiedliwił taki stan rzeczy mówiąc, że „liczba krajów neutralnych była tak mała, iż tego rodzaju rozwiązanie okazałoby się całkowicie niemożliwe do realizacji”. Czy naprawdę w Szwecji, Szwajcarii, Hiszpanii czy Portugalii nie można było znaleźć 8, słownie: ośmiu, kompetentnych sędziów?
Podobne zaniepokojenie budzą podstawy prawne samego rozstrzygnięcia. Jego źródła upatrywano w szeroko pojętym i niejednoznacznym prawie naturalnym, które postanowiono sprowadzić do 4 grup zarzutów (przygotowywanie wojny, zbrodnie przeciw pokojowi, zbrodnie przeciw ludzkości, zbrodnie wojenne), z których szczególnie dwie pierwsze wydają się być co najmniej dyskusyjne, gdyż do tej pory nigdy przedstawiciele państwa nie ponosili osobistej odpowiedzialność za doprowadzenie do wybuchu wojny. Nota bene twierdzenie, iż III Rzesza była jedyną siłą sprawczą konfliktu to co najmniej spore niedopowiedzenie.
Nadto, zwycięskie mocarstwa w niezwykle podejrzany i wyrafinowany sposób manipulowały przebiegiem procesu. Latem 1945 roku delegacje Wielkiej Brytanii, ZSRS, Francji i USA podczas rozmów prowadzonych w Londynie ustalały m.in. jakie kwestie nie powinny wyjść na jaw w toku postępowania. Dla przykładu, sędzia Sądu Najwyższego Robert H. Jackson w trakcie dyskusji o tym, czy należy w trakcie procesu poruszyć problem nalotów bombowych stwierdził: „Temat ten spowodowałby wysunięcie takich samych zarzutów przeciwko stronie oskarżającej, co nie byłoby korzystne dla procesu”. Komentarza chyba nie potrzeba.
Kozły ofiarne
Sporym nieporozumieniem był również dobór oskarżonych oraz niektóre zapadłe wyroki. Hans Fritzsche, który od 1942 roku stał na czele departamentu radia w Ministerstwie Propagandy, znalazł się w Norymberdze wyłącznie dlatego, iż w związku z samobójstwem Josepha Goebbelsa, postanowiono, aby na ławie oskarżonych znalazł się ktoś z jego otoczenia. Na szczęście nie posunięto się za daleko i Fritzsche został uniewinniony.
Nadużyciem wydaje się skazanie na śmierć, m.in. za zbrodnie na terenach ZSRS, Alfreda Rosenberga. Jego rola jako ministra ds. okupowanych terytoriów wschodnich była przecież mocno ograniczona, głównie dlatego, że stał na stanowisku, iż wobec wyzwalanych spod bolszewickiego jarzma ludzi należy prowadzić łagodną politykę współpracy.
Wiele kontrowersji wywołują również wyroki śmierci dla generała Alfreda Jodla i feldmarszałka Wilhelma Keitela, którzy mieli mocno wątpliwy wpływ na treść podpisywanych rozkazów, a posłuszeństwo okazywane przez nich Führerowi wynikało z dyscypliny, jaka obowiązuje w każdej armii świata (tym bardziej podczas wojny).
Spośród wszystkich analizowanych przypadków na miano najbardziej absurdalnej decyzji zasłużyło jednak skazanie na 10 lat więzienia głównodowodzącego Kriegsmarine – Karla Dönitza, którego obarczono odpowiedzialnością za rzekome zbrodnie niemieckiej marynarki wojennej (w szczególności za wydanie słynnego „Laconia Befehl”). Amerykański sędzia Francis Biddle skomentował ów werdykt krótko: „Niemcy prowadziły o wiele bardziej czystą wojnę [w tym względzie – P.H.] niż my”, a wielu innych alianckich przywódców przyznawało później, iż wydany wyrok był niesprawiedliwy
Himalaje obłudy
To jednak nie wszystko. Czynnikiem, który ostatecznie, w moim mniemaniu, pogrąża całą ideę procesu norymberskiego jest dopuszczenie do udziału w nim przedstawicieli Sowietów. Jeżeli Alianci nie chcieli dołączyć Stalina, Berii, Mołotowa i innych do oskarżonych, to powinni zachować przynajmniej minimum przyzwoitości i albo pozostawić osąd Niemców ich rodakom (ewentualnie państwom neutralnym) albo, co mało realne, wykluczyć bolszewików z grona oskarżycieli i sędziów. Niestety, USA i Wielka Brytania postąpiły inaczej i tym samym osiągnęły szczyt hipokryzji. Przecież nie można być sojusznikiem jednego z największych zbrodniarzy wszechczasów i jednocześnie mienić się siewcą ładu, pokoju i sprawiedliwości! Zaiste, niewiele zabrakło, aby w obecności tych samozwańczych bojowników o wolność i prawa człowieka uznano Niemców winnych zbrodni katyńskiej, czemu w fenomenalnym sposób zapobiegł jeden z obrońców – doktor Otto Stahmer.
Podsumowania tego tekstu, który oczywiście nie wyczerpuje problemów związanych
z procesem norymberskim, nie będzie. Zastąpią je zwięzłe, lecz wymowne słowa nie fanatycznego neonazisty, nie zagorzałego zwolennika Adolfa Hitlera, ale amerykańskiego oficera: kontradmirała Daniela V. Gallery’ego: „Norymberga była procesem pokazowym, parodią sprawiedliwości(…)”.
Autor: Patryk Halczak