W Polsce jest wiele ugrupowań o których można napisać fascynującą opowieść. Unia Polityki Realnej jest jednak szczególną partią. Tworzyła ją garstka ideowych osób, które chciały pewnych zmian i głośno o tych zmianach mówiły.
Postulaty zawodowej armii, czy wykupu mieszkań wydawały się wówczas utopijne, choć dzisiaj dla wielu są czymś oczywistym. Warto przeczytać historię tych ludzi i zastanowić się, ile racji mieli w krytyce polskiej transformacji ustrojowej. Niejednokrotnie słyszałem ciekawe historie o działalności Unii Polityki Realnej. W końcu postanowiłem dotrzeć do osób, które działały w tej partii i spisać ich relacje. Po kilku miesiącach powstała z tego książka, na której wydanie w tej chwili zbieram pieniądze. Dla czytelników udostępniam kilka fragmenów. To zaledwie mały wycinek tych historii, całość będą mogli Państwo przeczytać w ponad czterystu stronach. Oczywiście jeśli uda mi się zebrać wystarczające fundusze. Akcję można wesprzeć na https://polakpotrafi.pl/projekt/supermeni
Janusz Korwin-Mikke
Stefan Kisielewski zmarł na miesiąc przed wyborami w 1991 roku…
…przekonany, że nie zdobędziemy żadnego miejsca w parlamencie.
Jak wielki był to cios dla Państwa?
Ogromny, miał iść do Senatu. Jak założyliśmy stowarzyszenie, to Kisiel nie chciał podpisać członkostwa, twierdził że nie chce stowarzyszenia, że chce partię, swój podpis złożył więc po tym, jak ją założyliśmy. Długo niestety nie pobył, zmarł, moim zdaniem niestety zawiniła publiczna służba zdrowia, źle się nim opiekowano w szpitalu. Mógł dalej żyć. Był też inny szok. W 1989 roku kandydowałem do Senatu z Wrocławia, miałem rekomendację od Kurowskiego i Kisielewskiego, byłem pewny że wygram. Szokiem dla mnie było to, że spośród 500 ludzi spotkanych na ulicy może jedna wiedziała kim jest Stefan Kisielewski. W kręgu opozycjonistów był znany, ale poza nim wcale. Wtedy sobie uświadomiłem czym jest demokracja, decyzje podejmują ludzie, którzy na niczym się nie znają. Szokiem było nawet nie to dziewiąte miejsce, które zająłem, ale kompletna nieznajomość.
Zabrakło Panu zdjęcia z Lechem Wałęsą na plakacie?
Tak, myślałem nawet, że jego brak mnie wyróżnia. Było inaczej.
Stanisław Michalkiewicz
Wzorował Pan na czymś projekt konstytucji? Na jakimś konkretnym państwie?
W znacznej mierze oparłem się na tekście konstytucji marcowej z 1921 roku, ale dodałem kilka innych przepisów, na przykład taki, który moim zdaniem miał charakter ustrojowy. Wprowadzał on zasadę wolnego rynku w państwie i uniemożliwiałby odwrót od niego. Zostało w nim napisane, że nikt nie może wbrew stronom podważyć umowy, ani zmienić jej treści, chyba że stanowi ona czyn zabroniony pod groźbą kary, wynika z takiego czynu, albo ma go na celu. Było to odwrócenie o 180 stopni obecnej sytuacji w której przepis o umowach nie jest częścią normy konstytucyjnej, tylko artykułu pięćdziesiątego ósmego kodeksu cywilnego, który powiada, że nie ważne są postanowienia umowy sprzeczne z ustawą lub mające na celu obejście ustawy. W miejsce tych nieważnych postanowień umowy wchodzą przepisy ustawowe, a ustawą jest każdy przepis prawny w rozumieniu kodeksu cywilnego. To oznacza, że państwo decyduje o zakresie wolności umów i w każdej chwili może tę wolność zredukować do zera.
Stwierdził Pan, że projekt został oparty na konstytucji marcowej, ale przecież zakładała ona zmniejszenie wpływu Prezydenta.
Tak, tylko że oparłem się na tamtej konstytucji tylko w niektórych kwestiach. Jeżeli chodzi o rozwiązania ustrojowe, to uważałem, że należy odejść od systemu parlamentarno-gabinetowego na rzecz prezydenckiego. W systemie parlamentarno-gabinetowym zastosowanym w Polsce Prezydent otrzymuje bardzo silny mandat w postaci powszechnego głosowania. Konstytucja marcowa była o tyle logiczniejsza, że Prezydent był wybierany przez Zgromadzenie Narodowe. Źródłem jego władzy był Sejm. Tutaj Prezydent otrzymuje silny mandat od społeczeństwa i staje się niezależny od Sejmu przez co mamy do czynienia z dualizmem władzy wykonawczej. Na ogół jest to szkodliwe, ponieważ prowadzi do wytworzenia się dwóch ośrodków władzy. Żeby zlikwidować ten dualizm uznałem, że należy stworzyć system prezydencki, skoro Prezydent jest wybierany w wyborach powszechnych, to rewolucji by nie było, dlatego uważałem że takie rozwiązanie będzie najlepsze.
Jakie jeszcze punkty były dla Pana szczególnie ważne w tym projekcie?
Najważniejszy był ten, o którym już Panu mówiłem – o tym że nie można podważyć umowy. To była norma ustrojowa.
Andrzej Sielańczyk
Słyszałem kiedyś, że Korwin powiedział, że takiego progu (5%) nie da się nie przekroczyć. Nie udało mi się zweryfikować, czy faktycznie tak powiedział.
Pan Janusz dla propagandy powie bardzo wiele ciekawych bonmotów, natomiast ja robiłem politykę inaczej jak Pan Janusz. Miałem absolutną pewność, że nie mamy szans. Byłem ciekaw, czy powtórzymy wynik z poprzednich wyborów, zwłaszcza tu na Śląsku.
To dlaczego głosowali Państwo za tym progiem?
Bo to jest dobre dla państwa! Im mniej ugrupowań w parlamencie, tym łatwiej podjąć decyzję. W Izraelskim Knesecie jest trzydzieści ugrupowań, wystarczy że jedno się wyłamie i rząd pada.
Ale w takim razie miało nie być waszego ugrupowania, według Państwa słusznego.
Dobrze, ale my działaliśmy według zasad, a nie korzyści indywidualnych, czy grupowych takich jak partyjne.
Ale tu nie chodzi o korzyści, ale o możliwość realizowania tych zasad.
Poza parlamentem możemy je również realizować, tak samo dobrze jak gdybyśmy w nim byli. Proszę zobaczyć, minęło dwadzieścia lat i Pan Janusz jest tam, gdzie nigdy nie chciał być, podziwiam go za tę decyzję. Zrobił swoje, jest skutecznym politykiem!
Mariusz Dzierżawski
O ludziach z liberalnymi poglądami gospodarczymi często słyszymy, że bronią systemu w którym nie liczy się człowiek, wartości, że są nihilistami. A tu proszę – do partii zapisuje się człowiek, który za kilka lat stanie się jednym z najbardziej znanych działaczy pro-life…
Z pewnością UPR-owcy sprzed 20 lat nie byli nihilistami, czy oportunistami. Wielu z nas wierzyło, że wolność gospodarcza zbawi Polskę. Była to wiara naiwna, ale mieliśmy poczucie misji i nie baliśmy się głosić naszej wiary wobec wrogiego świata. To była dobra szkoła.
Unia Polityki Realnej była mocno konserwatywną partią? Znajdowało się w niej wielu działaczy, którzy przede wszystkim stawiali na wartości społeczne?
Nie powiedziałbym, że konserwatyści z UPR stawiali na wartości społeczne. Dominującym rysem frakcji, w której po pewnym czasie się znalazłem, był „realizm polityczny”. Ulubionym pisarzem intelektualnych liderów frakcji był Machiavelli. Kwestią, która zasadniczo podzieliła „konserwatystów” i „liberałów” był stosunek do lustracji. Konserwatyści uważali, że uchwała lustracyjna, zgłoszona przez JKM, osłabia państwo.
Z jednej strony osłabia, z drugiej pomaga w ujawnieniu kto działał w poprzednim systemie…
Konserwatyści podkreślali, że III Rp jest kontynuacją PRL. Wyobrażali sobie, że państwo nie może działać bez służb specjalnych, a ma do dyspozycji tylko te odziedziczone po PRL. Ujawnienie agentów „naszych” służb, powoduje zniszczenie ich zdolności działania. Z dzisiejszej perspektywy sądzę, że to „konserwatyści” byli pragmatykami, a „liberałowie” odwoływali się do zasad.
Wprowadzanie w życie elementów programowych UPR miało być najlepszą formą na zerwanie z dawnym, PRL-owskim systemem? Odtworzenie własności prywatnej, zredukowanie roli państwa, a przywrócenie roli rodziny…
Naszym celem nie było „zrywanie z PRL-em”, naszym celem było wyzwolenie Polski od socjalizmu, który, widzieliśmy to wówczas jasno, zagrażał nam raczej z Zachodu niż ze Wschodu. Mieliśmy rację. Biurokraci od 1991 roku uzyskiwali coraz większe wpływy i stopniowo dławili wolność gospodarczą.
Stefan Oleszczuk
A co się stało z tymi urzędnikami, których Pan zwolnił? Znaleźli szybko nowe miejsce zatrudnienia?
W urzędzie było pięćdziesiąt siedem etatów, a zostało dwadzieścia siedem. Robiłem to na tyle sprytnie, że z wyjątkiem dwóch osób, które odeszły w siną dal, wszyscy odeszli na wcześniejsze emerytury. Ustawa o pracownikach samorządowych dawała mi takie możliwości i zrobiłem to w najbardziej miękki sposób. Oczywiście były pretensje, ludzie chcieli dalej pracować. Ale z dwojga złego odejście na emeryturę nie było dla nich wielką krzywdą, a ja mogłem dać pozostałym pracownikom duże podwyżki. Gdy przychodzi nowa miotła i nie rozumie co ma zrobić, to nigdy nie zrobi tego, co ja, ponieważ ja nie pytałem urzędników, czy są przepracowani. Gdybym tak zrobił, każdy by odpowiedział, że ma dużo pracy. Dlatego ludzie narzekają, że sprawy w urzędzie toczą się bardzo długo, czasem nawet dwa miesiące, zgodnie z Kodeksem Postępowania Administracyjnego trzydzieści dni może nie wystarczyć i potrzebne jest drugie tyle. U mnie tego nie było, nie miałem żadnych zaległych spraw. Dlaczego? Wiedziałem do czego zmierzam, a jak się to wie, to znajduje się środki. Zadałem pytanie, czy gdyby Pan/Pani dostał zarobki większe o sto procent, to mógłby więcej pracować? Oczywiście wszystkie odpowiedzi brzmiały „tak”. Moi urzędnicy zarabiali najwięcej w całym województwie, więcej nawet niż w Urzędzie Wojewódzkim. Wojewoda zwracał mi nawet na to uwagę, ale ja odpowiadałem, że moje wydatki w całej administracji gminnej były procentowo najmniejsze w Polsce. Miałem mało urzędników, więc pomimo wysokich płac było mniej pochodnych od tych płac i mało kosztów urządzenia stanowiska pracy, czyli krzeseł, stołów, komputerów itd. Jak sobie chodziłem wieczorami po mieście, to widziałem, że w urzędzie świeci się światło, mimo że nie płaciłem nadgodzin. Zdarzało się, że urzędnicy pracowali do dwudziestej drugiej, żeby nie mieć zaległości. I nie miałem spraw, które czekały więcej, niż tydzień. Takich rozwiązań było bardzo wiele.
Zdzisław Kościelak
Prywatyzacja to jedno, a z jakimi innymi hasłami szliście do Rady Miasta?
Szliśmy przede wszystkim pod hasłem obniżenia podatków lokalnych. Tego się nie udało niestety zrobić, ale osiągnęliśmy jeden sukces związany z podatkiem od spadków i darowizn. W tamtym czasie ten podatek jeszcze istniał, dla wszystkich grup, nie tylko tej trzeciej, czyli osób niespokrewnionych. Domagaliśmy się jego likwidacji dla pierwszych dwóch grup, czyli krewnych. Nie można go było całkowicie zlikwidować – był bowiem wprowadzony ustawą. Była jednak taka furtka prawna, że spadkobierca mógł złożyć do prezydenta miasta wniosek o zaniechanie jego poboru. I my przeforsowaliśmy uchwałę zobowiązującą prezydenta, żeby za każdym razem, kiedy taki wniosek otrzyma, odnosił się doń pozytywnie. Mówiąc inaczej, podatek był zgodnie z ustawą naliczany, ale nie był pobierany. To był nasz warunek za poparcie wiceprezydentów. Prezydent Posadzki został wybrany przez radę większością jednego głosu. Kiedy dobierał sobie wiceprezydentów – których również musiała mu zatwierdzić Rada – obawiał się, że może być jeszcze gorzej z tą większością i zwrócił się do nas o poparcie. A my, zamiast stołków, poprosiliśmy o uprzednie przegłosowanie naszej uchwały.
>>Zainteresował Cię ten fragment? Wesprzyj wydanie książki>>
Stanisław Wojtera
W 2001 roku była przecież koalicja UPR z Platformą Obywatelską i wszyscy wiemy jak się skończyła…
Moim zdaniem powody tej klęski leżały po obu stronach. Platforma absolutnie nie była święta, nie chcę jej bronić. Oni swoje kliki zrobili, kombinowali co zrobić z Michalkiewiczem, unieważnili prawybory. Ale prawda jest też taka że UPR popełnił kilka poważnych błędów. Pierwszym i najważniejszym była wiara w ostatnie miejsca. Jak to później Wojtek Bartelski obliczył, ostatnie miejsce na liście było statystycznie, jeżeli chodzi o liczbę uzyskanych głosów, zliczając głosy na wszystkie komitety, pomiędzy trzecim, a czwartym wynikiem. Czyli nie był to jakiś super deal. Ale UPR to wymyślił, upierał się przy tym i nie chciał negocjować czegoś innego. Ja na przykład negocjując z PiS w 2005 roku wolałem metodę per piramidka, czyli jedno pierwsze miejsce, dwa drugie, trzy trzecie i tak dalej. Były spore szanse na to żeby PiS na taki, czy bardzo podobny układ się zgodził, a nam to dawało gwarancje, że będą mandaty. Inaczej było w sojuszu z Platformą, ostatnie miejsca nam tej gwarancji nie dawały. To przypomina trochę mecz piłki nożnej pomiędzy delikatną drużyną, a anglikami, którzy słyną z ostrej, brutalnej, czasem cwaniackiej gry. Potrafią łokciem uderzyć w żebra, niby przypadkiem w głowę i tak dalej. Można się wściekać, ale mądre reprezentacje się do czegoś takiego przygotowują. My byliśmy kompletnie nieprzygotowani na takie cwaniactwo podczas prawyborów. SKL miał podobną sytuację, nie miał dużo lepszych struktur od nas, ale wyszedł na tym lepiej.
Krzysztof Skiba
Polem na którym mogliśmy się z Korwinem spotkać i dogadać okazał się happening. Dzisiaj zjawisko happeningu zostało mocno zużyte i wyprane z pierwotnego znaczenia. Ludzie są przez media tak ogłupieni, że gdy pijany poseł wejdzie na mównicę i bredzi coś bez sensu, to automatycznie utożsamiają to z „happeningiem”. Powszechnie happening rozumie się jako wygłup lub skandaliczne zachowanie. Tymczasem happening (z angielskiego: zdarzenie, coś co ma się wydarzyć) to od lat 60. pełnoprawna forma improwizowanego działania artystycznego, które dopuszcza działania przypadku. Happeningami artystycznymi w Polsce jako jeden z pierwszych zajmował się znany na całym świecie reżyser teatralny i malarz Tadeusz Kantor, twórca teatru Cricot 2. Ja wywodzę się z ruchu „Pomarańczowa Alternatywa”, tam happeningi były formą walki, sposobem na ośmieszanie władzy. Dzięki pomysłowym happeningom udawało się nam władzę wyprowadzić w pole i obnażyć absurdalność systemu PRL. Przychodząc na demonstrację przebieraliśmy się np. za krasnoludki. Skoro władza goni krasnoludki, to musi upaść, bo wygląda niepoważnie. Te sprytne akcje wciągały w pułapkę nieświadome prowokacji siły porządkowe. Jak w radiowozie była zatrzymana sierotka Marysia, Miś Uszatek i trzech krasnoludków, to nawet tępy milicjant musiał zdać sobie sprawę z tego, że coś tu nie gra. Gonienie z pałą Misia Uszatka zawsze wygląda idiotycznie. Pomarańczowa Alternatywa realizując happeningi w kilkunastu miastach w Polsce odegrała swą historyczną rolę w obaleniu muru który nas otaczał. Mając takie bojowe doświadczenia wiedziałem, że uda mi się Korwina na kilka pomysłowych happeningów namówić. Dobry happening zaczyna się od trafionego pomysłu. Były więc wspólne akcje, które nie przeszkadzały nam mieć różnice poglądowe, a nawet być często w sporze. Słynna akcja zjadania PITów była w latach 90. czymś bardzo nowatorskim, wielu dziennikarzy nie wiedziało o co chodzi.
Andrzej Pilipiuk
Jacy są polscy pisarze fantastyki? Czym się kierują w sferze poglądowej?
Pisarze mojego pokolenia i starsi mają w większości mocno prawicowe, wolnościowe, wręcz UPRowskie poglądy. To jest trochę spadek po komunie, za PRL każdy chciał iść na studia – część żeby uniknąć wojska, a część żeby zrealizować marzenia chłopskich przodków i dołączyć do inteligencji. Motywacje były różne, ale był jeden kamyczek w bucie. Wszystkie kierunki humanistyczne miały potwornie dokręconą śrubę ideologiczną. Ta śruba się nieco luzowała, ale wiadomo było że studentów czeka tresura z marksizmu. Stąd wielu ludzi mających talenty humanistyczne szło na studia techniczne, gdzie ta śruba dokręcona była znacznie słabiej. Niewyżyte ciągoty humanistyczne owocowały tym, że ludzie mający techniczne wykształcenie zaczynali pisać. To jest droga Borunia, Trepki, Janusza Zajdla – fizyka atomowego, Andrzeja Ziemiańskiego – architekta, Jarosława Grzędowicza – biologa, Marek Huberath jest biofizykiem, Andrzej Zimniak profesorem chemii… Mamy wśród naszych twórców pierwszego pokolenia ogromną nadreprezentację ludzi z tytułami naukowymi. Przygotowanie naukowe wsparte zainteresowaniami humanistycznymi stworzyły specyficzną i unikalną kastę pisarzy czerpiących inspirację nie tylko z literatury i dorobku humanistyki ale śmiało sięgających po wiedzę z innych dziedzin. W następnych pokoleniach szło to trochę słabiej. Poglądy lewicowe mają w tej chwili najmłodsze szczawiki, które właśnie rozpoczynają przygodę z pisaniem, ale liczę, że większość się wykruszy. Pisanie książek jest w pewien sposób wychowaniem do poglądów prawicowych i kapitalistycznych. My wykonujemy pracę, tworzymy, a państwo nas bezlitośnie łupi podatkami. Odczuwamy spadek dochodów i widzimy korelację tego spadku i posunięć rządu. Widzimy jak po wejściu VAT-u upadło wiele księgarni, a nasze dochody osobiste poleciały w dół o jedną trzecią. W ten sposób na własnej skórze przekonujemy się, że socjalizm jest brzydki i niebezpieczny. Gdyby państwo dawało nam stypendia, to pewnie spora część z nas by się zdemoralizowała. Na szczęście nie dają. Co sobie wypracujemy, to mamy, oczywiście bez tego co nam zabiorą. To powoduje rewizję poglądów.
Bartosz Józwiak
Struktury się wykruszały, czy powstawały?
Przez pierwszy rok wiele osób odchodziło, więc ze strukturami zrobił się problem. Potem nie, nawet jak ktoś odpadł, to ktoś trafiał na jego miejsce, zrobiło się status quo. Ale w trzecim roku zauważyłem, że ze status quo jest jeden zysk – odchodzili ci, którzy nie chcieli już nic robić, a ci którzy przychodzili byli dużo bardziej wartościowi, pracowali, budowali tę partię . W tej chwili ten efekt dużo daje, struktury zaczynają się rozwijać, może nie lawinowo, ale przynajmniej mamy za sobą okres stagnacji. Jest wyraźna coraz większa tendencja wzrostowa.
Trzeba było się wyzwolić od stereotypu, że są Państwo „od Korwina”…
Z tego się wciąż do końca nie wyzwoliliśmy (śmiech). Ludzie w Polsce słabo znają się na polityce, dużo słabiej niż w latach dziewięćdziesiątych, kiedy każdy był głodny politykowania. Dzisiaj ten stereotyp panuje, zwłaszcza wśród ludzi których powinniśmy uznawać za wykształconych. To taka grupa lemingowa, ona kompletnie nie wie co się dzieje i to tam najczęściej można się dziś spotkać z pytaniami „I co teraz, kiedy wygraliście wybory?”. A myśmy przecież w sensie dostania się do PE nie wygrali. Przynajmniej ja tego wyniku raczej nie uznaję za sukces wyborczy (śmiech), a raczej za pewien nie najgorszy prognostyk. Natomiast w jakiś sposób musieliśmy się inaczej pozycjonować niż KNP, po części wynika to z naszych założeń, a po części ułatwia nam to Pan Janusz.
wmeritum.pl patronem książki!
Wesprzyj jej wydanie na https://polakpotrafi.pl/projekt/supermeni
Fot: materiały własne