Polityka nie wybacza. W polityce nie ma miejsca dla tych, którzy ponoszą klęski. Nikt nie lubi tych, którzy są zmiatani poniżej progu wyborczego, spadając z pozycji silnych graczy w kurz i muł pozaparlamentarnej, kilkuprocentowej opozycji. Można przegrywać, tracić władzę, zmniejszać swój stan posiadania, ale jeśli chociaż raz się zupełnie upadnie, zostaje się skreślonym z listy bardzo ważnych ludzi na zawsze. To nie jest biznes, gdzie po bankructwie można sprzedać lodówkę, znaleźć nowych inwestorów i wrócić do gry, w polityce szanse dostaje się raz.
Jedną z osób, które poniosły właśnie taką klęskę na polu polityki jest Władysław Kosiniak-Kamysz. Dwuprocentowy wynik dla olbrzymiej formacji, jaką jest Polskie Stronnictwo Ludowe nie jest pierwszą kompromitacją tej skali, ale to wciąż dobry powód, by zmienić przywództwo wewnętrzne. Tak może skończyć się wielki projekt krakowskiego lekarza, który chciał zrobić z PSL-u zachodnioeuropejską partię ludową.
Inna retoryka, skupienie się na problemach drobnych przedsiębiorców czy zajmowanie miejsca konserwatywnego skrzydła wielkiej koalicji przeciwko rządom PiS-u to elementy poszukiwania nowego miejsca dla Stronnictwa. Po tym jak zniknęły Reymontowskie wioski, przeminął sojusz robotniczo-chłopski z czasów komunizmu, a rzesze drobnych producentów jedzenia zaludniające Polskę ruralną w latach 90. znalazły sobie inną pracę lub żyją z rent, ruch ludowy w zasadzie stracił swoją naturalną bazę poparcia. WKK podjął próbę zmiany tego stanu rzeczy i znalezienia miejsca dla PSL w postindustrialnej rzeczywistości. Próba przerobienia chłopskiego PSL na wzór zachodnioeuropejskich partii ludowych, plasujących się w centrum sceny politycznej, była wielkim projektem, który Kosiniakowi-Kamyszowi zapewnił mocną pozycje na scenie politycznej i znaczne poparcie. Partia rolników przemieniła się w konserwatywno-centrowe ugrupowanie z przekazem dla pracowników średniego szczebla, małomiasteczkowych przedsiębiorców, notariuszy, sklepikarzy, oraz mieszkańców dalszych przedmieść i zrażonych obecnymi rządami „miękkich konserwatystów”. Osobiście chciałbym wierzyć, że jego celem było wykorzystanie olbrzymich struktur PSL (co prawda zgnuśniałych już od zbyt długiego rządzenia powiatami i gminami) z tysiącami członków i milionowymi środkami do faktycznego poprawienia sytuacji klasy średniej i wypisania się z wojny polsko-polskiej.
Wszystko miało być tak pięknie, jeszcze w maju prezes PSL wyglądał jak uosobienie osobistego sukcesu w polityce. Prezes kilkunastoprocentowej partii, były minister, fotografujący się z piękną małżonką otoczony przez przyjaciół i politycznych sojuszników. Widziany jako rozsądny i wyważony kontrkandydat prezydenta Dudy w drugiej turze, nie bez szans na zwycięstwo. Jak niewiele trzeba było, by to wszystko obróciło się w pył. Wystarczyło, że PO przypomniało sobie o swoim największym atucie w systemowej opozycji – czyli o lepszych garniturach i lepszym francuskim, wystawiło kandydata w najlepszym garniturze mówiącego najelegantszym francuskim i zmiotło prezesa PSL-u głęboko pod próg. Ktoś niemający nawet połowy poparcia koniecznego partii do przebicia progu jest pokonany i zgnieciony, a w polityce nie bierze się jeńców. Chyba, że jako nic nieznaczących koalicjantów, którzy mogą startować, ale nie mogą mieć własnego zdania.
To może oznaczać koniec wielkiej kariery Kosiniaka-Kamysza a nawet całego projektu nowego centrowego PSL-u. Jeśli nie starczy mu charakteru, siły i bezwzględności by utrzymać stołek prezesa Stronnictwa pomimo kompromitacji, może jeszcze spróbować sił za 4 lata, prowadząc swoich ludzi do sejmu. Jeśli nie, to stanie się, co najwyżej, szefem krakowskich struktur i przy dużym szczęściu tyłowym posłem dawnej chłopskiej partii. Jeśli nie uda mu się utrzymać na szczycie ruchu ludowego, a PSL nie będzie kontynuował jego polityki, ani nie znajdzie sobie innego wyrazistego miejsca, to może zbliżać się koniec tej partii. Już w 2019 tylko nieznacznie przekroczyli próg wyborczy idąc w dość szerokiej koalicji, w 2023 może im się to nie udać, zamykając faktycznie historię istniejącego od 1895 roku. Cóż, i tak 128 lat to piękny wiek, nawet jak na partię polityczną.
Autor: Rafał Kulicki