Komuniści często oskarżali polskich partyzantów o kolaborację z Niemcami. Zarzuty te w większości były zwykłymi oszczerstwami. Jednak, gdy spojrzymy na Polską Partię Robotniczą w czasie II wojny światowej możemy zobaczyć ile mieli oni na sumieniu w dziedzinie współpracy z nazistami.
Gdy Związek Socjalistycznych Republik Sowieckich pokonał nazistowskie Niemcy pod Stalingradem, perspektywa wielkiej kontrofensywy Sowietów była coraz bardziej prawdopodobna. Alianci wysyłali pomoc militarną Stalinowi, a ten cieszył się wzrastającym autorytetem na arenie międzynarodowej. W końcu to on dzielnie stawiał czoło niemieckiej machinie wojennej, pod którą padła francuska potęga. Przyszły marsz na Berlin miał przechodzić prze Polskę, dlatego spowodowało to wzrost zainteresowania ZSRS sprawami w naszym okupowanym kraju. Tam działała już Polska Partia Robotnicza.
Pierwsza grupa sowieckich agentów mających tworzyć podwaliny komunizmu w Polsce została zrzucona pod koniec 1941 r. Wśród nieproszonych gości spadających z nieba znajdowali się: Marceli Nowotko, Paweł Finder, Bolesław Mołojec, Czesław Skoniecki, Pinkus Kartin i Maria Rutkiewicz. Komunistom niełatwo było budować struktury Polskiej Partii Robotniczej i Gwardii Ludowej w okupowanej Polsce. Po pierwsze, przedwojenni członkowie ruchu komunistycznego w Polsce byli rozbici przez likwidację Komunistycznej Partii Polski w 1938 r. Po drugie, większość chcących walczyć z niemieckim okupantem była już zrzeszona w podziemny organizacjach niepodległościowych. Po trzecie, formacje te przejrzały na wylot „partię robotniczą” i od razu rozpoznali w nich sowieckich agentów.
Walka z polskim podziemiem za pomocą Gestapo
Jednak mimo słabości PPR w Polsce, ZSRS wiedział, że trzeba przygotować sobie grunt pod przyszły przemarsz wojsk Armii Czerwonej. Zdawałoby się, że chodzi tutaj o wspomożenie polskiego państwa podziemnego w walkach z Niemcami i stworzenie wspólnego frontu przeciwko nazistowskiemu najeźdźcy. Nic bardziej mylnego. W memoriale szefa Centralnego Sztabu Ruchu Partyzanckiego, Pantielejmona Ponomarienki, czytamy:
W interesie państwa musimy podjąć pewne konieczne kroki (…) W Polsce trzeba koniecznie rozpalić wojnę partyzancką. Oprócz efektu wojskowego spowoduje to pożądane wydatki ludności polskiej na dzieło walki z niemieckimi okupantami i spowoduje, że Polakom nie uda się zachować swoich sił.
Wcześniej w tym samym dokumencie możemy przeczytać, że Sowieci wysoko ocenili polski potencjał partyzancki. Bardzo się go obawiali w perspektywie wkroczenia Armii Czerwonej na ziemie polskie.
Wynika z tego, że nasze siły podziemne mogły realnie zagrozić wchodzącym Sowietom. Celem Stalina nie była więc wspólna walka z nazistami, ale wyniszczenie polskiego potencjału wojskowego. Ponieważ czas naglił, a PPR-GL w Polsce były za słabe by móc zagrozić AK czy NSZ, nakazywano iść na współpracę z Niemcami by niszczyć ruch partyzancki. Polscy historycy odnaleźli w białoruskim archiwum dokument z posiedzenia Biura KC Komunistycznej Partii Białorusi, w którym napisano:
Wszystkimi sposobami wystawiać ich pod uderzenie niemieckiemu okupantowi. Niemcy bez skrupułów rozstrzelają ich jeśli dowiedzą się, że są to organizatorzy polskich ugrupowań partyzanckich lub innych wojskowych organizacji.
Bardzo prawdopodobne jest, że PPR w Polsce otrzymała takie nakazy z Moskwy. Mówił o nich po ucieczce na Zachód, Józef Światło, wicedyrektor X Departamentu MBP:
Wiem z dostępnych mi aktów i dochodzeń, które prowadziłem, że zrzucony przez Moskwę do Polski Marceli Nowotko przywiózł ze sobą wyraźne sowieckie instrukcje nawiązania i rozbudowania współpracy z Gestapo. Głównym i jedynym zadaniem tej współpracy było rozpracowanie polskiej niepodległościowej sieci podziemnej i zlikwidowanie jej rękami Gestapo.
Nowotko później przystąpił do dzieła i zaczął zbierać informacje o działaczach niepodległościowych. Zebrane nazwiska i adresy wysyłał do Gestapo podając im, że są to działacze komunistyczni.
Współpraca komunistów z nazistami
Oprócz donosów, które PPR bezpośrednio przekazywał tajnej nazistowskiej policji, komuniści mieli specjalne osoby zajmujące się rozpracowywaniem polskiego podziemia i współpracą z Niemcami. Jedną z takich postaci był Bogusław Hrynkiewicz znany także, jako „Aleksander”, „Lux” i „Boguś”. Przydzielony był do pracy w NKWD. Jego grupą dowodził Czesław Skoniecki „Ksiądz”. W protokole przesłuchań Hrynkiewicz mówił: Otrzymałem od Spychalskiego spis członków AK i Delegatury na 6 lub 8 arkuszach (…) celem przekazania tego gestapu. Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego po wojnie oceniło, że NKWD i PPR przekazali nazistom około 200 nazwisk polskich działaczy niepodległościowych.
Hrynkiewiczowi udało się zlokalizować w 1943 r. Stefana Roweckiego „Grota”, komendanta głównego Armii Krajowej, którego chciał zadenuncjować Gestapo. Jego przełożony Skoniecki nie zgodził się na to. Jednak dziwny trafem niedługo po tym „Grota” rzeczywiście aresztowali Niemcy. Czy była to robota Hrynkiewicza? Nie wiadomo. Jednak nie można powiedzieć, że nie maczał on w tym swoich palców. Następnie NKWD skierowała „Bogusia” do dyspozycji Mariana Spychalskiego „Marka”. Oczywiście charakter jego działań pod nowym dowódcą było podobny. Spychalski przekazywał namiary na polskich konspiratorów Hrynkiewiczowi, a ten podawał je dalej swoim kolegom z Gestapo.
Polska Partia Robotnicza wraz ze zbliżaniem się wojsk sowieckich do Polski stawała się coraz silniejsza, mimo to nadal donosili na Gestapo. Wiedzieli o tym oczywiście polscy działacze niepodległościowi. Podczas obrad Rządu Jedności Narodowej, Delegat Rządu na Kraj, Jan Jankowski, w marcu 1944 r., powiedział:
Do nowych niebezpieczeństw zaliczyć należy działalność agentów sowieckich na naszym gruncie (…) usiłują przeniknąć do naszych stronnictw politycznych, wywołują starcia z oddziałami AK, denuncjują naszych działaczy do Gestapo. Do Delegatury Rządu z całego kraju spływały raporty, z których instytucja ta w maju 1944 r., wyciągnęła następujące wnioski: W akcji przeciwko organizacjom polskim komuna posługuje się m.in. metodą współdziałania z g-[estap]o, denuncjując całe grupy, wzg.[lędnie] poszczególnych członków organizacji polskich. Na potwierdzenie tych faktów istnieją dowody.
Działalność wywiadu komunistycznego była tak intensywna, że dowództwo Armii Krajowej poczęło uważać ich za większe zagrożenie dla konspiracji niż stanowili je naziści.
PPR na oskarżenia o współpracę z Gestapo reagowała bardzo żywiołowo. W jednym z artykułów gazety należącej do komunistów, „Głos Warszawy”, w kwietniu 1944 r., napisano:
W różnych plugawych i oficjalnych pisemkach coraz częściej pojawiają się oskarżenia o współpracę z okupantem i gestapo skierowane pod adresem… PPR. Nie przywiązujemy większej wagi do tego, co wypisują znikczemniałe reakcyjne pismaki.
Wypierali się, więc zarzutów, które im stawiano. Oczywiście był to tylko zabieg propagandowy, a prawda prezentowała się inaczej. Niech za dowód świadczy to, że PPR i NKWD wspólnie z niemiecką tajną policją dokonało ataku na archiwum Delegatury Rządu.
Czytaj także: Komunistyczna zbrodnia w Siedlcach
Wszystko zaczęło się od wspomnianego wcześniej Bogusława Hrynkiewicza. W 1943 r. nie został on należycie sprawdzony i dostał pracę w archiwum Wydziału Bezpieczeństwa Delegatury w Warszawie na ul. Poznańskiej. Pracując tam przekazywał Gestapo i NKWD różne informacje dotyczące polskiego państwa podziemnego. Jednak z czasem ilość informacji zaczęła być naprawdę duża i Hrynkiewicz nie nadążał z ich przepisywaniem. Po jakimś czasie udało mu się skłonić gestapowca Wolfganga Briknera do wspólnego uderzenia na archiwum. Ten obiecał mu kilku ludzi do pomocy, a „Boguś” miał wykorzystać działaczy z przybudówki PPR, „Miecz i Pług”. Dodatkowo Spychalski przydzielił mu do akcji członków Wydziału Informacji Sztabu Głównego Armii Ludowej: Henryka Buczyńskiego i Wincentego Romanowskiego. Wspólne oddziały komunistów i nazistów wpadły do archiwum 17 lutego 1944 r. Kierownika, Wacława Kupeckiego „Kruka” otruto cyjankiem potasu. Niemcy zabili jeszcze kilkanaście osób, które znajdowały się w budynku. Hrynkiewicz zabrał materiały dotyczące komunistów, a Gestapo dobrało się do tych, które dotyczyły Niemców. „Boguś” twierdził, że dokumenty Spychalski ocenił, jako bardzo cenne:
Spychalski po przeglądnięciu materiałów wyraził się, że nie podejrzewał, że u Kupeckiego znajduje się tak dużo i tak cennych materiałów i że należało Kupeckiego zrobić samym bez pomocy gestapo.
Sami na siebie
Komuniści za pomocą Niemców pozbywali się także swoich ideologicznych pobratymców, którzy w jakiś sposób stali się niewygodni. Byli to najczęściej ci, którzy sprzeciwiali się PPR lub nie myśleli wg linii reprezentowanej przez ZSRS. Do „przewinień”, za które można było wylądować na karteczce donosiciela była także przedwojenna przynależność do Komunistycznej Partii Polski. W podobny sposób chciano postąpić z Leonem Lipskim „Łukaszem”, który sprzeciwiał się likwidacji KPP w 1938 r. i wydawał pismo, w którym nieprzychylnie wypowiadał się o ZSRS. Dostarczył on jednak na wiosnę 1942 r. pierwszą drukarnie dla PPR. Mimo to Bogusław Hrynkiewicz uważał, że powinno się Lipskiego wydać Niemcom. Na to zgody nie wyraził Paweł Finder, który był wtedy sekretarzem partii. Jednak „Łukasz” i tak zginął w czerwcu 1943 r. na jednej z warszawskich ulic. Prawdopodobnie zrobili to jego „towarzysze”.
Kwintesencją donosicielstwa komunistów do Gestapo było zadenuncjowanie w lutym 1943 r. własnej drukarni na ul. Grzybowskiej 23/25 w Warszawie. Odpowiedzialność za to ponosi prawdopodobnie Marian Spychalski „Marek”, który był wtedy szefem Sztabu Głównego Gwardii Ludowej. „Marek” po wojnie mówił:
Drukarnie GL na pl. Grzybowskim względnie ul. Twardej przekazałem do G-[esta]po w celu likwidacji, w przekonaniu, że jest to drukarnia akowska. Informację o tej drukarni przekazał mi SĘK-MAŁECKI (…) Przed oddaniem drukarni G-[esta]po celem zlikwidowania jej, nie mówiłem nikomu o tym. Nie sprawdzałem wogóle prawdziwości danych otrzymanych od SĘKA-MAŁECKIEGO, dotyczących drukarni (…) O tym, że jest to drukarnia GL dowiedziałem się (…) jakieś 10 dni po przekazaniu adresu.
W wyniku tej wpadki w ręce nazistów wpadli właściciele mieszkania, gdzie mieściła się drukarnia (rodzina Makowski) oraz córka Teodora Duracza „Profesora”. Był on adwokatem. Przed wojną zajmował się obroną komunistów w sądach II RP, a jego mieszkanie stanowiło wtedy punkt kontaktowy dla sowieckich agentów. W czasie wojny zresztą było tak samo. Prawdopodobnie córka „Profesora” nie wytrzymała metod śledczych Gestapo i po kilku dniach został on także został aresztowany. W ręce Niemców wpadło również kilku innych komunistów.
Po 22 czerwca 1941 r. hitlerowskie Niemcy i ZSRS stały się śmiertelnymi wrogami. Nie przeszkadzało to jednak jednym i drugim jednoczyć się wobec przeciwnika, dla którego nie mieli litości. Ich wspólnym wrogiem stali się polscy partyzanci i działacze niepodległościowi. Komuniści w pierwszym etapie tworzenia struktur PPR byli bardzo słabi, więc donoszenie na Polaków do Gestapo było dla nich wygodnym środkiem pozbywania się przeciwników. Próżno tu szukać wyrzutów sumienia. Nawet, gdy wraz ze zbliżająca się Armią Czerwona ich siła wzrastała, to także chętnie korzystali z możliwości zadenuncjowania tych, którzy mogliby się stać przeszkodą na drodze do sowietyzacji Polski.
Artykuł opracowany na podstawie: Piotr Gontarczyk, Polska Partia Robotnicza. Droga do władzy 1941-1944, Warszawa 2003.
Autor: Dawid Florczak
Obserwuj @FlorczakD