Główną rolę w opowiadaniu, o czym przypomina Philip K. Dick, odgrywa pomysł i posługując się tą wykładnią spróbuję stwierdzić, ile dobrych pomysłów w zbiorze „Krótki szczęśliwy żywot brązowego oksforda” się znalazło. Nietrudno się domyślić, że lwia część tomu jest napisana na modłę science-fiction. Jednakże pośród tej kosmicznej strawy znajdzie się kilka ciekawych, zaskakujących rodzynków.
Zacznę nietypowo, bo od wspomnianych rodzynków. Zdziwiły mnie przede wszystkim trudne do jednoznacznego zaszufladkowania opowiadania o czysto absurdalnej fabule. Czytając takie teksty jak „Gdzie kryje się wub”, „Niestrudzona żaba” czy tytułowy „Krótki szczęśliwy żywot brązowego oksforda” w moim umyśle od razu zaświeciła się lampka z towarzyszącym jej komunikatem głosowym: „czy ja aby nie czytam Lema?”. Gdyby ktoś mi je polecił w ciemno nie podając zawczasu autora, prędzej oskarżyłbym o ich popełnienie sławnego Polaka niż autora „Ubika”. Niektóre z nich mnie szczerze rozbawiły, lecz zdarzyły się również takie, które wzbudziły we mnie zdziwienie i konsternację – są po prostu… dziwne. Inaczej się nie da ich określić. Miłą odmianą było urocze opowiadanie „Król elfów”, w którym Dick wdał się w romans z fantasy. Prawdziwą perełką wśród opowiadań „innych” był dla mnie jednak „Roog”, który – chociaż najkrótszy ze zbioru – pobudził moje szare komórki do myślenia i sądzę, że pozostanie ze mną przez dłuższy czas. Jeśli miałbym wybrać jedno opowiadanie, które najbardziej mnie poruszyło i zmusiło mnie do główkowania, to będzie nim właśnie „Roog”.
Gdy odsieje się te okolicznościowe niespodzianki, czytelnik ma do czynienia z czystą fantastyką naukową, gdzie da się wyróżnić kilka wątków przewodnich, które najwidoczniej szczególnie intrygowały młodego Philipa Dicka. Podróżowanie w czasie, toczenie wojen (zarówno światowych jak i międzyplanetarnych) oraz eksploracja kosmosu to najczęściej pojawiające się pomysły. Wiem, nie brzmi to zbyt odkrywczo, ale autor bynajmniej nie posunął się do pisania opowiadań na przysłowiowe jedno kopyto. Wariantów jest wiele, co świadczy o elastyczności pióra Dicka. Czytając po raz kolejny o wehikule czasu nie doświadczałem uczucia nudy, tłamsząc pod nosem gromy w kierunku autora, że znowu pisze to samo. „Wypłata” i „Sonda przyszłości” zrobiły na mnie wrażenie, z drugiej strony „Czaszka” była bardzo naiwną historią, którą rozwikłałem już na samym starcie.
Podobną różnorodność zauważyłem w przypadku wojen: autor zaskoczył mnie nawet na wskroś optymistycznym opowiadaniem „Obrońcy” (jednym z lepszych, swoją drogą). Na wyróżnienie zasługuje również „Człowiek, który był zmienną”, gdzie wojna między układami planetarnymi wisi na włosku. W większości tekstów Dick gorzko wypowiada się o wyścigach zbrojeń i walkach; zapewne jest to wpływ ówczesnej zimnej wojny, która musiała odcisnąć na Dicku swoje piętno. Komuniści również pojawiają się na kartach tego tomu, jak i strach przed atakami bronią atomową.
Motyw badania ciemnych plam na mapie wszechświata jest, z wyżej wymienionych głównych wątków, najmniej zróżnicowany: człowiek napotyka nieznany mu świat, którego nie rozumie i stara się pojąć swoim aparatem poznawczym. Nie muszę dodawać, że często z marnym skutkiem. W tych opowiadaniach wybija się strach przed nieznanym i fatalizm sytuacji, kiedy to człowiek – zbyt pewny siebie – myśli, że jest panem świata. Moim faworytem jest opowiadanie „Kolonia” – niezwykle mroczna i przerażająca historia o szokującym zakończeniu. Równie dobry mógłby być tekst „Nieskończoności”, gdyby nie modelowe wręcz zastosowanie Deus Ex Machina, które mnie ani trochę nie przekonało i zburzyło atmosferę tajemniczości. Jestem przekonany, że gdyby Dick rozwinął to w powieść, wyszłaby z tego świetna historia. Swoją drogą, w tym zbiorze pojawiło się również inne świetne opowiadanie – „Wielki K”, utrzymane w klimacie postapokalipsy – które później Philip Dick wraz z Rogerem Zelaznym rozwinęli w powieść „Deus Irae”.
Uważam, że „Krótki szczęśliwy żywot brązowego oksforda” jest bardzo dobrym zbiorem opowiadań. Na szczęście słabych tekstów jest w nim jak na lekarstwo – na 25 tekstów naliczyłem raptem 5 takich, które uważam za zbędne. Znacznie więcej jest tekstów dobrych i bardzo dobrych; znajdzie się też kilka przeciętniaków, które już zdążyły mi umknąć z głowy. Mam swoich kilku faworytów i te perły sprawiają, że będę wspominał ten tom z uśmiechem na twarzy. Nie jest to zbiór opowiadań najlepszych – takowy już się kiedyś w Polsce ukazał – lecz wybór opowiadań z początkowej działalności literackiej klasyka gatunku (lata 1952-55). Nie powiedziałbym jednak, że jest to lektura wyłącznie dla zatwardziałych fanów, dla których ta pozycja będzie jedynie kolejnym smaczkiem w kolekcji. Jest tu sporo ciekawych pomysłów, które zadowolą każdego fana science-fiction. Mam nadzieję, że wydawnictwo Rebis będzie kontynuowało wznawianie książek Philipa K. Dicka na naszym rynku i ukażą się kolejne zbiory opowiadań z dalszych lat działalności tego autora.
Fot.: rebis.com.pl