Z Nowego Jorku wczoraj dobiegła do nas smutna wiadomość. Legendarny muzyk The Velvet Underground i świetny, mający bogatą karierę solista, nie żyje. Lou Reed miał 71 lat.
Był jednym z najbardziej przełomowych i nowatorskich artystów XX i początku XXI wieku. Lubił szokować, ale za tym zawsze stała określona artystyczna wizja i przekaz, który nie zawsze był rozumiany przez krytyków i fanów, jak w przypadku albumu Berlin z 1973 roku, który okazał się komercyjną klapą, a dziś jest uważany za jeden z najważniejszych krążków w historii muzyki rockowej.
Wielką karierę rozpoczął w zespole The Velvet Underground. Zadebiutowali albumem The Velvet Underground & Nico, którego producentami byli Andy Warhol i Tom Wilson, ukazał się w marcu 1967 r. The Velvet Underground nagrali jeszcze trzy krążki: White Light/White Heat (1968), The Velvet Underground (1969) i Loaded (1970). Nie zrobili oni wówczas kariery, ale stworzyli podwaliny pod falę punk rocka, która miała nadejść dekadę później. Inspirowali i nadal inspirują pokolenia muzyków.
Czytaj także: Mur! Zburzyć mur! - Dave Thompson - \"Roger Waters. Człowiek za murem\" [recenzja]
Po rozpadzie zespołu Reed rozpoczął karierę solową. Po pierwszym, nieudanym albumie, wyprodukowanym przez Davida Bowie’go, Reed nagrał swoje pierwsze arcydzieło – Transformer, ze słynnymi utworami jak Satellite of Love i Perfect Day. Następny album, to już wspomniany Berlin, rock opera, która przez nikogo wówczas nie została zrozumiana, szkoda bo jest to niewątpliwy zapis geniuszu kompozytorskiego Reed’a. W następnych latach, rozczarowany porażką Berlina, Reed się pogubił artystycznie. Wydał wściekły, wręcz metalowy zapis jego ówczesnych koncertów Rock’n’roll Animal. Godzinę dziwnych, nie dających się wręcz słuchać, dźwięków w Metal Machine Music. Albo nagrał czystą komercje, zrobioną pod dyktando wytwórni, jednak całkiem urokliwą i dobrze się słuchającą, na krążku Sally Can’t Dance.
Dopiero The Blue Mask z 1982 roku wydawał się powrotem do dobrej formy. Niestety, lata 80 rządziły się swoimi prawami i Lou Reed, jak wielu rockmenów, próbował flirtu z automatami perkusyjnymi i muzyką pop. Reed w następnych latach po The Blue Mask wydał serie słabych płyt, które w większości przeszły bez echa.
Dopiero śmierć jego przyjaciela i mentora – Andy’ego Warhola wyzwoliła ukryty u Reed’a talent do pisania świetnych kompozycji. Wydany w 1989 roku, New York to powrót do formy i brzmień czysto rockowych, podobnie następne krążki: Songs for Drella (nagrany z JJ Cale’em), Magic and Loss, Set the Twilight Reeling i Ectasy to dzieła najwyższej jakości. Ostatnie lata to m.in. The Raven z wierszami Edgara Allana Poe i Lulu, nagrany z Metallicą, który okazał się porażką artystyczną i komercyjną.
Fot: Man Alive/wikimedia commons.