Rozmowa Roberta Mazurka z ambasadorem Izraela Jakowem Liwne w Kanale Zero wywołała ogromne emocje. Okazuje się, że po zakończeniu programu dyplomatę poniosło jeszcze bardziej. – Nigdy nie miałem takiej sytuacji – przekonuje dziennikarz.
Przypomnijmy, że rozmowa Roberta Mazurka z ambasadorem Izraela Jakowem Liwne była konsekwencją ataku z 1 kwietnia. Wojsko izraelskie przeprowadziło wówczas w Strefie Gazy atak na konwój humanitarny organizacji World Central Kitchen. Zginął m.in. obywatel Polski.
Do Kanału Zero zaproszono więc ambasadora, aby wyjaśnił zdumiewające komunikaty po tej tragedii. Dyplomata nie złagodził jednak tonu i wciąż przywoływał do porządku nasze media i ubolewał nad polskim antysemityzmem.
Rozmowa przebiegała w bardzo nerwowej atmosferze i wzbudziła mnóstwo negatywnych reakcji w sieci. Co ciekawe, emocje były obecne także po rozmowie. O kulisach opowiedział Mazurek. – Nigdy nie miałem takiej sytuacji, że po rozmowie zrywa się gość, stoi koło mnie i na mnie krzyczy. I na mnie wrzeszczy! I ma do mnie pretensje! – podkreślił.
– Moi koledzy kamerzyści, ci, którzy byli ze mną w studiu, byli zdumieni – przyznał. – Przyznam szczerze, również. Ja rozumiem, że pan ambasador mógł nie być specjalnie szczęśliwy z tego, jak ta rozmowa wyglądała, czemu bardzo jasno dawał wyraz, ale jest pewna delikatna różnica między niezgodą, że tak to się potoczyło a wrzaskiem, pretensjami, które pan ambasador wobec mnie wystosowywał w swojej bardzo ekspresyjnej formie – stwierdził.
Mazurek uznaje sytuację za przykład absurdu. – Sytuacja jest absurdalna. Stoi ochroniarz, stoi ambasador, który obok mnie stoi i gestykulując żywo ma mi za złe, że przywoływałem dr Bryc i te jego rosyjskie korzenie. To go właśnie najbardziej dotknęło! – zauważył.