Album „The House Of Ink” to pierwszy krążek istniejącego od 2011 roku zespołu Phedora. Młodzi polscy muzycy weszli na rockową scenę muzyczną mocnym kopnięciem. Ich płyta, która ukazała się na rynku w ostatnich dniach potwierdza to, co myślałem: jest moc!
Fani rocka z pewnością znają amerykański zespół Red. Jeżeli komuś wpadła w ucho twórczość ekipy zza oceanu, to Phedora powinna spodobać się tym bardziej. W brzmieniu ich gitar i dynamicznych uderzeń pałeczek o perkusję słychać powiew świeżości na polskiej scenie muzycznej. Słychać też to, co sprawia, że światem rządzi amerykański rock. Moc i siłę, która sprawia, że czujemy się jakbyśmy słuchali dobrego zagranicznego wykonawcy. Phedorę tworzą młodzi, gniewni Łukasz Kaźmierczak – wokal, Igor Bazelan – gitara prowadząca, Konrad Jezior – gitara rytmiczna, Mateusz Pajdowski – gitara basowa oraz Mateusz Dorian Zacharski – perkusja. Taki skład to mieszanka wszystkich muzycznych odchyłów, nurtów oraz stylów. Jednak w połączone w jedno powstał świetny koktajl.
Mogę powiedzieć tyle, marzenia o dobrym polskim zespole, który ma szansę na międzynarodową karierę mają prawo się spełnić. I to właśnie dzięki zespołowi Phedora. Ich zaletą jest to, że wokal jest po angielsku – to warunek, by w dzisiejszych czasach odnieść sukces na świecie. Dodatkowo, tak jak mówiłem wcześniej, nie jest to muzyka z garażu, tylko pełnoprawny album, robiony profesjonalnie.
Słów kilka o tym, co jest esencją muzyki, czyli słowach. W wywiadzie, którego udzielił portalowi wMeritum.pl wokalista zespołu Phedora Łukasz Kaźmierczak, stwierdził on, że „„The House of Ink” to album koncepcyjny, opowiadający historię jednego człowieka. Nasz bezimienny bohater jest beznadziejnie zakochany w kobiecie, która nie wie nawet o jego istnieniu, a on sam nie potrafi zdobyć się na cokolwiek, co mogłoby to zmienić. Aby poradzić sobie z targającymi go uczuciami, pisze do swojej ukochanej listy, których jednak nigdy nie wysyła. Każdy utwór z płyty jest jednym z tych listów. W miarę jak historia postępuje, wczytując się w teksty, możemy zaobserwować jak nasz bohater powoli gubi się w tym co czuje, a jego szaleństwo stopniowo się pogłębia. To bardzo spersonalizowana i przygnębiająca historia, ponieważ wydaje mi się, że bardzo wielu ludzi jest w podobnej sytuacji, co zresztą jest jednym z przesłań jakie album niesie. Nie chciałem jednak pisać historii z cyklu „ktoś mnie nie kocha, ale mi smutno”, dlatego bohater „The House of Ink” doskonale zdaje sobie sprawę, że to ON jest problemem. W jednym z vlogów powiedziałem, że to historia bardzo patologicznej miłości – zbyt silnej by dało się z nią żyć, ale zbyt tchórzliwej, by coś z nią zrobić. Myślę, że te słowa dobrze oddają ducha albumu.”
Jak widać, nie jest to coś, co znamy z dni codziennych, gdzie królują teksty w stylu „my Słowianie, wiemy, jak użyć mowy ciała” czy „ona tańczy dla mnie, a ja ją uwielbiam”. Muzyka Phedory to taka godzinna nowela, z tą różnicą, że zaśpiewana.
Która piosenka jest najlepsza? Zdecydowanie „One Breath Away”. Ten utwór promował płytę i powiem szczerze, urzekł mnie od pierwszej sekundy. Również na uwagę zasługuje „Embers”. Siłą tego kawałka jest wymieszanie rocka z rapem. Czułem się trochę jakbym słuchał Papa Roach ze starszych płyt, co jest dla mnie pozytywnym zaskoczeniem.
Podsumowując. Chłopaki dali radę. Ich trud został wynagrodzony powstaniem świetnego albumu. Te cztery lata wspólnej pracy nie poszły na marne. Mimo różnic w podejściu do muzyki, ekipa Phedory stworzyła coś, z czego cała Polska może być dumna. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że panowie będą mieli wystarczająco dużo szczęścia, by przebić się ze swoim graniem na salony.