Będąc dzieckiem jest się zależnym od rodziców. To oni wprowadzają nas kroczek po kroczku do prawdziwego świata, który czeka na nas, gdy już dorośniemy. Wtedy powinniśmy polegać przede wszystkim na samym sobie. Gdy jesteśmy w pełni sił, taka wolność wydaje się największym błogosławieństwem, jednakże starzejąc się, nie mamy tej pewności, czy sobie poradzimy. Zarówno sprawność fizyczna jak i psychiczna lubi płatać figle, a wtedy człowiek z trudnością może podołać wykonywaniu codziennych czynności. W takiej sytuacji znalazła się Ruth Field, główna bohaterka debiutanckiej powieści Fiony McFarlane „Nocny gość”.
Jak się dowiadujemy już na samym początku, Ruth jest starą, emerytowaną kobietą mieszkającą samotnie gdzieś na australijskim wybrzeżu. Jej mąż, Henry, nie żyje już od jakiegoś czasu, a dzieci od dawna są na życiowym etapie „bycia na swoim”. Ponieważ Ruth ma już swoje lata, jej dom nie jest może w idealnym stanie, ale jak to ona sama uważa: radzi sobie jak może. Nawet jeśli ogródek dawno nie był otoczony odpowiednią opieką, a w spiżarnii wieje pustką, nie uważa ona, aby potrzebowała pomocy. Jest to determinowane po części butnym przekonaniem, że nie jest się na tyle zniedołężniałym człowiekiem, aby prosić o pomoc, a po części swoją rolę odgrywa tu także zwykła duma i fakt, że wyciągnięcie ręki z prośbą o wsparcie równa się poddaniu się i przyjęciu do wiadomości – co jest potworne – że nie jest się w stanie samemu funkcjonować. Ruth Field nie musi jednak długo się nad tym zastanawiać, bowiem pomoc przychodzi do niej sama i niejako niezależnie od niej wprowadza się do jej życia. Frida Young po prostu pojawia się przed jej domem i oznajmia, że jest jej opiekunką. Starsza pani przyjmuje ją najpierw z niechęcią, ale z czasem zauważa dobre strony nowej relacji, począwszy od drobnych pomocy domowych, które ona już zaniedbała, na zwykłym towarzystwie kończąc.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Ruth jednak żyje w strachu, bowiem w nocy zdaje jej się, że jej dom nawiedza tygrys (chociaż one w Australii nie żyją, prawda?). Pomimo, że nigdy go nie widziała, to wyczuwa i słyszy jego obecność a także zauważa szkody, które miał rzekomo wyrządzać w trakcie swoich wizyt. Ten lęk przepełnia serce staruszki tym bardziej, że nie rozumie, dlaczego akurat ją sobie wybrał ów tytułowy nocny gość – jednocześnie uruchamia to wyobraźnię kobiety, że oto czeka ją coś niezwykłego: przecież tygrys w domu to nie byle co! Jest to tajemnica, która przewija się przez fabułę powieści, chociaż nie jest ona głównym wątkiem – podstawą jest tu relacja na linii Ruth-Frida, a także myśli i emocje tej pierwszej. Fiona McFarlane skonstruowała swoją powieść w ten sposób, że czytelnik widzi świat oczami Ruth. Siedzi w jej głowie i studiuje myśli oraz wspomnienia, przeżywa jej troski, lęki, a także – co wydaje mi się pozornie prostym, ale ciekawym zabiegiem – nie zauważa tego, czego nie pojmuje starsza kobieta. Jeśli miałbym wymienić jedną interesującą cechę tej książki, to wybrałbym właśnie bardzo wiarygodne odzwierciedlenie zachowania starszej osoby, która jest już na etapie utraty zdolności klarownego myślenia i samodzielnego funkcjonowania. Sprawiło to, że szybko przywiązałem się do bohaterki i w pewnym momencie zaczął narastać we mnie lęk, że Ruth nie sprosta zagrożeniu, które gromadzi się wokół niej.
W żadnym wypadku nie jest to powieść grozy ani chociażby kryminał, gdzie akcja pędzi w zawrotnym tempie i ściska za serce – wręcz przeciwnie, jest to ciepła i urocza opowieść, pełna ulotnych wspomnień, które Ruth sobie przypomina siedząc w swoim ulubionym fotelu lub tuż przed zaśnięciem; natomiast strach i niepokój są tylko w domyśle. Paradoksalnie więc tym bardziej na mnie to podziałało, bo do końca trzymałem stronę poczciwej staruszki, nie wiem czy bardziej z sympatii, czy może ze zwykłego współczucia. Wiem natomiast, że odczuwałem lęk przed tym, że stanie się coś złego – oczywiście dopowiadałem sobie, że wcale nie musi się stać – niby dlaczego? – ale miałem złe przeczucia niczym rycerz Jedi. Należy oddać autorce, że bardzo umiejętnie odwzorowała zagubienie starszej osoby i tego, co może siedzieć w jej głowie oraz w jaki sposób może podejmować decyzje i wyciągać wnioski. Czasami jest to urocze wręcz pomieszanie z poplątaniem, gdzie ma się ochotę powiedzieć: „starsza pani ma dzisiaj gorszy dzień”. Obserwowanie, jak Ruth zdaje sobie sprawę ze swego postępującego wieku, było jednocześnie dowcipne (bo ona sama trochę z siebie kpiła), jak i przykre (bo to może spotkać każdego z nas).
Zabrakło mi w tej książce trochę konsekwencji – Fiona McFarlane oprócz przyziemnej fabuły starała się wpleść w „Nocnego gościa” trochę symboliki i ukryte drugie dno, ale nie jestem do końca przekonany, czy jej to wyszło tak, jak planowała. Ja osobiście nabrałem apetytu w czasie jedzenia i poczułem lekki niedosyt. Wątki poboczne czasami pojawiają się dosłownie na chwilę, chociaż wydaje się, że w życiu Ruth powinny odgrywać ważniejszą rolę niż tylko statystów. Zagubiłem się również przez częste przeskoki w czasie, gdy informowany byłem, że minęło „kilka tygodni”. W rezultacie nie mam pojęcia w jakim przedziale czasowym działa się akcja powieści (Dwa miesiące? Pół roku? Rok?), ani ile dzieliło jedno wydarzenie od drugiego. To również przeszkadzało w obserwowaniu stopniowej utraty sprawności fizycznej i psychicznej przez Ruth, bowiem nie wiedziałem, czy jest z nią gorzej z dnia na dzień, czy jest to dłuższy proces.
Może się wydawać, że to są mało znaczące szczegóły i niepotrzebnie się czepiam, lecz „Nocny gość” jest bardzo dobrą powieścią, od której już można byłoby wymagać większego dopracowania. Bo chociaż finał przewidziałem dość szybko, nie poczułem rozczarowania – ta powieść powinna się skończyć właśnie w ten sposób. Język jest plastyczny i bardzo przyjemny, czytelnik znajdzie tu mnóstwo świetnych zabiegów literackich, a styl po prostu porywa wciągając bez reszty. Bardzo dobrze napisana powieść prezentuje się obiecująco, tym bardziej, że jest debiut literacki. Odkładając „Nocnego gościa” na półkę, czekam zatem na więcej.
Fot.: muza.com.pl