Lektura „Czarnych krów” jest niczym jazda absurdalnie dziwnym rollercoasterem. Kolejka usilnie próbowała jeździć tyłem, do tego najczęściej do góry nogami. Na prostych odcinkach jechała wolno, natomiast na zakrętach nabierała prędkości, jakby coś ją goniło. W świecie Rolanda Topora to jednak rzecz zwyczajna, można by powiedzieć – normalna. Czy miałem nudności? Chyba żartujecie. To dopiero była zabawa!
Roland Topor zmarł niedługo po napisaniu „Czarnych krów” w 1997 roku. W pamięci fanów wciąż pozostanie niedoścignionym twórcą absurdalnych form i treści, a w swojej ostatniej książce daje doskonały przykład swych możliwości. Zbiór zawiera 33 teksty plasujące się gdzieś na granicy felietonu i opowiadania: czasami Topor jak żyw mówi, wydawałoby się, o swoich przemyśleniach i przeżyciach, innym razem jest to zmyślona fabuła, nie mniej pokręcona. Jest więc w czym wybierać.
Topor w tekstach zawartych w „Czarnych krowach” osiąga różne stopnie absurdalności. Począwszy od myśli na pozór realnych, mających prawo wystąpić w naturze przechodzi do sytuacji „podbramkowych”, gdzie świat rzeczywisty nieśmiało ustępuje przeróżnej maści dziwactwom, na skrajnym absurdzie kończąc. Ale w tym szaleństwie jest metoda – Topor wszędzie potrafi dostrzec coś dziwacznego, co nadaje się do skomentowania i obnażenia przed czytelnikiem. Chwilami przyjmuje pozę myśliciela, wieszcza zgubnej nowiny; chce być swego rodzaju drogowskazem dla czytelnika, uświadamia go w sprawach dotyczących otaczającego go świata i niebezpieczeństw, jakie na nim panują. Oczywiście w momencie, gdy Topor przedstawia się jako człowiek poważny, musi tę konwencję złamać puentując sytuację żartem. Są opowiadania, które niezwykle celnie opisują tak trudne tematy jak upływanie życia, starość, władza pieniądza. Topor jest wtedy jeszcze bardziej sarkastyczny, jakby w obronie przed brutalna rzeczywistością, z której doskonale zdawał sobie sprawę. I nawet jeśli zakończy swoje wywody sprośnym dowcipem, uruchamia u czytelnika synapsy, które odpowiadają za kontemplowanie jak najbardziej namacalnej rzeczywistości.
Nie chciałbym, żebyście pomyśleli sobie, że „Czarne krowy” to zbiór esejów filozoficznych, jednak musiałem zwrócić uwagę na ukryte tu i ówdzie mądrości Topora, ażeby następnie przedstawić danie główne. Mowa oczywiście o niesamowitej podróży po krainie szaleństwa i wspominanego już po stokroć absurdu, który serwuje Roland Topor. Jest tu zabawy aż po pachy, czyli mnóstwo okazji do nieskrępowanego i szczerego ryczenia ze śmiechu (oj, pogniewałby się na mnie pan Topor za takie obsceniczne zachowanie…). Jest też sporo tekstów na wskroś dziwnych, których ocena wymyka się wszelkim standardom („Słony smak życia” wprawił mnie w nie lada konsternację). Topor lubi przekraczać różne granice, także dobrego smaku, a w „Czarnych krowach” nie ma taryfy ulgowej. Zdarzy się, że dziwaczność sytuacji przewyższa jej komizm, więc mogą zdarzyć się teksty, które nie przypadną czytelnikowi do gustu. Nie ma jednak co się dziwić – w tak szerokiej palecie odcieni twórczości Topora każdy znajdzie coś dla siebie. Ja oczywiście też mam paru swoich faworytów, wśród których jest kłótnia ze stołem, poszukiwanie pracy idealnej, zdemaskowanie podłych schodów czy nawet – wyżej już wspomniane – pogardzanie śmiechem jako takim. No i, moi drodzy – zezujcie, zezujcie ile się da! Ja już to sprawdziłem, Topor się nie myli.
Radość z lektury jest tym większa, że jest napisana w sposób mistrzowski. Topor operuje takim zasobem szalonych metafor, podąża takimi ścieżkami myślowymi, że ja czerpałem radość już z pojedynczych zdań. Dar to wyjątkowy, żeby ani na chwilę nie uśpić czujności czytelnika, aby tak zaczarować słowami, żeby ten nie myślał o niebieskich migdałach i, broń Boże, czarnych krowach. Topor to rutyniarz, który doskonale wie jak owinąć sobie czytelnika wokół palca, a ja z radością mu na to pozwalałem. Sama objętość tekstów skłania do tego, aby po „Czarne krowy” sięgać w chwilach przerwy, bowiem większość ma dosłownie parę stronic (tylko jeden jest dłuższy niż 10 stron). Ja osobiście radzę sięgać po Topora „między posiłkami” – gdy macie 5 minut wolnego czasu, po prostu złapcie za opowiadanie, pochichrajcie się i wróćcie do codzienności. W żadnym wypadku nie jest to pozycja do przeczytania w jeden wieczór, od deski do deski. „Czarnymi krowami” trzeba się delektować. Książka aplikowana małymi dawkami, doskonale smakuje. Jeśli lubicie absurd, sarkazm i groteskę, to „Czarne krowy” przypadną wam do gustu. Miłego chichotania!
Fot.: replika.eu