Paulina Lechowicz to utalentowana, 21-letnia zawodniczka trójboju siłowego. Jest silna nie jak na dziewczynę, ale po prostu silna. Ciężarów, które dźwiga mógłby jej pozazdrościć nie jeden facet. Na koncie ma już kilka sukcesów, ale mimo tego nadal pozostaje sympatyczną, uśmiechniętą dziewczyną ze zdrowym podejściem do życia i sportu.
Dawid Florczak: Jak zaczęła się Twoja przygoda ze sportem?
Paulina Lechowicz: Zaczęłam bardzo szybko, bo już jak miałam 6 lat. Mój ojciec jest dużym fanem sportu i ciężko trenuje na siłowni. Urodziły mu się dwie bliźniaczki z tego ja chyba byłam tą lepiej rozwiniętą fizycznie (śmiech). Tato stwierdził, że będę jego takim trochę synem. Jak miałam 6 lat, to zaprowadził mnie na siłownię i kazał wyciskać sztangę. Spodobało mi się to, złapałam bakcyla i od szóstego roku życia mam styczność ze sztangą. Próbowałam też innych rzeczy: grałam w piłkę ręczną, rzucałam oszczepem, pojawiały się również inne sporty, ale cały czas coś ciągnęło mnie na siłownię. Kończyłam trening piłki ręcznej czy rzutu oszczepem i biegłam do taty na salę ze sprzętem do treningu siłowego. Ojciec cały czas namawiał mnie na udział w zawodach, chociaż na początku nie za bardzo podobał mi się ten pomysł, jednak on nie odpuszczał.
Mogłoby być ciężko (śmiech).
Dobrze, wytniemy to.
Dodam jeszcze, że tato mnie przekupywał. Jeździł na zawody, a ja jeździłam razem z nim. Dawał mi pieniądze za to, żebym występowała na zawodach. Wyciskałam sztangę na ilość przed publicznością. Musisz wiedzieć, że bardzo się stresuję, gdy mam wystąpić przed szerszą publiką: nie jestem w stanie nic powiedzieć ani nic zrobić. To nie było łatwe dla mojej psychiki, ale tato wciąż nie odpuszczał. Mówił: „masz tu Paulina pieniądze i wyciskaj sztangę”. A ja wtedy robiłam swoje.
W ostatecznym rozrachunku to metody Twojego taty Ci pomogły?
Mogłam mieć traumę, ale jakoś sobie z tym poradziłam i teraz pod tym względem jest dobrze.
Z informacji, która podałaś na Facebooku, wynika, że nie zajmujesz się wyłącznie trenowaniem na siłowni, ale uprawianiem konkretnej dyscypliny sportowej. Zdradź naszym czytelnikom co to za sport.
Z tymi moimi treningami na siłowni było tak, że od kiedy zaczęłam tam chodzić – a jak wspomniałam miałam wtedy 6 lat – to nie robiłam nic innego oprócz wyciskania sztangi: żadnych przysiadów ani martwego ciągu. Gdzieś po 12. roku życia pojawił się u mnie pierwszy plan treningowy.
Przełom przyszedł, gdy przeprowadziłam się do Warszawy, gdzie zaczęłam uczęszczać do liceum. Tam poznałam Kamila Jarotę – mojego trenera, który trenuje mnie do dzisiaj. Kamil zadał mi pytanie: „skoro już wyciskasz, to czemu nie chcesz robić przysiadów i wykonywać martwego ciągu, czyli zacząć zabawę z trójbojem siłowym?”. Nie znałam odpowiedzi na to pytanie, ale stwierdziłam, że to nie jest zły pomysł. Wtedy trenowałam również rzut oszczepem i postanowiłam rzucić to dla trójboju siłowego. Kamil pokazał mi jak zabrać się do przysiadu ze sztangą i martwego ciągu oraz poprawił moją technikę w wyciskaniu.
Czyli spotkania Kamila Jaroty było zwrotny punktem w Twoim życiu?
Tak. Mój tato był zwolennikiem samego wyciskania – nawiasem mówiąc można to stwierdzić po jego nogach, bo jest trochę bocianem (śmiech). Dopiero Kamil pokazał mi inne elementy trójboju siłowego.
Tak. W ubiegłym roku w maju zdobyłam złoty medal na mistrzostwach świata w RPA w wyciskaniu, a w tym roku w marcu wybieram się na mistrzostwa Europy w trójboju siłowym. W tej drugiej dyscyplinie udało mi się zdobyć mistrzostwo Polski. Następnie chce pojechać na mistrzostwa świata w trójboju, ale tam może być ciężko powalczyć o dobre miejsce. Z drugiej strony trzeba pamiętać, że mam 21 lat i jestem jeszcze młoda, a kategoria juniorska jest do 23. roku życia, więc pozostało mi trochę czasu.
A propos wyciskania, jeśli już przy tym jesteśmy, to muszę zadać najważniejsze pytanie, które zadaje się każdej osobie, chodzącej na siłownie: ile bierzesz na klatę?
(śmiech) Mój rekord to 115 kg.
115 kg to imponujący wynik. A jak reszta elementów trójboju?
W przysiadzie mój rekord to 140 kg, a w martwym ciągu 180 kg.
Twoja pasja i Twój styl życia nie jest standardowy, jeśli chodzi o to czym zwykle zajmują się kobiety. Jednych Twoje wyniki mogą mobilizować do cięższego treningu, a dla innych będą obojętne, ale z pewnością jest taka grupa ludzi, w których będzie to wzbudzać niezdrową zazdrość. Co częściej Cię spotyka: wsparcie czy hejt?
Nigdy nie spotkałam się z sytuacją, żeby kobieta była zazdrosna o to ile dźwigam. Zwykle dziewczyny do mnie podchodzą i mówią, że chciałyby dźwigać tyle ile ja. Najwięcej takiej niezdrowej zazdrości otrzymuje ze strony mężczyzn, ale oczywiście nie wszystkich. Wielu z nich podoba się to co robię i miło się o mnie wypowiadają. Najczęściej niemiłe sytuacje mają miejsce z facetami, którzy mnie nie znają. Odwiedzam różne siłownie i trafiam na rozmaitych ludzi, a faceci różnie reagują, gdy widzą, że dźwigam więcej od nich. Miałam taką sytuację z mężczyzną, który próbował traktować mnie z góry i pokazać mi, że moje miejsce nie jest na siłowni – wysyłał dziwne spojrzenia i docinki.
Przejmujesz się czymś takim czy raczej olewasz takich ludzi?
Ja jestem spokojną osobą i nie przejmuje się takimi ludźmi, choć potrafię pokazać pazury i charakter – który, jak twierdzi moja mama, nie jest łatwy do zniesienia (śmiech). Wychowałam się na siłowni i na każdej z nich czuję się jak w domu. Przebywałam tam często z facetami, więc jestem do niektórych rzeczy przyzwyczajona. Skupiam się przede wszystkim na tym, żeby robić swoje. Jak komuś się to podoba, to w porządku, jeśli nie, to też nie mam z tym problemu.
Od kiedy poznałam Kamila i zaczęłam trenować trójbój siłowy – czyli od jakichś trzech lat – to mój plan codzienny koncentruje się wokół treningów, które obecnie mam rozpisane na 8 tygodni. Muszę każdy z nich wykonać, żeby nie być do tyłu, co może negatywnie odbić się na całym planie, który ma konkretne założenia, co do tego ile mam wycisnąć i dźwignąć. Zdecydowanie trening stawiam na pierwszym miejscu – ponad pracę czy inne rzeczy – na niego zawsze muszę znaleźć czas. Ciągle powtarzam sobie, że zrobię trening, choćby nie wiem co! (śmiech)
Z Twoich słów wynika, że to wszystko jest bardzo proste: musisz zrobić trening, więc na niego idziesz i tyle. Ale pewnie, jak każdy, miewasz w swoim życiu gorsze i lepsze momenty. Zastanawia mnie jak walczysz z chwilowymi brakiem motywacji pójścia na trening?
Kluczem jest uzależnienie się od przedtreningówki (śmiech). A tak poważnie: to człowiek musi wiedzieć czego chce i mieć określony cel. Jeśli są spełnione te warunki, to nie trzeba szukać specjalnej motywacji. Nie szukam powodów, żeby iść na siłownię. Po prostu mam cel, który chcę osiągnąć i to działa podświadomie – nic tu nie jest wymuszone ani na siłę. Idę i robię swoje.
Zapytałem Cię o to, ponieważ przeczytałem, że jesteś również trenerem personalnym i chciałem dowiedzieć się jak motywujesz swoich podopiecznych. Skoro już przy tym jesteśmy, to muszę Cię zapytać – trochę prowokacyjnie – czy w dobie powszechnego dostępu do wiedzy, filmików na YouTube.com, gdzie możemy oglądać Sebastiana Kota i innych trenerów, artykułów w Internecie, dyskusji na forach nadal potrzebny jest zawód trenera personalnego?
Szczerze mówiąc to żyje z bycia trenerem personalnym, bo niestety trójbój nie zapewnia mi utrzymania. Trenera personalnego najczęściej potrzebują osoby, które nie wiedzą jeszcze czego chcą i potrzebują dodatkowej motywacji od kogoś trzeciego – od osoby, która stanie nad nimi i da im wycisk. Są tez ludzie, którzy chcą coś zmienić w swoim wyglądzie, stylu życia i żywieniu, ale nigdy jeszcze nie mieli do czynienia np. z treningami na siłowni i nie mają pojęcia jak się za to zabrać. Takim osobom również potrzebny jest trener.
Wspominałaś wcześniej, że trenowałaś piłkę ręczną i rzut oszczepem. Biorąc to pod uwagę, ciekawią mnie Twoje sportowe plany na przyszłość: porzucisz kiedyś trójbój na rzecz czegoś innego czy skupisz się tylko na tej dyscyplinie?
Myślę, że zostanę przy trójboju. Chociaż zdaję sobie z tego sprawę, że jeśli chciałabym zdobyć złoty medal w kategorii seniorskiej do 84 kg, to musiałabym wiele poświęcić. Nie wiem jak to będzie szło w parze z moim wyglądem – nie ukrywam, że chcę wyglądać kobieco i dobrze czuć się w swoim ciele. Na razie uważam, że dobrze wyglądam, ale mam dopiero 21 lat i zdaje sobie sprawę, iż inaczej będę wyglądać, gdy będę starsza. Nie chce doczekać takiego momentu, gdy stanę przed lustrem i powiem: o Boże, co ja ze sobą zrobiłam? Jeśli zobaczę, że zaczynam przekraczać granicę mojego komfortu, to odpuszczę. Zastanawiałam się już nad tym czy nie zejść do niższej kategorii (do 72 kg), gdy doczekam startów w seniorkach. Wiem, że wtedy nie będę taka silna (śmiech), ponieważ najsilniejsza czuję się przy wadze 82/83 kg, ale zależy mi na tym, by dobrze czuć się w swoim ciele.
Czyli dobre samopoczucie jest dla Ciebie bardzo ważne.
Tak. Lubię odnosić sukcesy, ale nic za wszelką cenę. Ogólnie chcę po najbliższej serii zawodów, które mnie czekają, zrobić swoją pierwszą od trzech lat redukcję (śmiech).
Zawsze powtarzam: masa równa się siła (śmiech). Tak się pocieszam, że to wszystko po to, abym była silna. Ale szczerze mówiąc coraz częściej myślę o redukcji – chcę odsłonić trochę mięśni i zobaczyć co tam się dzieje. Oczywiście nie robię sobie nie wiadomo jakich nadziei związanych z redukcją, bo wiem, że będzie to dla mnie ciężkie po trzech latach obżarstwa i jedzenia tego na co ma się ochotę (śmiech). Myślę, że zrzucę parę kilogramów.
No to może kulturystyka?
Nie, nie widzę siebie w tym. Jestem uzależniona od dźwigania ciężarów i nie wyobrażam sobie, żebym robiła coś lekkimi ciężarami po np. trzydzieści powtórzeń – to po prostu nie jest dla mnie. Wolę podejść pod duży ciężar, dźwignąć go kilka razy i wtedy jest super.
Wspominałaś wcześniej o jedzeniu. Mówiłaś, że jesz to na co masz ochotę. To trochę kłóci się ze stereotypem osoby, która trenuje na siłowni: ma wyznaczone pory jedzenia, je tyle gram tego i tamtego, na okrągło ryż z kurczakiem. Jak to jest z Twoją dietą?
Nigdy nie miałam diety, policzonych kalorii i nie wiedziałam ile czego jem. To mi w niczym nie przeszkadza. Staram się nie chodzić głodna i jeśli mam na coś ochotę, np. na czekoladę, MCDonalda, to sobie nie żałuję. Moim zdaniem to się z niczym nie kłóci i nie przeszkadza mi w moich treningach. Muszę też powiedzieć o tym, że mam nawyki dotyczącego jedzenia zdrowej żywności, które wpoił mi mój tato. Popularny ryż z kurczakiem cały czas przeplata się w mojej diecie (śmiech). Ogólnie jem dużo mięsa, węglowodanów – po prostu dużo jem.
Dużo trenujesz – dużo potrzebujesz. Czyli kluczem są zdrowe nawyki żywieniowe, ale też dbanie o komfort psychiczny, tzn. jeśli nas najdzie ochotą na coś słodkiego, to nie ma co się katować i sobie tego odmawiać.
Jeżeli pilnujemy tego, żeby jeść posiłki pełnowartościowe, szczególnie po treningu, by dać organizmowi podstawy do regeneracji, to trochę czekolady nie zaszkodzi. Takie są moje wnioski po trzech latach trenowania trójboju siłowego.
Słowo od Ciebie do ludzi, którzy nigdy nie byli na siłowni. Warto się tam wybrać?
Jasne, że tak. Warto tego spróbować. Już nawet nie chodzi o sam trening. Na siłowniach zwykle panuje rodzinna atmosfera, można tam poznać nowych ludzi i oderwać się trochę od rzeczywistości. Polecam małe i kameralne siłownie, takie typowe kuźnie. Tam najczęściej nikt nic nie udaje i wszystko jest takie bardzo prawdziwe. Szkoda, że jest ich już coraz mniej.
Nie podobają Ci się te nowoczesne, sieciowe siłownie?
Trzeba też zwrócić uwagę no, że moje wymagania są trochę inne, ponieważ trenuję trójbój siłowy i na mojej siłowni jako jedyna wykonuje pod to trening, który jest specyficzny. Parę razy trenowałam z innymi zawodnikami trójboju i było to miłym doświadczeniem, ponieważ miałam wtedy większą motywację.
A czy są jakieś minusy z trenowania na siłowni?
Chyba nie. Nic mi nie przychodzi do głowy, tzn. nie ma żadnych (śmiech).
I to jest bardzo dobra odpowiedź. Dziękuję Paulina za rozmowę!