W ostatnim czasie rekordy popularności na Facebooku bije wydarzenie „TAK dla religii w szkole”- w trakcie pisania tego tekstu dołączyło doń ponad 54 tys. użytkowników a mniemam, że nie jest to jeszcze ostateczna liczba. Pomysłodawcy akcji zachęcają do komentowania i prowadzenia dyskusji, czytając jednak owe dysputy, nie raz jeżył mi się włos na głowie, czuję się, zatem w obowiązku do interwencji i przedstawienia własnych argumentów.
Tak, jestem za lekcjami religii w szkole. Nie jest to jedynie wynik faktu, że jestem osobą wierzącą (nie czuję potrzeby dodania: „praktykującą”, gdyż jedno z drugiego w racjonalny sposób wynika), choć – bądźmy ze sobą szczerzy – kwestia mojej wiary jest jedną z podstaw mojego podejścia do tego tematu. Nie chcąc się jednak skupiać na tym przejdźmy do innych argumentów.
Niewiele jest parafii w Polsce, które są przystosowane do wielorazowego przyjmowania młodzieży w warunkach godnych, nadających się do nauki. W większości z nich konieczne byłoby przeprowadzenie serii remontów (od zabezpieczenia sal, po zapewnienie odpowiednich warunków sanitarnych), co generowałoby dodatkowe koszta. W przypadku, gdy państwo w pewnym momencie zrzuciłoby katechezę na wyłączne barki parafii, co postulują rzesze przeciwników lekcji religii w szkołach, do przewidzenia wydaje się scenariusz, w którym rząd – w ramach zadośćuczynienia – w znaczny sposób dotowałby przeprowadzenie koniecznych, wspomnianych powyżej remontów. Drogi Ateisto, czy chcesz, by z Twoich podatków były przeprowadzane remonty sal parafialnych? Znacznie wygodniejszą opcją jest stan obecny, w którym mamy do czynienia niejako z darmowym wypożyczaniem klas szkolnych na potrzeby parafii.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Ciekawym aspektem jest również bezpieczeństwo dzieci i młodzieży. Niespełna tydzień temu przez Polskę przewinęła się szokująca informacja o porwaniu 10-letniej Mai – wracająca ze szkoły dziewczynka zniknęła w środku dnia. Po kilku dniach została odnaleziona, co roku jednak ginie bez wieści ok 3,5 tys. dzieci. Wyobraźmy sobie, zatem obowiązek częstego przemieszczania się dziecka, by dostać się na katechezę prowadzoną w salce parafialnej na drugim końcu miejscowości, w innej części miasta. Rówieśników Mai pozostawionych bez opieki byłoby więcej, gdyż – powiedzmy sobie szczerze – nie każda rodzina będzie miała możliwość odebrania dziecka z jednej szkoły, by zawieźć ją na miejsce katechezy, szczególnie, iż obecny rynek pracy nierzadko zmusza rodziców do podjęcia pracy dziesiątki kilometrów od miejsca zamieszkania. W wielu przypadkach o kontroli nad dzieckiem po zajęciach w szkole a przed lekcją religii nie ma mowy. Czy warto więc narażać dzieci na niebezpieczeństwo, którego przykładem może być wspomniana sprawa zaginięcia Mai ze Szczecina? Czy rozwiązanie, by zajęcia w sposób ciągły i nieprzerwany odbywały się w tym samym budynku – pod nadzorem pedagogów i kamer na korytarzach, nie jest znacznie bezpieczniejsze?
Ważną kwestią jest również obowiązujące w Polsce prawo – nauczanie religii w szkole jest regulowane ustawowo, przy czym nie mowa tu o zwykłej ustawie, a umowie międzynarodowej, jaką jest konkordat (zawarty w roku 1993).
„Szkoły publiczne podstawowe i ponadpodstawowe oraz przedszkola, prowadzone przez organy administracji państwowej i samorządowej, organizują zgodnie z wolą zainteresowanych naukę religii w ramach planu zajęć szkolnych i przedszkolnych.”
– tak brzmi jego fragment. Dura lex sed lex Szanowni Państwo. Zmienić lub znieść można każdy akt normatywny, każdą umowę międzynarodową, jednakże nie bez konsekwencji i poprzez „pstryknięcie palcem”. Postępowi liberałowie zapominają również o tym, że powszechne, obowiązkowe nauczanie religii w szkołach praktykowane jest również m.in. w… Anglii. Czyżbyśmy już nie chcieli Polski wzorowanej na państwach zachodnich?
Kwestia katechez w szkołach budzi wiele nieuzasadnionych głosów oburzenia. Byłem jednak już świadkiem prostego rozwiązania: „nie chcesz – nie chodzisz”, w myśl dobrowolności uczęszczania na lekcję religii w ramach zajęć szkolnych, co zdawało egzamin, choć w wielu miastach wymaga doszlifowania. Idźmy jednak dalej: „chcesz – chodzisz”. Chciałem, więc chodziłem. Gdybym miał możliwość wyboru po raz drugi – wybrałbym podobnie i chciałbym mieć tę możliwość: możliwość godnego edukowania się w kwestiach wiary, którą wyznaję. Tej, którą wg GUS wyznaje niespełna 90% polskiego społeczeństwa.