Obecność sześciolatków w szkole podstawowej stanowi ostatnio dość mocno zaogniony spór. Z jednej strony jest on z pewnością narzędziem walki politycznej, z drugiej jednak warto się może przyjrzeć realiom panującym w szkołach. Okazuje się bowiem, że placówki po prostu nie dają rady.
Co w praktyce oznacza przyjście sześciolatków do szkoły? Zbicie dwóch roczników w jeden. Problemem nie byłby przyszły rok – do szkoły przyjdą (lub przyszłyby – w zależności jak się ułoży sytuacja polityczna) dzieci o rok młodsze. Prawdopodobnie niosłoby to za sobą jakieś zmiany w programie nauczania, jakieś zmiany w organizacji, ale to wszystko. Problemem jest ten rok, ponieważ mnóstwo szkół nie ma odpowiedniej infrastruktury, żeby nagle jeden rocznik był dwa razy liczniejszy.
Można sobie wyobrazić przeciętną szkołę podstawową w przeciętnym mieście, w której są dwie lub trzy klasy pierwsze. Nauczyciele w nauczaniu początkowym mają swój etat, szkoła zapewnia stołówkę, świetlicę i inne miejsca potrzebne dla dzieci z klas 1 – 3. Problem pojawia się wtedy, kiedy nagle z tych trzech klas robi się pięć lub sześć. Nagle okazuje się, że brakuje nauczycieli, brakuje opiekunek. Dyrektor szkoły musi przyjąć do pracy nowe osoby (choćby do pracy w świetlicy) i te osoby doskonale wiedzą, że są potrzebne na trzy lata. Po tym czasie stracą pracę, ponieważ szkoła nie będzie ich już potrzebowała – kolejny rocznik przecież będzie „normalny”. Na stołówkę w szkole nie można się dostać, ponieważ w przewidzianej 15 – czy 20 – minutowej przerwie taka ilość dzieci nie jest w stanie się tam zmieścić.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Można rozważać dalsze problemy jeśli chodzi o infrastrukturę. Ilość zwykłych sal prawdopodobnie nie stanowi jeszcze dużego problemu (chociaż dla niektórych placówek trzy klasy więcej to problem), ale pracownie informatyczne czy sale gimnastyczne z pewnością pozostawią wiele do życzenia. Nie dość, że jest więcej klas, to jeszcze klasy są maksymalnie doładowane, co odbija się na uczniach, szczególnie jeśli chodzi o lekcje praktyczne. W sali informatycznej przystosowanej na 10 – 15 osób nagle może się znaleźć 26 osób, ponieważ tyle dzieci maksymalnie może być w klasie, a szkoła nie jest w stanie zrobić dwóch grup. Na jednej sali gimnastycznej ćwiczą ze sobą dwie czy nawet trzy klasy – to już daje 50 – 70 osób. Jeśli jest ciepło to dzieci mogą być na dworze, ale w zimie? A szkoła podstawowa rzadko kiedy ma kilka sal gimnastycznych.
Co się stanie dalej? Taki rocznik za trzy lata będzie miał normalne przedmioty szkolne. Infrastruktura szkoły i ilość nauczycieli zmusi dyrekcję do wydłużenia dnia lekcyjnego do wieczora. Do tego dochodzi zapowiadana zmiana programu nauczania, więc godzin może być jeszcze więcej. Później taki rocznik pójdzie do gimnazjum (być może) i liceum (z pewnością) i tam powyższe problemy będą się powielać. Taki rocznik będzie miał trudniej dostać się do dobrego liceum czy na dobre studia, bo zwyczajnie będzie miał za dużą konkurencję. A renomowane licea nie zwiększą ilości klas – jeśli było ich pięć to prawdopodobnie nadal będzie tyle samo. Pójście dwóch roczników do szkoły będzie za nimi chodziło długo.
Warto pamiętać jeszcze o jednym. Dzieci w tym wieku rozwijają się bardzo szybko i niejednokrotnie przepaść między dzieckiem ze stycznia i grudnia w obrębie jednego rocznika jest gigantyczna. Łatwo więc sobie wyobrazić, jak duża różnica będzie między sześciolatkiem ze stycznia i siedmiolatkiem z grudnia – a przecież w jednej klasie taka dwójka może się znaleźć. Rozwój czy emocjonalny czy intelektualny u takich dzieci może być diametralnie różny, o czym niestety nikt chyba nie pomyślał.
Czy to czarny scenariusz? Z pewnością tak, być może jest trochę przesadzony, być może trochę zbyt pesymistyczny. A przynajmniej chciałbym żeby tak było bo jedyną winę za reformę ponoszą dzieci. Czy da się coś z tym zrobić? Raczej nie. Reforma „wyrzucająca” sześciolatki ze szkół w tym momencie nie zmieni sytuacji tych uczniów, którzy już poszli do szkoły. Ten jeden rocznik prawdopodobnie będzie miał po prostu trudniej, tak jak trudniej ma szkoła z powodu jednej reformy. Równie dobrze trudno sobie teraz wyobrazić powrót do szkół siódmej i ósmej klasy. Jest część placówek przystosowanych do tego i one z pewnością nie odczuwają ani obecności sześciolatków, ani ewentualnej obecności wyższych klas. Jednak mnóstwo szkół, czy to na wsi czy w miastach, powstało już po reformie wprowadzającej gimnazja i zwyczajnie nie mają infrastruktury pozwalającej na tak duże zwiększenie ilości dzieci. Jak to zostanie rozwiązane? To pozostaje na razie pytaniem otwartym.
Czytaj także: Repolonizacja mediów – obiecanki cacanki a głupiemu radość