Działania Władysława Rypińskiego w okresie tzw. „utrwalania władzy ludowej” śmiało mogą uchodzić za sztandarowy przykład komunistycznego bezprawia czynionego przez ludzi marginesu społecznego, którym dano do ręki nieograniczoną władzę. Tylko na takich ludziach w zdecydowanej większości mogła się oprzeć władza przywleczona ze Wschodu na sowieckich czołgach i bagnetach.
Bezprawie komunistycznym standardem
W czasie instalowania w Polsce władzy komunistycznej Sowieci i ich polskojęzyczni zausznicy korzystali z wszelkich metod i środków, aby złamać wolę oporu polskiego społeczeństwa, widzącego w polskich komunistach zdrajców i agenturę obcego, wrogiego państwa. Oprócz znanych w coraz większym stopniu mordów sądowych (sprawa gen. Fieldorfa „Nila” czy rotmistrza Pileckiego), walki zbrojnej z antykomunistycznym podziemiem niepodległościowym, podczas której niejednokrotnie dochodziło do pacyfikacji wiosek w stylu hitlerowskim przez siły UB, KBW i NKWD (np. wieś Guty-Bujno w 1945 roku czy Wąwolnica w 1946 roku – mieszkańców zabijano, zabudowania podpalano), posługiwano się także specjalnymi grupami, których zadaniem była eliminacja „wrogów klasowych” z pogwałceniem nawet przepisów ustanowionych przez komunistów. Należy zaznaczyć, iż morderstwa polityczne były w ruchu komunistycznym stale obecne – wystarczy wspomnieć choćby „karierę” Wacława Komara (Mendel Kossój bądź Kossoj), „dąbrowszczaka” oraz późniejszego generała LWP, który w szeregach przedwojennej KPP był jednym z takich „egzekutorów” czy sprawę zabójstwa Mołojca na tle walki o władzę w początkowym okresie działania PPR.
4 grudnia 1945 roku minister bezpieczeństwa publicznego – Radkiewicz – wydał tajny rozkaz, określający funkcjonowanie takich specgrup „nieznanych sprawców”. Właściwie była to ich reaktywacja, gdyż działały one już w 1944 roku i ich ślady można odnaleźć na terenie kilku województw. Rozkaz mówił o wzmożeniu działalności „band reakcyjnych” i poparciu ich przez legalne stronnictwa opozycyjne (przede wszystkim PSL). W związku z tym minister poleca „kierownikom placówek UB, aby w największej tajemnicy przygotowali akcję mającą na celu likwidowanie działaczy tych stronnictw, przy czym musi być ona upozorowana jakoby robiły to bandy reakcyjne”. Jedna z takich właśnie grup działała na Mazowszu w latach 1945 – 1946. Jej hersztem był Władysław Rypiński „Stary”, zwany również „Rypą”.
„Rypa” – człowiek nowej władzy
Władysław Rypiński, urodzony w 1902 roku, był typowym przedstawicielem tzw. lumpenproletariatu. Analfabeta, do 1938 roku działacz KPP, później w PPR oraz GL-AL. Brak jakiegokolwiek wykształcenia nie przeszkadzał mu chodzić w mundurze porucznika. Po wejściu Sowietów „Rypa” zajął m.in. dwór w Łęgu, nie wpuszczając prawowitego właściciela, który wrócił do Polski po wywiezieniu przez Niemców. Rabował także chłopów, na co ci skarżyli się działaczom PPR. Rypiński był jednak nie do ruszenia. Dwaj jego zięciowie byli w MO i UB, syn był zastępcą szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Sierpcu. Po przetoczeniu się frontu i pierwszej fali represji wymierzonej w działaczy niepodległościowych rozpoczęło się „utrwalanie władzy ludowej” przy pomocy m.in. takich specjalnych „szwadronów śmierci” jak grupa „Rypy”. On sam, mimo iż formalnie nie podlegał MO ani UB, pozostał niepisanym przywódcą swych byłych współpracowników z GL-AL i wydawał im rozkazy. Jego zięć wspominał, że „wszyscy w powiecie się go bali”. Jego pewność siebie wynikała z przyjaźni, jaką zawarł z sekretarzem Komitetu Powiatowego PPR w Płocku – Jakubem Krajewskim. Rypiński często także jeździł do Płocka i Warszawy.
Latem 1945 roku wydawało się, że w Płocku i okolicach zapanował spokój. Po akcji „rozładowania lasów”, zarządzonej przez Delegaturę Sił Zbrojnych na głównego przeciwnika komunistów wyrosło PSL.
Pierwsze i kolejne morderstwa…
W nocy z 8/9 listopada 1945 roku aresztowano braci Gujskich – Ryszarda, Kazimierza i Juliana. Ich starszy brat – Stanisław – był komendantem placówki AK w Łęgu, oni sami zaś aktywnymi członkami PSL. Aresztowanie osobiście zarządził Rypiński, o czym wspominał później Józef Chyliński, będący ówcześnie sekretarzem Komitetu Gminnego PPR w Łęgu. Ryszard Gujski został zastrzelony nieopodal Łęgu, ciało wrzucono do stawu. Tej samej nocy porwano i zamordowano też m.in. synów i zięcia Fabrykiewicza, mieszkańca Łęgu. Rodziny porwanych wszczęły poszukiwania, udając się na posterunek MO w Łęgu i do UBP w Płocku. Jednakże wszędzie odprawiano ich z kwitkiem, przyrzekając wyjaśnienie sprawy i wysłanie do Łęga komisji. Komisja, składająca się m.in. z Rypińskiego, Krajewskiego, Edwarda Tyburskiego (prywatnie zięcia „Rypy”; jak się później okazało brał on udział w mordach) przyjechała, lecz jej obrady wymknęły się spod kontroli. Ludzie zaczęli wskazywać na Rypińskiego i obwiniać go o wymuszenia, haracze i rabunki, Tyburskiego wskazano jako uczestnika porwania braci Gujskich. Taki obrót sprawy spowodował przeniesienie Rypińskiego i kilku jego ludzi do Warszawy. Poleceni wydał im Krajewski i w Warszawie przebywali do grudnia 1945 roku. Nie był to jednak koniec ich działalności.
1 grudnia w Grójcu, w porozumieniu z szefem tamtejszej bezpieki, porwali 4 działaczy PSL – Zbigniewa Hanke, Bolesława Łukowskiego, Tadeusza Liszewskiego i Józefa Sikorskiego. Wywieziono ich poza Grójec, zastrzelono, zwłoki zakopano. Sprawa zapewne by trafiła na konto „reakcyjnych bandytów”, gdyby nie przypadek. Sikorski cudem przeżył egzekucję, wykopał się z grobu i po kilkudniowym ukrywaniu się wyjechał do Warszawy, gdzie nawiązał kontakt ze Stefanem Korbońskim i przed sądem zeznał o dokonanej zbrodni. Rypiński jednakże miał wysoko postawionych mocodawców. O akcji mordowania działaczy legalnej partii opozycyjnej miała wiedzieć Magdalena Kole – Treblińska – II, a od stycznia do grudnia 1945 roku, I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PPR w Warszawie.
Zaginięcia i porwania nasilały się. W okolicach Płocka, w Żurominie, w Bielsku i innych miejscowościach ginęli ludzie. Grupa „Rypy” rozhulała się na dobre, on sam ciągle mniemał, iż jest nietykalny. Skomplikowało się to gdy gang zamordował ubeka – Kazimierza Kołodziejskiego – na polecenie Jakuba Krajewskiego, sekretarza PPR. Kołodziejski tylko częściowo był wtajemniczony w cel działania grupy Rypińskiego i kiedy zaczął węszyć wokół zabójstw działaczy PSL musiał zginąć. Sprawa zabójstwa funkcjonariusza UB była poważna, tym niemniej kolejny raz sprawę udało się wyciszyć (już z tego samego faktu można wyciągnąć wniosek, że o działalności „Rypy” musiały wiedzieć i ją aprobować wyższe czynniki partyjne), a zbrodnia poszła na konto – a jakże – „reakcji”. Oprócz porwań i zabójstw komunistyczni bandyci dopuszczali się rabunków bogatych gospodarzy i księży. Wewnątrz grupy powoli zaczynały się pęknięcia. Część członków chciała się wycofać, co doprowadziło do kolejnych morderstw – tym razem wśród nich samych. Grupę w końcu zdecydowano się rozwiązać i cześć funkcjonariuszy zwolniono ze służby, część skierowano do służby na innych terenach, m.in. w Białymstoku. Sam Rypiński pozostał w Łęgu, nie obawiając się niczego ani nikogo, będąc wręcz pewny ochrony, jaką zapewniają mu kontakty i znajomości z bezpieką. Aktywnie udzielał się jako członek PPR a jednym z jego ulubionych zajęć było organizowanie wieców po wsiach, na których namawiał chłopów do tworzenia PGR-ów i roztaczał wspaniałości kolektywizacji. To jego zamiłowanie do wiecowania dało w końcu możliwość ukarania go przykładnie za zbrodnie, których on i jego ludzie się dopuścili.
Marny koniec marnego żywota
11 października 1947 roku „Rypa” rozkazał sołtysowi Chudzynka, niewielkiej wsi niedaleko Łęga, zorganizować kolejny wiec. O obecności Rypińskiego na spotkaniu powiadomił żołnierzy ROAK z obwodu „Mewa” kuzyn Franciszka Raniszewskiego – sołtysa Chudzynka. Porucznik Franciszek Majewski „Słony”, dowódca oddziału ROAK, postanowił zlikwidować komunistycznego bandytę. Zasadzkę przygotował sierżant Wiktor Stryjewski „Cacko”. Około 17:30, po wiecu, Rypiński wraz z komendantem MO w Łęgu powracał do siebie. Kilometr za Chudzynkiem zostali zaatakowani i zastrzeleni.
Taki był koniec Władysława Rypińskiego, który wraz ze swoją grupą dokonał ok. 100 zabójstw. Z pewnością do dziś wiele z nich funkcjonuje jako rzekome „zbrodnie popełnione przez reakcję”. Tym bardziej o takich sprawach jak ta należy mówić i je przypominać, gdyż tak właśnie wyglądało „utrwalanie demokratycznej władzy ludowej”, która ani z ludem, ani z demokracją nie miała nic wspólnego, za to więcej z bandyckimi metodami i porachunkami.
Daniel Sieczkowski
Foto: Red is Bad