Wybory do Izby Gmin Zjednoczonego Królestwa są już za nami. Partia Konserwatywna, otrzymawszy ponad połowę mandatów, będzie w stanie uformować rząd jednopartyjny. Jest to dla Torysów wielki sukces – w poprzedniej kadencji rządzili z Liberalnymi Demokratami, co w warunkach brytyjskich jest rzadkością. Był to pierwszy rząd koalicyjny od końca II wojny światowej. Zjawisko to jest na tyle specyficzne w UK, że wielu konserwatystów naciskało wtedy na władze partii, by utworzyć rząd mniejszościowy.
Sporo uwagi w polskich mediach poświęca się też wynikowi Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (United Kingdom Independence Party, UKIP) – wszystko z uwagi na niespodziewaną deklarację Janusza Korwin-Mikkego, który podczas debaty prezydenckiej zwrócił się do Pawła Kukiza i zobowiązał się wycofać z wyborów i przekazać mu swoje poparcie w przypadku otrzymania przez tę partię co najmniej 20 mandatów. W ordynacji proporcjonalnej nie byłoby to żadnym problemem, gdyż UKIP (mając poparcie w granicach 12%) dostałby ich nawet kilkukrotnie więcej. Jednak z uwagi na system okręgów jednomandatowych, UKIP uzyskał tylko 1 mandat. Nawet lider formacji, Nigel Farage, nie dostał się do parlamentu. Zgodnie z wcześniejszą obietnicą, rezygnował ze stanowiska i oświadczył, że brytyjski system wyborczy się skompromitował. Farage nie jest zresztą jedynym partyjnym przywódcą, który zrzekł się funkcji w następstwie ogłoszenia wyników: tak samo postąpili Ed Miliband i Nick Clegg (liderzy Partii Pracy i Liberalnych Demokratów).
Warto jednak poświęcić chwilę refleksji Szkockiej Partii Narodowej (Scottish National Party, SNP). Szkoci wyślą do Westminsteru 59 posłów, z czego aż 56 należy do SNP! Niewiele osób spodziewało się tak dobrego wyniku – kraj (a przynajmniej jego południowa część, gdzie okręgów wyborczych jest najwięcej) jest z reguły kojarzony z bastionem laburzystów, którzy podczas ostatnich wyborów zdobyli tam 40 mandatów. Skala ich klęski w tych wyborach jest więc ogromna. Trzeba tutaj zaznaczyć, że porażka Partii Pracy i zwycięstwo SNP nie wiążą się z żadną rewoltą ideologiczną Szkotów. Szkoccy nacjonaliści startowali bowiem w wyborach z bardzo lewicowym programem.
Alex Salmond, były lider SNP, już zapowiedział, że David Cameron (premier UK stojący na czele Partii Konserwatywnej) nie ma społecznego mandatu do rządzenia ze strony Szkocji. Konserwatyści zwyciężyli tylko w jednym okręgu wyborczym na północ od angielskiej granicy.
Co stoi za tak dobrym wynikiem SNP? Paradoksalnie, są to okręgi jednomandatowe. Dlaczego „paradoksalnie”? Jednomandatowe okręgi wyborcze generalnie promują największe partie polityczne kosztem mniejszych. Dzieje się tak, ponieważ państwo podzielone jest na okręgi, z których do parlamentu wchodzi tylko jeden kandydat, ten, który uzyskał najwięcej głosów. Innymi słowy, zwycięzca bierze wszystko. Jego kontrkandydat może mieć poparcie minimalnie niższe, ale nie odniesie z tego tytułu żadnego pożytku. Dlatego właśnie partie typu UKIP nie są odpowiednio reprezentowane w parlamencie – mimo, że mają całkiem wysokie poparcie wśród wyborców w skali całego państwa, w poszczególnych okręgach wyborczych ich kandydaci nie są w stanie zwyciężyć z laburzystami czy konserwatystami (żeby dobrze to sobie zobrazować, można wykonać prosty eksperyment myślowy: jeśli w każdym okręgu kandydat UKIP dostanie 49% głosów, a kandydat Partii Konserwatywnej 51%, to żaden reprezentant UKIP nie znajdzie się w Izbie Gmin, mimo że partię popiera w zasadzie połowa wyborców). W przypadku SNP jednomandatowe okręgi wyborcze zadziałały jednak na ich korzyść.
Specyfika zróżnicowania kulturowego i narodowego w Zjednoczonym Królestwie, w połączeniu z JOWami, pozwoliła Szkockiej Partii Narodowej na uzyskanie wyniku lepszego niż miałaby w systemie proporcjonalnym. Dlaczego? Zjednoczone Królestwo składa się z kilku krajów związkowych (ang. constituent countries – tłumaczenie może być jednak dość niefortunne, ponieważ przywodzi na myśl państwa federalne takie, jak np. Republika Federalna Niemiec)[1]: Szkocji, Walii, Irlandii Północnej, Anglii[2]. Każdy z tych krajów, nie licząc Anglii, posiada własną autonomiczną administrację. Są to: Parlament Szkocji (Scottish Parliament), Walijskie Zgromadzenie Narodowe (National Assembly for Wales) i Zgromadzenie Irlandii Północnej (Northern Ireland Assembly). Rząd centralny oddelegował na te organy część kompetencji. Dzięki nim Walijczycy, Szkoci czy mieszkańcy Irlandii Północnej mogą decydować o pewnych wewnętrznych sprawach (w różnym stopniu) bez ingerencji pozostałych narodów. Taka autonomia (devolution) jest dowodem tego, że mieszkańcy tych regionów czują odrębną tożsamość narodową i/lub kulturową[3]: utworzenie tych ciał było poprzedzone referendami. Ta odrębna tożsamość – jak widać po wynikach wyborów w Szkocji, gdzie poczucie odrębności i poziom przyznanej autonomii są największe[4] – ma również przełożenie na preferencje polityczne.
Co to wszystko ma wspólnego z okręgami jednomandatowymi? W państwach kulturowo jednolitych, gdzie poparcie dla różnych opcji politycznych rozkłada się mniej więcej w podobnym stopniu na terytorium całego państwa, okręgi jednomandatowe „zduszają” małe partie i promują te większe zgodnie ze schematem, który opisaliśmy wyżej. Sytuacja jest inna w państwach zróżnicowanych kulturowo, gdzie reprezentanci danej kultury dominują w pewnym rejonie geograficznym. Tak jest w Zjednoczonym Królestwie, w Szkocji. SNP, choć jest partią stosunkowo mało popularną (w skali całego państwa), ale odwołującą się do konkretnej grupy (odpowiednio ulokowanej w okręgach wyborczych), zyskuje, ponieważ jej elektorat nie jest rozsiany po całym państwie, ale skoncentrowany w kilkudziesięciu okręgach. Głosy potencjalnych wyborców SNP nie „marnują” się w okręgach, w których ich poparcie nie miałoby znaczenia, ale zapewniają zwycięstwo kandydatów SNP dokładnie tam, gdzie oni ich potrzebują. Na SNP zagłosowało jedynie 4,7% uczestników wyborów (patrząc z perspektywy całego państwa, a nie jedynie Szkocji), ale partia dostanie aż 56 miejsc z 650 w Izbie Gmin, a więc jej reprezentanci stanowić będą 8,6% posłów. Tym samym stali się trzecią siłą polityczną w Zjednoczonym Królestwie (co ciekawe, z poparciem na poziomie 4,7% w Polsce w ogóle nie weszliby do sejmu). Może to zapowiadać dalszą dewolucję na rzecz szkockiego parlamentu lub nawet federalizację państwa.
Foto: wikimedia
[1] Zjednoczone Królestwo jest jednak państwem unitarnym, a nie federalnym. Prerogatywy krajów związkowych pochodzą z nadania rządu centralnego, a poza tym nie są sobie równe.
[2] Również w Kornwalii budzi się lokalny ruch nacjonalistyczny/regionalny, który – być może – w przyszłości doprowadzi do wyodrębnienia się w tym regionie osobnej administracji.
[3] Nie ma w tym nic dziwnego. Irlandczycy, Walijczycy i Szkoci to w większości potomkowie plemion celtyckich, natomiast Anglicy plemion germańskich, które pojawiły się w Wielkiej Brytanii w V wieku (Anglowie, Sasi, Jutowie). Królestwo Szkocji aż do 1707 roku było niepodległe (unię personalną pomiędzy Królestwem Szkocji i Królestwem Anglii zapoczątkował w roku 1603 James I Stuart, w Szkocji znany jako James VI).
[4] W 2014 roku (we wrześniu) odbyło się nawet w Szkocji referendum dot. niepodległości, aż 44% uczestników opowiedziało się za taką opcją.