Artur Soboń to poseł Prawa i Sprawiedliwości ze Świdnika. W szóstej odsłonie naszego cyklu porozmawialiśmy z nim m.in. o „Świdnickich Spacerach”, Telewizji Publicznej, przetargu na śmigłowce dla polskiej armii, ustawie Jana Szyszki, czy aborcji. Zapraszamy do lektury!
Damian Zieliński: Jako, że pochodzi pan ze Świdnika, to chciałbym zapytać o wydarzenia z początku lutego w tym mieście. Lokalne oddziały KOD wykorzystały bowiem uroczystości ku upamiętnieniu tzw. „Świdnickich Spacerów”(KLIK), czyli sprzeciwu wobec propagandy komunistycznej, do zamanifestowania swojej niechęci do Telewizji Publicznej. Jak to wyglądało z pana perspektywy?
Artur Soboń: „Świdnickie Spacery” są częścią tożsamości miasta, które powstało po wojnie w ramach uprzemysłowienia kraju. Miasto miało być z natury miastem komunistycznym, dopiero w 1979 roku powstała tu pierwsza świątynia. Mieszkańcy o to walczyli przez długie, długie lata. W ten sposób Świdnik zbudował swoją tożsamość. W tym miejscu trzeba również przypomnieć, że to w Świdniku, na WSK-PZL Świdnik rozpoczęła się „Solidarność”, a dokładniej – „Świdnicki Lipiec 80”. On z kolei uruchomił „Lubelski Lipiec”, a następnie „Sierpień” na Wybrzeżu. Specyfika tych świdnickich wydarzeń z 1980 roku polega na tym, że po raz pierwszy postawiono wprost postulaty polityczne, takie jak np. nie karanie uczestników protestu lipcowego. Władza respektowała ten postulat. To było przełomowe, o czym mówiła m.in. Anna Walentynowicz, dla uczestników sierpniowych manifestacji w Gdańsku. Dawało bowiem przekonanie, że z ówczesną władzą można rozmawiać w sposób zdecydowany, a konsekwencje nie muszą być tak dramatyczne jak w latach 70. Po tym zrywie nastał jednak ponury czas stanu wojennego. Mieszkańcy Świdnika wymyślili jednak inicjatywę, aby w oknach swoich domów przy dzisiejszej ulicy Niepodległości, głównej ulicy miasta, wystawiać odbiorniki telewizyjne, a w tym czasie spacerować. Udało się to znakomicie, ponieważ mieszkańcy miasta wychodzili na ulicę masowo, pomimo godziny milicyjnej. W żadnym innym mieście nie udało się to na taką skalę. Dziś mieszkańcy Świdnika pielęgnują pamięć o „Świdnickich Spacerach”. Podobnie było w tym roku. 14 lutego miały miejsce oficjalne uroczystości, ale rzeczywiście lokalny oddział KOD, który w Świdniku występuje jako jeden radny w powiecie i dwóch radnych w mieście – dzisiaj nazywa się to „Świdnik Wspólna Sprawa”, w rzeczywistości to dawna świdnicka lewica – zorganizował manifestację przeciwko TVP. Na czele tej organizacji stoi radny powiatu, Jakub Osina, który rozpoczął swoją karierę polityczną od stowarzyszenia „Porozumienie Młodzieży Antyklerykalnej” związanego z Tygodnikiem „NIE” i jeszcze w liceum, bo razem chodziliśmy do szkoły, postulował o zdjęcie krzyży w całej placówce. Można powiedzieć, że był Januszem Palikotem zanim jeszcze w polityce pojawił się prawdziwy Janusz Palikot. Większość uczestników zorganizowanej przez niego demonstracji to przedstawiciele lubelskiego oddziału KOD, na czele z Andrzejem Sokołowskim, który był uczestnikiem „Świdnickich Spacerów” i działaczem „Solidarności”, i to właśnie on dał ich eventowi legendę. Gdyby nie było jego, byliby tam powiatowi urzędnicy i postkomuniści.
Jak na te wydarzenia zareagowała świdnicka społeczność?
Ludzie zareagowali normalnie. W całym tym przedsięwzięciu nie było mieszkańców Świdnika. My wiemy, tak jak mówiłem zresztą w swoim przemówieniu podczas uroczystości oficjalnych, cytując klasyka: „gdzie stoimy my, a gdzie stoi ZOMO”. Mieszkańcy Świdnika nie włączyli się w tę akcję, włączył się natomiast KOD. Na miejscu pojawili się również narodowcy, którzy zorganizowali kontrmanifestację. Wzięło w niej udział ok. 100 osób. Łącznie było więc 200 demonstrantów oraz 100 kontr-demonstrantów. Powiem jednak tak: oszukać się mogli jedynie ci, którzy są spoza Świdnika. Wszyscy doskonale wiedzą bowiem, jaki charakter mają te „Świdnickie Spacery” organizowane przez „Świdnik Wspólna Sprawa”, czyli lokalny oddział KOD. W mieście generalnie przeszło to bez echa, jednak ze względu na obecność wspomnianego Andrzeja Sokołowskiego, który był uczestnikiem tych wydarzeń w przeszłości, demonstracja wzbudziła zainteresowanie ogólnopolskie. Miała ona na zewnątrz sprawiać wrażenie kontynuacji „Spacerów”, natomiast dla lokalnej społeczności Świdnika, czy Lublina była to po prostu kolejna manifestacja KOD.
KOD protestował przeciwko propagandzie w TVP, ja czytam jednak sporo opinii w internecie, których nie wyrażają zwolennicy KOD, a mimo to są one krytyczne wobec Telewizji Publicznej. Czy nie uważa pan, że ta równowaga w TVP została trochę zachwiana i dziś telewizja po prostu dzieli Polaków? Są to w końcu media publiczne, a w społeczeństwo funkcjonują ludzie o różnych poglądach.
Podziały wśród Polaków, czy każdego innego narodu, są czymś naturalnym. Patrząc na historię Polski, nie są niczym nadzwyczajnym, w II RP były one jeszcze większe. W tym miejscu należy postawić jednak pytanie, czy Telewizja Publiczna wypełnia swoją rolę w taki sposób, w jaki byśmy tego oczekiwali? To jest pytanie ważne. TVP ma swój ogromny kapitał, potencjał i dla mnie nie ma tożsamości narodowej bez udziału mediów narodowych. Jeżeli ktokolwiek uważa, że to rynek powinien decydować o kształcie debaty publicznej i jej uczestników, i tylko rynek, to ja się z tym poglądem nie zgadzam. Media narodowe są częścią kształtowania pamięci historycznej, tradycji narodowej, wartości chrześcijańskich, praw rodziny, po prostu tożsamości Polaków. To właśnie te media powinny Polakom dawać dostęp do kultury wysokiej, która powinna być tłumaczona na język współczesnego odbiorcy. Media narodowe są również pomiędzy Polakami przy najmniejszych wydarzeniach. Mowa o lokalnych oddziałach TVP oraz Polskiego Radia, które są w stanie dotrzeć do drobnych wydarzeń integrujących lokalną społeczność lub są poza zainteresowaniem mediów komercyjnych. Natomiast kwestia realizacji przez TVP debaty publicznej na najwyższym poziomie zależy oczywiście od subiektywnej oceny każdego z nas. Moim zdaniem media publiczne trochę za bardzo adoptowały się do sytuacji, jaką mamy. Czyli sytuacji, w której konkurenci po prostu kłamią. TVP w dużym stopniu postanowiła być odtrutką na to kłamstwo. Każda odtrutka ma jednak w sobie bakterie wirusa i jeżeli będziemy uważnie ją obserwowali, to z pewnością tego wirusa tam znajdziemy. Nie zmienia to jednak faktu, iż dzisiaj jedynie media publiczne są w stanie zagwarantować rzeczywisty pluralizm oraz możliwość prezentowania różnych poglądów. W żaden inny sposób nie jesteśmy tego w stanie Polakom zapewnić. Z całym szacunkiem dla mediów komercyjnych, bo istnieją również takie, które wiele do naszej kultury wnoszą, mamy przecież TV TRWAM i TV Republika. Rozumiem jednak, że zarzut wobec TVP jest taki, że w ramach tej odtrutki i walki z chorobą, lekarstwo jest czasem dawkowane za silnie. Na to trzeba uważać, bo oczekiwania wobec mediów publicznych są ogromne.
Z tą odtrutką trafił pan w sedno, ponieważ osobiście mam podobne wrażenie. W tym miejscu chciałbym przytoczyć przykład Łukasza Warzechy, który w kampanii wyborczej był raczej przychylny Prawu i Sprawiedliwości, a dziś po krytyce niektórych rozwiązań gospodarczych rządu Beaty Szydło spada na niego fala krytyki, przede wszystkim ze strony sympatyków PiS. Określany bywa agentem KOD-u, padają również znacznie gorsze epitety. Wydaje mi się, że dziś jakakolwiek próba krytyki PiS, również ta merytoryczna, jest odbierana alergicznie. Nie wiem, czy wpływu na to nie ma „odtrutka”, o której pan mówił, a niektórzy sympatycy partii rządzącej każdą formę krytyki odbierają jako atak. Moim zdaniem Łukasz Warzecha jest idealnym przykładem tego stanu rzeczy.
Nie jest rolą posłów oceniać publicystów, to po pierwsze, a po drugie: publicyści nie powinni mieć ani rządowego, ani antyrządowego statusu i nie powinniśmy wyłącznie w ramach tego kryterium się poruszać. Ja z uwagą słucham, co mają do powiedzenia zarówno Rafał Ziemkiewicz i Łukasz Warzecha, jak i Tomasz Sakiewicz i bracia Karnowscy. Każdy głos w tej debacie publicznej jest ważny i powinien być szanowany. W publicystyce jest trochę tak, że ten kto przekona do siebie publiczność, tego racja jest górą. W polityce jest już trochę inaczej. Polityka jest bowiem zajęciem znacznie bardziej kolektywnym. Tutaj nie liczy się jedynie przekonanie ludzi do swoich racji, ale i możliwość wdrażania w życie tego, co udało się wcześniej uzgodnić. Rzeczywistość polityczna nie jest jednak tak idealna, jak ta publicystyczna. Ja oczywiście nie mam żadnych pretensji wobec publicystów, którzy oczekują od nas więcej lub tych, którzy w niektórych sprawach się z nami całkowicie nie zgadzają, zaś w innych uważają, iż postępujemy słusznie. Uważam to rzecz naturalną, jednak zwracam uwagę na to, iż inna jest perspektywa posła, który zmaga się z rzeczywistymi problemami, a inna jest perspektywa publicysty, który może pozwolić sobie na dużo więcej.
Na tym zakończmy temat mediów publicznych. Kolejnym zagadnieniem, do którego chciałbym się odnieść jest przetarg na helikoptery dla polskiej armii. Ten wcześniejszy, rozpisany w 2012 roku przez rząd PO-PSL, został przez nową władzę zamknięty. To była konieczność?
Oferta gospodarcza, którą przedstawił jedyny oferent dopuszczony do postępowania…
Airbus…
Tak. Oferta ta nie była zgoda z oczekiwaniami polskiej strony. Polska strona ma prawo do tego, by kierować się interesem polski. Propaganda głoszona przez Airbusa nie pokrywała się z rzeczywistością. Ta propaganda mówiła o tysiącach miejsc pracy, do tej pory powtarzają to zresztą politycy Platformy Obywatelskiej. Mówiło się przecież o wojskowej wyżynie lotniczej, o inwestycjach w Radomiu i w Łodzi. Nic takiego w tej ofercie się nie znalazło. Powiem coś, co zapewne będzie powtarzane jeżeli się w tym wywiadzie znajdzie i chciałbym, by się znalazło. Moim zdaniem politycy PO: pan Tomasz Siemoniak, były szef MON, czy pani Hanna Zdanowska, prezydent Łodzi, doskonale wiedzieli, że to o czym mówił Airbus, to nieprawda. Postępowanie ws. zakupu śmigłowców trwało od 2012 roku i zakończyło się zamknięciem w roku 2016. W kwietniu 2015 roku, czyli w roku, gdy PO jeszcze rządziła w najlepsze, wybrano śmigłowiec Caracal, produkt Airbus-Helicopters, jako jedyny, który zostanie dopuszczony do testów technicznych. Świdnik i Mielec zostały wykluczone z powodów formalnych. W połowie maja testy w ekspresowym tempie zakończono i uznano, że śmigłowiec spełnia oczekiwania polskich Sił Zbrojnych. Przypominam, mamy maj 2015 roku. Kiedy wpływa wniosek z MON do Ministerstwa Gospodarki o rozpoczęcie negocjacji offsetowych? 30 września! W momencie, w którym wiadomo już, że to my będziemy rozstrzygać o tym, czy ten kontrakt podpisać, czy nie. Co działo się więc przez te miesiące między majem a październikiem 2015 roku? Dziś politycy PO powtarzają, że oferta Airbus-Helicopters była świetna pod względem gospodarczym i niezwykle korzystna dla polskiej armii, a jednak nie zdecydowali się jej podpisać. Przecież bez problemu mogli w okresie od czerwca do października przeprowadzić negocjacje offsetowe. Skoro oferta była tak dobra, nie powinni zwlekać. Nie zrobili tego, ponieważ doskonale wiedzieli, że jest to „kukułcze jajo”. Wiedzieli, że żadnego wpływu gospodarczego z tego nie będzie, że dostajemy stary produkt za abstrakcyjną cenę oraz, że są to śmigłowce oparte o całkowicie błędne założenie jednej konstrukcji do różnych zadań wojska. Ktoś może zarzucać nam, że dziś to my mamy opóźnienie. Jest to zarzut śmieszny w stosunku do naszych poprzedników. Oni przez sześć lat nie kupili ani jednego śmigłowca! Nasze opóźnienie, to opóźnienie kilku miesięcy. Ale OK, zgódźmy się. Mimo to nadal uważam, że te śmigłowce, które zostaną zakupione przez nas, przez zamknięcie przetargu na Caracale, polska armia dostanie szybciej niż produkt Aribus-Helicopters. Dlaczego? Dlatego, że takiego helikoptera jakiego oczekiwali nasi poprzednicy po prostu nie ma. Np. Caracala w wersji do zwalczania okrętów podwodnych nie ma wcale i aby on powstał potrzeba pewnie około pięciu lat. Jego po prostu nie ma, Francuzi nie wyprodukowali takiej wersji tego śmigłowca. Dzisiaj oczekujemy, by produkt dla naszego wojska był dla niego dedykowany i przede wszystkim dostępny. Ten produkt jest dostępny w Mielcu, mowa o śmigłowcach Black-Hawk.
W przyszłym tygodniu (rozmawialiśmy 25.02.2017 – przyp. red.), to zdradzę, w czwartek i w piątek, w Świdniku i w Warszawie, będzie prezentacja śmigłowca AW-101 ze strony PZL-Świdnik. Mamy więc dedykowane dla naszych Sił Zbrojnych śmigłowce, które będą lepiej spełniać oczekiwania, pojawią się szybciej niż te śmigłowce, które kupić miała zamiar poprzednia władza. Co więcej, zarówno w przypadku śmigłowców z Mielca i ze Świdnika, jeżeli oczywiście MON zdecyduje się na ich zakup, będą one wykonywane w zakładach zlokalizowanych w Polsce. Wpłynie to więc na polską gospodarkę. Centrum serwisowe zostanie zaś zlokalizowane w Łodzi, w Wojskowych Zakładach Lotniczych, więc Polska Grupa Zbrojeniowa zostanie włączona do programu śmigłowcowego. Wreszcie będziemy mieli normalne postępowanie, w którym kierujemy się interesem Polski, a nie interesem politycznym.
W tym tygodniu Antoni Macierewicz ogłosił, że został rozpisany nowy przetarg na 16 śmigłowców. Osiem dla sił specjalnych oraz osiem dla wojsk morskich. Rozumiem, że to część większego projektu, państwo polskie planuje bowiem zakup kilkudziesięciu maszyn.
Tak. To jest pierwszy przetarg z całej serii. Będą oczywiście kolejne zamówienia. Jeżeli mówimy zaś o samych helikopterach, to powinniśmy się kierować racjonalnym podejściem. Polska nie jest nadzwyczajnie bogata, a śmigłowce nie są dla polskich Sił Zbrojnych absolutnym priorytetem. Trzeba po prostu na bieżąco wymieniać flotę śmigłowcową. Nasi poprzednicy założyli, że to będzie 26 śmigłowców, chcieli to zrobić w jednym przetargu. Na tę liczbę został ogłoszony przetarg w 2012 roku. Potem, z całkowicie do dziś niewyjaśnionych powodów, miało to być 70 maszyn. Wreszcie, gdy okazało się, że Francuzi podyktowali tak wysoką cenę, iż okazało się, że MON stać jedynie na 50 helikopterów, tę liczbę zmniejszono. My kierujemy się inną logiką. Najpierw analizujemy jakie maszyny są potrzebne naszej armii, następnie otwieramy proces negocjacyjny, dopiero dalej jest oferta, a na końcu decyzja o zakupie, bądź rezygnacji. W ten sposób chcemy realizować zakup kolejnych śmigłowców. Nie chcemy kupować jednego produktu, od jednego producenta, na jednej platformie. To jest fałszywe założenie, na którym opierał się poprzedni przetarg. W dalszej perspektywie pozyskamy w ten sposób śmigłowce transportowe, bojowe, więc widać, iż funkcjonuje zupełnie inna logika, która nie wyklucza zakładów przemysłowych w Polsce, tak jak miało to miejsce za czasów rządów PO-PSL.
Odnośnie zakładów PZL-Świdnik chciałbym zapytać o informację, która pojawiła się w mediach w listopadzie zeszłego roku. Portal defence24.pl, powołując się na komunikat MON, informował, iż śmigłowce W-3 Sokół i Anakonda modernizowane do standardu W-3WARM nie zostały przyjęte przez Siły Zbrojne RP, zaś na świdnickie zakłady nałożona została kara finansowa w wysokości miliona złotych. Do modernizacji Marynarka Wojenna oddała helikoptery dwa lata wcześniej. Z tego, co się orientuję polska armia nadal nie otrzymała tych maszyn.
Mam dobrą informację. Pierwsza Anakonda została dostarczona Marynarce Wojennej, kolejne są w odbiorach. Modernizacja rzeczywiście przeciągnęła się w czasie. Z różnych powodów technicznych, które zostały rozwiązane. To naturalna rzecz, że strony mają swoje oczekiwania i testują różne rozwiązania. Wszystko zależy dziś od warunków pogodowych, jeśli będzie dobra pogoda, będzie możliwość odbioru kolejnych śmigłowców. Temat uważam za zamknięty. Różnica pomiędzy współpracą polskich Sił Zbrojnych ze Świdnikiem, a Mielcem, czy Francuzami jest taka, że w przypadku tej pierwszej współpracy mówimy o kontaktach starych znajomych, którzy znają zarówno swoje zalety, jak i wady. Wszystko już zostało przerobione, strony znają się dobrze. Czasami mają jednak wobec siebie pretensje. Tak jak w tym przypadku, gdy armia miała pretensje zbyt późne dostarczenie śmigłowców. Wszystkie informacje dotyczące współpracy PZL-Świdnik z Siłami Zbrojnymi nie oznaczają nic innego, niż to… że Świdnik po prostu współpracuje z wojskiem. O żadnym innym zakładzie takie informacje pojawić się nie mogły, bo żaden inny nie współpracuje z polską armią w tym zakresie.
Rozumiem. Wydaje mi się, że temat przetargów oraz śmigłowców wyczerpaliśmy. Chciałbym zapytać więc o kolejny projekt PiS, o którym w ostatnich dniach było bardzo głośno. Mowa o ustawie Ministerstwa Środowiska, która zakłada możliwość wycinki drzew oraz krzewów rosnących na prywatnej posesji bez jakiegokolwiek zezwolenia. Gdy pomysł zaczął być realizowany w praktyce, a Polacy faktycznie zaczęli wycinać drzewa, larum podniosła opozycja. Chwilę później głos zabrał Jarosław Kaczyński, który skrytykował projekt. Osobiście uważam, że ta ustawa była najbardziej wolnościowym projektem obecnego rządu, a wygląda na to, że PiS powoli się z niej wycofuje. Jakie jest pana zdanie?
Muszę powiedzieć, że nie jestem specjalistą w tym zakresie. Nie znam tej ustawy w szczegółach. Wiem, że znajdowała się tam luka umożliwiająca współpracę dewelopera z osobą fizyczną, w taki prosty sposób mająca deweloperowi zapewnić, jakby to powiedzieć, „czyste przedpole”, to znaczy, że osoba fizyczna grunt nabywa, usuwa drzewa i odsprzedaje firmie. Uważam, że to nie tylko luka, a całe wrota. Gdyby tak faktycznie było, to niewątpliwie byłaby to wada tej ustawy. Wiem, że trwa analiza skutków tej regulacji i zobaczymy, co z niej wyniknie. Jeżeli istnieje jakaś luka, to trzeba ją zalepić. Co do zasady, to pełna zgoda. Polacy są krępowani regulacjami dotyczącymi własności prywatnej w kwestii domowej działki. Nie mogą postawić np. altanki na narzędzia tam gdzie chcą. Ich jest tak dużo, że każda ustawa, która daje więcej swobody jest czymś, co popieram dwoma rękami. W kwestii tej ustawy nie chciałbym więc, aby wylano dziecko z kąpielą. Z tego, co wiem, zaznaczę, że nie jestem specjalistą od życia drzew i roślin, ale moim zdaniem właśnie teraz rozpoczyna się okres na wycinkę drzew. Nie wycina się ich w momencie, gdy puszczają soki, tylko zanim te soki puszczą. Kiedy ma być wycinka drzew, jak nie w lutym? Wydaje mi się, że trwa więc lekka paranoja nt. całego problemu.
Mnie osobiście rozbawiła reakcja polityków Nowoczesnej, którzy podczas kampanii wyborczej kreowali się na partię wolnościową. Dzisiaj są jednymi z największych krytyków tej ustawy. Opublikowali nawet na swoim facebookowym profilu taką grafikę, na której zamieścili hasło „Drzewa są nasze!”.
Nowoczesna jest partią bez poglądów. Jest ugrupowaniem, które kieruje się wyłącznie interesami, a nie przekonaniami. Jest to całkowicie sztuczna konstrukcja, która nie ma żadnego zakorzenienia społecznego. Ku zaskoczeniu wielu Polaków, tym moim, okazuje się, że można tworzyć partię polityczną wyłącznie na bazie klubu parlamentarnego, sprawiając wrażenie, jakby był to jakiś realny podmiot, który funkcjonuje między ludźmi. Tak oczywiście nie jest. To jest konstrukcja stworzona wyłącznie w interesie tych, aby w Polsce „było tak, jak było”. Nie było to możliwe w oparciu o konstrukcję PO-PSL, więc stworzono coś nowego. Coś nowego, to właśnie Nowoczesna. Nie przywiązałbym się więc do głoszonych przez tę partię poglądów, zarówno w kampanii wyborczej, jak i teraz, w momencie, gdy ta partia jest już w Sejmie, one mogą być zmienione w każdej chwili.
Przypomniała mi się jeszcze kwestia. Mam na myśli odrzucony przez Sejm projekt ustawy antyaborcyjnej. Pan był jednym z tych posłów, którzy głosowali przeciwko temu. Czy PiS zamierza wrócić do tych rozwiązań i w jakiś sposób zaostrzyć przepisy dotyczące aborcji?
To pytanie nie do mnie. Nie mogę się w tej sprawie wypowiadać w imieniu całej partii. Na tak postawione pytanie odpowiadam: nie wiem. Natomiast na pytanie o moje osobiste poglądy oraz ich konsekwencję w głosowaniu, to odpowiadam w ten sposób, iż są one niezmienne od 20 lat. Każda regulacja zwiększająca ochronę życia, jest regulacją zwiększającą dobro wspólne. Nie zmieniłem tego poglądu w przeciągu dwóch tygodni. Byłoby to coś niezrozumiałego zarówno dla mnie, jak i dla opinii publicznej, gdybym miał inny pogląd dwa tygodnie wcześniej na ten sam projekt ustawy.
A jak pan ocenia stanowisko Episkopatu? Ja osobiście mam wrażenie, że w tej sprawie Kościół Katolicki schował głowę w piasek.
Kościół jest instytucją, która kieruje się mądrością długoterminową. Rzeczywistość polityczna jest zmienna, Kościół jest wieczny. Jego mądrość widoczna w długiej perspektywie czasowej i tak to należy oceniać. Można by wydać wiele przykrych sądów, gdybyśmy oceniali poczynania kardynała Wyszyńskiego, czy prymasa Glempa na bieżąco. Istnieje oczywiście pokusa do oceny incydentów oraz pojedynczych wydarzeń, jednak Kościół zawsze patrzy na problem w dłuższej perspektywie. A w tej perspektywie jestem pewien, iż barbarzyństwo zabijania dzieci nienarodzonych będzie kiedyś postrzegane tak, jak my dziś postrzegamy niewolnictwo. Jest to na tyle nieludzkie, że dla przyszłych pokoleń ci, którzy bronili aborcji będą kompletnie niezrozumiali.
Przygotowałem znacznie więcej pytań, ale rozmawiamy już prawie godzinę, więc zadam ostatnie. Chciałbym poznać pana stanowisko ws. wypadku pani premier Beaty Szydło, a przede wszystkim odnośnie planowanej reformy BOR, które, tak mi się wydaje, padło ofiarą prawdziwej nagonki. Czy nie uważa pan, że to przejaw masowej histerii? Każdy, kto porusza się samochodem wie, że wypadki się zdarzają. Nikt nie jest w stanie przewidzieć zachowania innych uczestników ruchu drogowego.
W kwestii histerii i reformy BOR – jedno nie wyklucza drugiego. Na pewno zmiany są potrzebne i te zmiany są przeprowadzane od pewnego czasu, bo odziedziczyliśmy sytuację, która wymaga zmian. Z drugiej strony ma pan całkowitą rację. To jest coś, co można nazwać jakąś aberracją, czy jak niektórzy mówią „seicentologią”.
Sprawa z seicento została maksymalnie wykorzystania politycznie. To totalny absurd.
Nie warto moim zdaniem do tego podchodzić poważnie. To jest forma aberracji umysłowej, a nie normalnej debaty. Ingerowanie w postępowanie karne ze strony opozycji, opozycji, która krzyczy codziennie, że prawo jest święte, a politycy nie mają prawa się w tej sprawie odzywać, pierwsze co robią po wypadku premier Szydło, to brutalnie łamią przepisy Kodeksu Postępowania Karnego i oczekują tego od organów ścigania. Jeszcze raz powtórzę: jest to forma aberracji umysłowej.
Dziękuję za rozmowę!