Prokuratorzy z Wadowic zbadają sprawę śmierci polskiej turystki z dzieckiem w Grecji. Wszczęli śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci.
Szalejące w Grecji pożary pochłonęły już kilkadziesiąt ofiar. Wśród nich znalazło się niestety dwoje Polaków. To kobieta i jej 9-letni syn spod Wadowic. Oboje utonęli podczas ewakuacji z hotelu. Byli w łodzi, która zatonęła w pobliżu miejscowości Mati. W sumie znajdowało się na niej 10 osób różnych narodowości, wszyscy zginęli.
Prokurator Krzysztof Dratwa z krakowskiej prokuratury okręgowej w rozmowie z portalem tvp.info poinformował, że planowane jest przesłuchanie rodziny zmarłych turystów. Kobieta, będąc już na łódce, mówiła przez telefon swoim bliskim w Polsce o dramacie, jaki rozgrywa się na morzu.
Prokurator Dratwa, informując, że wszczęto śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci, zaznaczył, że jest to wyjściowa kwalifikacja.
– „W miarę pozyskiwania materiałów zbadamy inne okoliczności, np. wysłania turystów bez sprawdzenia bezpieczeństwa. Pożary szaleją w Grecji od dłuższego czasu, więc kierowanie tam turystów może mieć różny aspekt. To postępowanie być może również będzie prowadzone pod tym kątem. Możliwa jest zmiana kwalifikacji lub jej rozszerzenie” – powiedział Krzysztof Dratwa. Za nieumyślne spowodowanie śmierci grozi kara więzienia od 3 miesięcy do 5 lat.
Polscy śledczy skorzystają z międzynarodowej pomocy prawnej. Chodzi m.in. o protokoły sekcyjne. W Polsce zabezpieczone natomiast zostaną dokumenty związane z wyjazdem, przesłuchani zostaną jego organizatorzy, a także członkowie rodziny ofiar, w tym mąż, który obecnie przebywa w Grecji i jest pod opieką konsularną.
Dratwa przyznał, że na razie nie wiadomo, kiedy zostanie przesłuchany ojciec i mąż ofiar. Wiele zależy od jego kondycji psychicznej. Dodał, że jeśli będzie taka potrzeba, może zostać przesłuchany jeszcze w Grecji za pośrednictwem konsula w Atenach. Prokurator powiedział, że na razie nie jest planowany wyjazd śledczych na miejsce tragedii. Wszelkie czynności i dostęp do greckich dokumentów zostanie załatwiony dzięki Europejskiemu Nakazowi Dochodzenia.
Rodzinny dramat
Feralnego dnia polska rodzina przebywała w hotelu Ramada w miejscowości Mati, niedaleko Aten. Początkowo obsługa hotelowa zapewniała, że nic im nie grozi, ale niedługo później nawet pracownicy wpadli w panikę. Jarosław Korzeniowski kazał żonie i synowi biec na plażę, a sam wrócił jeszcze do pokoju po dokumenty i telefon.
Gdy dotarł na plażę, widział swoją rodzinę na łódce z Duńczykami. „Pomyślałem, że choć oni będą bezpieczni bo myślałem że to nie turyści tylko ludzi od obsługi łódki ale takich tam nie było, jak się potem okazało. Turyści musieli radzić sobie sami.” – wspomina załamany mężczyzna.
Polak widział jeszcze jak jego rodzina odpływa na łódce. Około 15 metrów za nim szalał już ogień, który trawił hotel. „Żona zadzwoniła tuż przed tą tragedią do mojego brata Adriana, że nie wie co ma robić, że nie wie co ze mną. Rozmawiała z nim chyba około godziny zanim to się stało. Powiedział jej, żeby zdała się na innych ludzi, że będą na tej łódce bezpieczni.” – wspomina.
Szwagier, który rozmawiał ze zmarłą, w rozmowie z TVP Info zdradzał wstrząsające szczegóły tej rozmowy, mówiąc: „Z łodzi rozmawiała ze mną i moją mamą przez około półtorej godziny. Informowała, że łódź się przewraca, że są w bardzo ciężkiej sytuacji, że nie umieją pływać, łódź się kołysze, jest straszny dym, duszą się, nie mogą oddychać, że giną, żeby ich ratować…”.
Niestety kobieta wraz z dzieckiem utonęli. Mężczyźnie udało się przeżyć, bo nie wpadł w panikę. Przez cały czas stał w wodzie przy brzegu, dzięki czemu nie dotarł do niego ogień.