Internet pełen jest przeróżnych teorii spiskowych. Jedna z najbardziej popularnych dotyczy celowego rozpylania przez samoloty bliżej nieokreślonych substancji, które mają zaszkodzić ludziom. Czym naprawdę są domniemane „chemtrails” czy też „smugi chemiczne”? Na to pytanie odpowiada fizyk atmosfery, prof. Szymon Malinowski z Wydziału Fizyki UW i portalu „Nauka o klimacie”.
Mit „chemtrails”, zwanych też smugami lub śladami chemicznymi jest populary w mediach społecznościowych. Tworzone są nawet grupy dyskusyjne zrzeszające entuzjastów tej teorii.
Na czym opiera się koncepcja „chemtrails”? Oto jej główne założenia: smugi pozostawiane na niebie przez lecące samoloty nie są zjawiskami przypadkowymi; za ich powstawaniem stoją celowe działania; NWO/NATO/Pentagon/CIA/Unia Europejska/WHO poprzez „chemtrails” chce podtruwać ludzi, kontrolować nasze umysły albo klimat czy nawet stworzyć broń atmosferyczną.
Czym w rzeczywistości są smugi ciągnące się za samolotami? Jak wyjaśnia prof. Szymon Malinowski, są to smugi kondensacyjne.
„Smuga kondensacyjna to miejsce, gdzie skondensowała para wodna znajdująca się w spalinach samolotu i w atmosferze. Dzieje się to tak, że kiedy ciepłe spaliny mieszają się z chłodniejszym powietrzem otoczenia, może dojść do przekroczenia poziomu nasycenia parą wodną, wskutek czego pojawiają się kropelki wody, które potem – wskutek niskich temperatur na dużych wysokościach – przekształcają się w kryształki lodu. Dokładnie to samo zjawisko zachodzi, kiedy w zimnym dniu chuchamy i tworzy się przed nami mgiełka (tylko w tym przypadku nie powstają kryształki lodu). Gdybyśmy wydzielali tyle wilgotnego i ciepłego powietrza, ile silnik odrzutowy, to w takich warunkach zostawialibyśmy za sobą smugę kondensacyjną” – mówi w wywiadzie dla portalu crazynauka.pl
Czynników wpływających na kształty i występowanie bądź nie smug kondensacyjnych jest całe mnóstwo i są niekiedy bardzo skomplikowane. Nieznajomość praw fizycznych, które je wywołują i skłonność do podążania za teoriami spiskowymi może doprowadzić do wniosków bardzo odległych od rzeczywistości – dodaje.
Profesor zwraca również uwagę, że jeżeli rozpylilibyśmy jakąś substancję na wysokości 10-11 km, to dotarłaby ona do ziemi nie dość że w ogromnym rozcieńczeniu, to jeszcze w niemożliwym do przewidzenia miejscu znajdującym dziesiątki, a nawet setki czy tysiące kilometrów dalej od punktu, w którym dokonaliśmy rozpylenia.
„Substancja znad Polski mogłaby dotrzeć na Syberię albo opaść nad Atlantykiem. Działanie mające na celu trucie ludzi mieszkających bezpośrednio pod opryskiem nie miałoby więc najmniejszego sensu, bo nie dałoby się przewidzieć miejsca, w którym ów oprysk opadnie” – podkreśla Malinowski.