Zaczęło się od epizodu w „Grze o Tron”, teraz pojawiają się kolejne propozycje filmowe. Nie tylko w polskich produkcjach, po aktora z Poznania sięgają amerykańscy twórcy. Paweł Sakowski na początku marca wyjeżdża do Los Angeles, to efekt angażu w serialu, którym interesuje się Netflix. Jest też rola w festiwalowej produkcji.
Dotychczas nie grał w polskich filmach, zdarzały się epizody w serialach takich jak „Przyjaciółki”, ale trudno to nazwać poważnymi angażami. Za oceanem jednak cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem. Paweł Sakowski w marcu wyjeżdża do Los Angeles, by zagrać w kolejnym odcinku serialu „No Second Chances”.
Gdzie tkwi tajemnica Twoich amerykańskich projektów?
– Na pewno dopisało mi trochę szczęścia. Pobyt na planie najbardziej znanej filmowej produkcji, „Gry o Tron” dała mi odrobinę popularności. Dzięki temu osoby związane z dużymi produkcjami miały okazję o mnie usłyszeć, poznać… i poznać moją wartość.
W środowisku filmowym można usłyszeć opinię, że świetnie sobie radzisz z językiem angielskim.
– I tak jest rzeczywiście, ukończyłem lingwistykę stosowaną, potrafię swobodnie porozumiewać się w języku angielskim.
Takich aktorów w Polsce, którzy porozumiewają się swobodnie po angielsku, jest wielu. I wielu z nich ma duże doświadczenie aktorskie.
– To prawda, ale proszę spojrzeć na to w szerszym kontekście. Bardzo często, rzekłbym wręcz, ze w zdecydowanej większości, polscy aktorzy w międzynarodowych produktach grają Słowian. Dlaczego? Ponieważ w ich nawet dobrym angielskim słychać słowiański akcent. Niekiedy wręcz prowadziło to do bardzo przykrych aktorowi zjawisk, czyli przechodził casting, ale na planie nie potrafił wyeliminować tego akcentu i ostatecznie marzenia o wielkiej roli się kończyły.
Z Tobą jest inaczej?
– Wiele lat poświeciłem nauce języka i nadal nad tym pracuję. Moja edukacja nie skończyła się wraz ze studiami. Zajmowałem się przekładem literatury, w tym trudnej poezji. Swego czasu nawet byłem uważano mnie nawet za jednego z lepszych w kraju specjalistów od takich tłumaczeń. Do tego sporo podróżuję, nie tylko by zwiedzać. Dziś będąc w Dublinie mówię jak Irlandczyk, w Szkocji jak Szkot, w Bostonie jak Bostończyk a w Nowym Jorku jak Nowojorczyk. Myślę, że to mnie wyróżnia.
Jakiś czas temu mówiło się, że możesz zagrać w ostatnim epizodzie Gwiezdnych Wojen lub w nowej produkcji o Indiana Jonesie.
– Był moment, kiedy osoby związane z tymi produkcjami rzeczywiście się do mnie odezwały. Media to podchwyciły, natomiast nigdy nie było rozmowy o konkretach. Myślę, że mnie po prostu sondowali bo mogłem pasować do jednej z koncepcji. W Gwiezdnych Wojnach nie zagrałem, a szkoda… to było jedno z moich marzeń.
Jedno? A jakie są kolejne?
– Innym takim marzeniem była gra na planie Wiedźmina.
Tu również roli nie dostałeś. Zagrasz natomiast w innym serialu, No Second Chances. Podobno Netflix jest zainteresowany tą produkcją.
– Rzeczywiście tak jest, prace nad serialem trwają. W ubiegłym roku robiliśmy w Polsce zdjęcia do pilotażowego odcinka. W marcu jadę do Los Angeles na zdjęcia do kolejnego odcinka serii. Pilotażowy odcinek obejrzeli już znani krytycy w USA, byli zachwyceni tym, co do tej pory zrobiliśmy.
Grasz w tym serialu jedną z głównych ról, obok m.in. Ilony Janyst.
– W międzynarodowej obsadzie znajduje się kilku aktorów z Polski, w tym Ilona… z którą tak na marginesie, świetnie mi się pracowało.
Ten serial będzie Twoją przepustką do dużych produkcji?
– Trudno ocenić, prace trwają i nieprędko się skończą. W międzyczasie zagrałem w innym filmie, krótkometrażowym Fathers are the worst. Premiera zaplanowana jest w przyszłym roku na festiwalu w Berlinie lub Wenecji. Być może w międzyczasie pojawią się kolejne role.
Dlaczego angażujesz się w międzynarodowe produkcje? Polska kinematografia ma równie wiele do zaoferowania. – Ma, wiele współczesnych filmów można oglądać z przysłowiowymi wypiekami na twarzy. Mamy świetnych reżyserów, dobrych aktorów, operatorów, montażystów… nie musimy mieć przed nikim kompleksów. A dlaczego więcej mnie w międzynarodowych produkcjach? Gdyby któryś z polskich producentów zaprosił mnie na casting, to na pewno bym skorzystał. Myślę, że na to przyjdzie czas… bo jak mawia mój znajomy, czas wymyślono po to, by nie robić wszystkiego w tym samym momencie.
Autor: Rafał Remont
Czytaj także: Producent z Hollywood zachwycony Wielkopolską: „Ogromny filmowy potencjał”