I wylądował! Nie, nie Stoch. To Leszek w Soczi. Promienie słońca zdawały się obrać go za główny cel. Nasz kibic dzielnie i z poświęceniem nadal paradował w grubej czapce z pomponem – w końcu to zimowe igrzyska.
Nie zrażał go nawet fakt, że niektórzy turyści (zapewne z racji wzrostu) zaczepiali go z troską pytając „Chłopczyku, a gdzie Twoja mama? Może się zgubiłeś?”. Zaciskając zęby pokazywał legitymację poselską, co większość kwitowała śmiechem i traktowała, jako swoistą atrakcję przygotowaną przez organizatorów. W myślach byłego Premiera wzbierały czarne chmury… „Przecież ja jestem prawie jak u siebie, idioci! I wcale nie jestem mały! Mam zdjęcia…o! Chociażby te fotografie, na których wręczam kobiecie pampersy dla jej dzieci! To tylko kwestia właściwie dobranej perspektywy!”. Błądził po chodniku, złorzecząc i wymyślając pod nosem. Jednakże wtedy wydarzyło się COŚ.
W jednej chwili odrzucił wszystkie złe myśli. Wszystkie kłębiące się w posiwiałej głowie problemy i zniewagi. Szum w uszach spowodowany piorunującym wrażeniem oddzielił go od ruchliwej ulicy, wypełnionej tysiącem dźwięków. W oczach poczerniało i tylko mocniej bijące serce zdradzało, że wciąż jest w świecie żywych. To było jak seria z katiuszy, jak miłość od pierwszego wejrzenia… I rzeczywiście, była to miłość – lecz ta stara, z czasów młodości, wierna, która nie rdzewieje. Oczom byłego Premiera ukazał się wielki pomnik. Jego potęga przytłaczała. Czerwone tło nadawało majestatu. Promienie słońca, które dotychczas doskwierały – teraz nabrały jakby nowego znaczenia, bo przecież świeciły JEMU! Towarzyszowi Stalinowi! W tej chwili nic innego nie miało znaczenia.
Czytaj także: \"Spalić wiedźmę\". Nowa książka Magdaleny Kubasiewicz [fragment]
Dostojne oblicze Wodza, któremu poświęciło się całą młodość było najpiękniejszą rzeczą jaką ujrzał podczas pobytu w olimpijskim mieście. Bo czym były nowe, pachnące farbą, z lekka rozpadające się hotele, ogromne olimpijskie stadiony, błyszczące wieżowce, wobec reliktu historycznej potęgi, zawartej w tym pięknym, czerwonym monumencie. Mała łza delikatnie spłonęła po policzku naszego obserwatora. Leszkiem zaczęły rządzić wspomnienia… cichutko usiadł na podeście i nie mogąc oderwać wzroku od wizerunku Iosifa Wissarionowicza Dżugaszwilego – odpłynął w wir minionych lat…
Ach jak tu pięknie! W myślach znów maszeruje niemal na samym czele pierwszomajowego pochodu! Czerwona flaga z sierpem i młotem dumnie powiewa tuż obok wysoko uniesionych portretów: Lenina, Stalina, Malenkowa, Wujaszka Nikity Chruszczowa i Towarzysza Breżniewa. Szeroki uśmiech zagościł na znanym z surowości obliczu Leszka. „To były czasy!” – westchnął z tęsknotą. Niepewnie rozejrzał się dookoła, jakby w obawie przed wścibskimi obiektywami kamer. Upewnił się, że jest „bezpiecznie”, sięgnął do zapiętej na guzik kieszeni, znajdującej się tuż obok serca i raz jeszcze rozglądając się wyjął małą książeczkę w czerwonym kolorze. Lekko nadwyrężona przez upływający nieubłaganie czas okładka – zachowała jednak wciąż wyraźny napis „PZPR”. Ten mały dokument był znakiem walki o wielką sprawę. O jedność, przyjaźń i socjalistyczne serce ludu pracującego miast i WSI! Pamiętał dokładnie ten moment, kiedy na uroczystym wiecu, tuż nad głowami prelegentów zawieszony był duży, czerwony transparent z napisem „Legitymacja Partyjna zaszczytem i zobowiązaniem”. Wspomnienie wzruszyło Przewodniczącego SLD niemal do łez. Cichutko zaintonował drżącym głosem ulubioną pieśń:
„Wyklęty powstań, ludu ziemi,
Powstańcie, których dręczy głód.
Myśl nowa blaski promiennymi
Dziś wiedzie nas na bój, na trud.
Przeszłości ślad dłoń nasza zmiata,
Przed nami niechaj tyran drży!
Ruszymy z posad bryłę świata,
Dziś niczym, jutro wszystkim my!”
Aj, śpiewało się kiedyś śpiewało. Podobała mu się zwłaszcza ostatnia strofa. Tak aktualna! Bo przecież trzeba przyznać, że na dzień dzisiejszy „nie ma innej drogi rządzenia jak ta z SLD w koalicji!” – wyraźnie uradowany pomyślał. Teraz już w wyśmienitym humorze snuł dalekosiężne plany powyborczej sceny politycznej. Medale! Ordery! Wszystkim swoim! I Kiszczakowi dam medal! A Wojtkowi dwa ordery – w końcu bohater! Nawet Olka odznaczymy – tyle wódki, ile wypił to niejeden na weselu nie widział! I… Błogie snucie dalszych planów w brutalny sposób przerwał wrzask dochodzący ze stadionu. Ehh… – westchnął wsuwając partyjną legitymację w głąb kieszeni. Czas się zbierać. Raz jeszcze rzucił okiem na Wodza, zacisnął pięść, przesłał w stronę pomnika „komunistyczne pozdrowienie” i wyruszył w drogę powrotną, celem zaspokojenia spragnionych sensacji kamer.