Ludzie wracają na Księżyc, aby budować tam bazy, eksploatować zasoby i przygotować się do załogowej misji na Marsa. Realizowany w tym celu program Artemis jest dużo ambitniejszy od programu Apollo – mówi dr Aleksandra Bukała z Polskiej Agencji Kosmicznej.
PAP: Przed nami przełomowa misja programu Artemis, w ramach której kapsuła Orion okrąży Księżyc. Czy to już namacalny znak, że ludzkość wraca na Księżyc?
Dr Aleksandra Bukała: Jestem pełna nadziei, ale jednocześnie także obaw, ponieważ ponad 50 lat minęło już, odkąd ostatni raz człowiek stanął na Księżycu. Z technicznego punktu widzenia misja stanowi bardzo trudne wyzwanie. Tymczasem kompetencje, które mieli inżynierowie w czasach programu Apollo, już nie istnieją już w dzisiejszych firmach czy naukowych instytutach. Można powiedzieć, że wszystko budowane jest od nowa. Inżynierowie na pewno zadbali o wszystko, ale dreszczyk niepewności pozostaje.
PAP: Niektórzy mówią nawet, że po programie Apollo w załogowych lotach kosmicznych nastąpił pewien marazm, a myśli o Księżycu na długi czas zaniechano. Czy można tak na to patrzeć? Przecież poziom kosztów i wysiłków – ogromnych, jakie podjęto w latach 60., trudno utrzymać przez długi czas.
AB: W międzyczasie kluczowa była Międzynarodowa Stacja Kosmiczna ISS, która od ponad 20 lat utrzymuje ludzkość na orbicie. To cud techniki. Pozwoliła na przykład na przeprowadzenie olbrzymiej ilości badań nad reakcją ludzkiego organizmu w warunkach mikrograwitacji. Jej powstanie umożliwił natomiast między innymi program wahadłowców. Jako ludzkość nie poddaliśmy się więc na polu załogowych lotów kosmicznych. Teraz ponownie podejmujemy wyzwanie przekroczenia pasów Van Allena, wyjścia poza magnetosferę Ziemi i dostania się na orbitę okołoksiężycową.
PAP: Czy można powiedzieć, że w projekcie Apollo szczególnie chodziło o symbol, a w programie Artemis – o praktyczne korzyści?
AB: Artemis jest dużo ambitniejszy. Nie zakłada tylko lądowania człowieka na Księżycu, ale również budowę na księżycowej orbicie stacji, która zastąpi ISS, a być może będzie zalążkiem misji załogowej na Marsa. W planach jest też budowa bazy na powierzchni naszego naturalnego satelity. Program Artemis różni się od Apollo także tym, że realizowany jest przy międzynarodowej współpracy (Artemis jest amerykańskim programem lotów kosmicznych, realizowanym przez NASA, prywatne spółki kosmiczne i partnerów międzynarodowych, np. ESA – przyp. PAP). Ma to swoje dobre i gorsze strony. Na przykład międzynarodowe uzgodnienia wymagają czasu, co może rodzić opóźnienia. Z drugiej strony różne kraje mogą korzystać z uczestnictwa w programie, a wspólna praca rozwija globalną solidarność.
PAP: Niektóre osoby związane z kosmiczną branżą na opóźnienia jednak narzekają…
AB: W sektorze kosmicznym trudno jest ich uniknąć, zwłaszcza przy misjach załogowych obarczonych dużym ryzykiem. Wydaje się, że NASA wyciągnęła lekcje z katastrof wahadłowców Challenger i Columbia oraz z tragicznej misji Apollo 1 i teraz stara się wszystko perfekcyjnie przygotować. Gdybym była astronautką – wolałabym, aby misja opóźniła się o rok lub dwa, niż żeby miało stać się coś niedobrego.
PAP: Jak wygląda udział Polski w programie?
AB: Udział w takich programach odbywa się w wieloletniej perspektywie, a my przystąpiliśmy do ESA dopiero w 2012 roku, natomiast dopiero przed rokiem podpisaliśmy porozumienie Artemis Accords, umożliwiające bezpośrednie rozmowy z NASA. Polskie firmy uczestniczyły w budowie ISS i w tej chwili, chcąc wykorzystać to doświadczenie, rozmawiamy z ESA i NASA na temat polskiego udziału.
PAP: Jak duże znaczenie ma podpisanie Artemis Accords?
AB: Zostaliśmy przyjęci do pewnej rodziny krajów planujących eksplorację Księżyca – krajów, które zgodziły się na pewne prawa i ograniczenia. Polskie firmy są bardzo aktywne i chcą współpracować przy tym programie. Uczestnictwo w ESA i podpisanie Artemis Accords to umożliwiają. Myślę jednak, że potrzeba sześciu-siedmiu lat, aby możliwości te przekuły się na konkretne sukcesy. Pracujemy też nad polską misją księżycową.
PAP: Niezależną od programu Artemis?
AB: Artemis nie jest jedynym programem NASA związanym z eksploracją Księżyca. Są też inne, i wiele z nich ma też być przygotowaniem do załogowego lotu na Marsa. Misje te nazywane są Moon to Mars (M2M). Oprócz tego organizowane są misje komercyjne, tzw. CLPS (Commercial Lunar Payload Services) oraz wiele innych, bardziej lub mniej komercyjnych przedsięwzięć. Staramy się to wszystko śledzić, a nasze środowisko naukowe i biznesowe jest w tym obszarze bardzo aktywne.
PAP: Na czym ta misja ma polegać?
AB: Na razie znajdujemy się na etapie analizy pomysłów na taki projekt. Zebraliśmy ich kilkanaście od różnych podmiotów i obecnie analizujemy wyniki.
PAP: Czy są związane z kosmosem dziedziny, w których Polska jest szczególnie silna?
AB: Polskie firmy i instytucje naukowe działają bardzo prężnie i mają międzynarodowo rozpoznawane kompetencje w wielu obszarach. Można wymienić m.in. elektronikę, robotykę, automatykę, przetwarzanie danych, transmisję sygnału, budowę różnych czujników. Kompetencje te są rozproszone po różnych ośrodkach, ale dopiero uczymy się sektora kosmicznego.
PAP: Polacy nie raz pokazali, że potrafią się szybko uczyć.
AB: Nie kierujemy się w kosmos dlatego, że to łatwe – ale dlatego, że to trudne, parafrazując prezydenta Kennedy’ego. Właśnie będzie miała miejsce rocznica jego wystąpienia.
Dr Bukała jest dyrektorką Departamentu Strategii i Współpracy Międzynarodowej Polskiej Agencji Kosmicznej. Zarządzała projektami z zakresu lotnictwa, związanymi z robotyką i automatyzacją oraz bezpieczeństwem w przestrzeni kosmicznej. Pracowała m.in. na stanowisku Dyrektora Generalnego SENER Polska oraz Creotech Instruments SA. Jest członkiem wielu stowarzyszeń, grup roboczych oraz komitetów, np. w Narodowym Centrum Badań i Rozwoju, Europejskiej Agencji Obrony, NATO czy w Horyzont 2020, w którym ocenia nadsyłane aplikacje.
Źródło: Serwis Nauka w Polsce – www.naukawpolsce.pap.pl, Autor: Marek Matacz