Aresztowanie, porwanie i pokazowy proces w Moskwie, jaki urządzili Sowieci polskim przywódcom było czymś niespotykanym w historii stosunków międzynarodowych. Jak to się stało, że 16 przedstawicieli Polski Podziemnej dało się złapać w pułapkę zastawioną przez gen. Iwana Sierowa? Naiwność czy raczej wiara w standardy cywilizacji łacińskiej, która słowo honoru Polakom kazała traktować jak najpoważniej, jak realną gwarancję?
Koniec marca 1945 roku stał się kolejnym „kamieniem milowym” w historii stosunków polsko-rosyjskich i dowodem na to, jak wyglądała „niepodległa i demokratyczna Polska”, która została „wyzwolona” przez bolszewików. 27 i 28 marca tego roku doszło w Pruszkowie pod Warszawą do aresztowania 16 polskich polityków, w tym Delegata Rządu na Kraj w randze wicepremiera Jana Stanisława Jankowskiego oraz innych przedstawicieli legalnego rządu.
Aby wyjaśnić te wydarzenia w większym stopniu, musimy się cofnąć do roku 1944 i początków „wyzwalania” Polski przez Armię Czerwoną oraz faktów z tym procesem powiązanych.
Już od pierwszych chwil przekroczenia dawnej granicy polsko-sowieckiej na Wołyniu Polskie Państwo Podziemne i jego siła zbrojna – Armia Krajowa – doświadczyło wrogiego stosunku Sowietów. Po przejściowych, wspólnych razem z Armią Czerwoną walkach w ramach planu „Burza” z wycofującymi się siłami niemieckimi następował ten sam koniec – otoczenie oddziałów polskich przez siły NKWD i wezwanie do zdania broni. Tak podstępnie rozbrojonych żołnierzy pakowano w wagony i wysyłano na Wschód, „na białe niedźwiedzie” jak w tamtym czasie mówiono. Sytuacja taka powtarzała się na całej długości frontu, od Wilna na północy, aż po Lwów na południu. Tylko połączony Okręg Wileński i Nowogródzki AK stracił w ten sposób ok. 7 tys. żołnierzy. Co więcej – Sowieci likwidowali również całe zaplecze konspiracyjne. Ujawnienie się w ramach wspólnej walki struktur niepodległościowych ułatwiło znacznie rozpracowanie ich przez służby specjalne Sowietów.
>> Kup koszulkę od Red is Bad!
Jałtańska zdrada
W styczniu ruszyła kolejna sowiecka ofensywa. Szybkie tempo zajmowania ziem polskich zamknęło etap konspiracji skierowanej przeciw Niemcom, jednakże zdawano sobie sprawę, że walka się jeszcze nie skończyła. Znalazło to odbicie w rozkazie rozwiązującym Armię Krajową, wydanym 19 stycznia 1945 roku przez ostatniego jej Komendanta – gen. Leopolda Okulickiego „Niedźwiadka”. Pisał w nim m.in.: „Postępująca szybko ofensywa sowiecka doprowadzić może do zajęcia w krótkim czasie całej Polski przez Armię Czerwoną. Nie jest to jednak zwycięstwo słusznej sprawy, o którą walczyliśmy od roku 1939. W istocie bowiem – mimo stworzonych pozorów wolności – oznacza to zmianę jednej okupacji na druga, przeprowadzoną pod przykrywką Tymczasowego Rządu Lubelskiego, bezwolnego narzędzia w rękach rosyjskich. (…) Polska, według rosyjskiej recepty, nie jest tą Polską, o którą bijemy się szósty rok z Niemcami, dla której popłynęło morze krwi polskiej i przecierpiano ogrom męki i zniszczenie Kraju. Walki z Sowietami nie chcemy prowadzić, ale nigdy nie zgodzimy się na inne życie, jak tylko w całkowicie suwerennym, niepodległym i sprawiedliwie urządzonym społecznie Państwie Polskim.
Obecne sowieckie zwycięstwo nie kończy wojny. Nie wolno nam ani na chwilę tracić wiary, że wojna ta skończyć się może jedynie zwycięstwem słusznej Sprawy, tryumfem dobra nad złem, wolności nad niewolnictwem. (…) Żołnierze Armii Krajowej!
Daję Wam ostatni rozkaz. Dalszą swą pracę i działalność prowadźcie w duchu odzyskania pełnej niepodległości Państwa i ochrony ludności polskiej przed zagładą. Starajcie się być przewodnikami Narodu i realizatorami niepodległego Państwa Polskiego. W tym działaniu każdy z Was musi być dla siebie dowódcą.(…)”.
Rozkaz ten stawiał żołnierzy AK – zarówno dowódców, jak i szeregowych – przed dylematem: czy się ujawnić czy pozostawać dalej w konspiracji. Ci, którzy się ujawnili wkrótce doświadczyli „łaski” komunistów oraz ich „dobrodziejstw”. Obserwując poczynania czerwonych z żołnierzami Polski Podziemnej, ci którzy nie wyjawili swej działalności i faktu przynależenia do AK, utwierdzali się tylko w słuszności podjętej decyzji. W konspiracji pozostawała wciąż organizacja „Nie” (skrót od niepodległość), mająca charakter kadrowy, której współtwórcą był m.in. gen. Fieldorf „Nil”. O koncepcjach dotycząch powołania takiej organizacji wzmiankowano już w depeszy do Naczelnego Wodza z listopada 1943 roku, którą odczytano dopiero w styczniu 1944 roku. „Nie” miała mieć charakter wojskowy, celem było starać się „utrzymać Ducha Narodu i wywalczyć Niepodległą, Wolną Polskę”. Dalszy bieg wypadków, w tym aresztowanie gen. Okulickiego (wyznaczonego na dowódcę „Nie”) przez Sowietów oraz masowy terror na terenach zajętych przez nich, uniemożliwiły rozwinięcie szerszej działalności przez „Nie”.
W konspiracji wciąż tkwiły Rada Jedności Narodowej, Delegatura Rządu oraz główne stronnictwa polityczne. W tym czasie Armia Czerwona zbliżała się do Odry, skąd było już niedaleko do Berlina. Pozycja Związku Sowieckiego wśród państw koalicji antyhitlerowskiej rosła z każdym dniem. W tym właśnie momencie Stalin postanowił ostatecznie załatwić „sprawę polską”.
W dniach 4-11 lutego 1945 roku w Jałcie na Krymie doszło do słynnej konferencji „Wielkiej Trójki”. Churchill, Roosevelt i Stalin debatowali nad polityką wobec Niemiec po wojnie, nową konfiguracją stosunków międzynarodowych, utworzeniem Organizacji Narodów Zjednoczonych oraz nad kształtem „nowej” Polski, jej granicach i rządem. Wstępną zgodę na aneksję połowy Polski przez Sowiety (dokładnie 47% przedwojennego terytorium) alianci zachodni wyrazili w Teheranie, podczas poprzedniej konferencji (28 listopad – 1 grudnia 1943 roku). W Jałcie miano dopracować szczegóły, zarówno te dotyczące granic, jak i te dotyczące przyszłego polskiego rządu.
Granicą miała być tzw. linia Curzona, a w zasadzie trochę zmieniona linia nakreślona w pakcie Ribbentrop – Mołotow. W zamian Polska miała uzyskać ziemie na zachodzie (na linii rzek Odry i Nysy) i północy (wybrzeże bałtyckie). Większym problemem, wywołującym napięcia między aliantami, było ustalenie składu polskiego rządu. Funkcjonował już wtedy pod osłoną sowieckich bagnetów uzurpatorski rząd Osóbki-Morawskiego, jednakże Churchill chciał większego rozszerzenia jego składu o przedstawicieli nie związanych bezpośrednio z Moskwą. Ostatecznie Stalin, aczkolwiek niechętny takiemu rozwiązaniu, przystał na nie. I tak był pewien sukcesu swej polityki względem Polski, a przy tym miał jeden zasadniczy atut, którego nie posiadali Churchill z Rooseveltem – to jego wojska znajdowały się na terenie Polski. Nowy rząd miał zostać poszerzony o „przedstawicieli demokracji w Kraju i za granicą” oraz przyjąć nazwę Polskiego Rządu Tymczasowego Jedności Narodowej. Tenże „rząd” miał być tworzony – a jakże – w Moskwie przez tzw. Komisję Trzech , z udziałem Mołotowa, ambasadora Wielkiej Brytanii Archibalda Clark-Kerra oraz ambasadora USA Averilla Harrimana. Zupełnie pominięto legalny rząd Rzeczypospolitej Polskiej, nie konsultując się z nim w ogóle i nie pytając go o zdanie.
Co dalej?
O formowaniu nowego „rządu” Polski opinia publiczna na świecie dowiedziała się 12 lutego 1945 roku. Następnego dnia rząd polski w Londynie stanowczo zaprotestował, nazywając ustalenia jałtańskie „nowym rozbiorem Polski” i „zalegalizowaniem ingerencji rządu sowieckiego w wewnętrzne sprawy Polski”. Polska, ofiarnie walcząca po stronie aliantów od pierwszego dnia wojny, została potraktowana jak sojusznik hitlerowskich Niemiec. Był to ogromny szok, który ostatecznie grzebał polskie marzenia o niepodległej i suwerennej Rzeczypospolitej, wolnej od „opieki” Moskwy. Jednocześnie dały się zauważyć szczeliny w stosunku stronnictw politycznych wobec nowej sytuacji. W Stronnictwie Ludowym podnosiły się głosy, aby spróbować dogadać się z PKWN-em. Jednocześnie na 2 kwietnia 1945 roku zapowiadano ujawnienie Stronnictwa. PPS WRN, mimo podobnego stosunku do postanowień jałtańskich, jaki miała RJN, również chciała „wyjść na powierzchnię”. W takim momencie nadchodzi zaproszenie ze strony sowieckiej do rozmów. Sytuacja, jaka się wytworzyła była iście z greckiego dramatu – każdy krok mógł skończyć się źle z punktu widzenia polskiej racji stanu. Podjęcie rozmów z „partnerem”, który 17 września 1939 roku najechał wspólnie z Hitlerem Polskę, który anektował połowę jej terytorium, który wywiózł ogromną liczbę ok. 1,5 miliona polskich obywateli na Syberię, który wymordował przedstawicieli polskiej inteligencji w lasach katyńskich, który rozbrajał i mordował żołnierzy AK na „wyzwalanych” terenach, który nie dopuszczał do pomocy Warszawie w trakcie Powstania groziło uwięzieniem. Niepodjęcie rozmów dawało asumpt sowieckiej propagandzie o „polskich faszystach i kolaborantach”. Było to o tyle groźne, że dzięki zakulisowym wpływom ZSRS na Zachodzie, uzyskanym przy pomocy rozlicznej agentury w otoczeniu przywódców Wielkiej Brytanii i USA (a nawet w Hollywood), propaganda ta była brana za dobrą monetę.
Kwestię rozmów trafnie ujął Kazimierz Pużak: „Gdybyśmy nie wzięli udziału w tej konferencji – to sądząc po dalszych perypetiach – Moskale mogliby z całą stanowczością twierdzić, że podziemie polskie unika spotkań, gdyż ma na sumieniu wszystkie akty antyradzieckie i oczywiście dąży do wojny z ZSRR.(…). Jednak niezależnie od przypusczeń racja stanu wymagała bez względu na to co wyniknie, stawiennictwa naszych osób…”. Do końca wierzono, że mimo wszystko przedstawiciele prawowitego rządu londyńskiego będą partnerami w rozmowach. Chyba nikt w najgorszych snach nie przewidywał finału rozmów w postaci aresztowania i procesu w Moskwie.
Gen. Iwanow prosi na rozmowy
Operacją poszukiwania polskich przywódców kierował gen. NKWD Iwan Sierow, który w Polsce występował pod pseudonimem „Iwanow” – pełnomocnik Państwowego Komitetu Obrony do spraw ochrony tyłów 1 i 2 Frontu Białoruskiego. Był to specjalista od likwidowania ruchów niepodległościowych w Europie Środkowo-Wschodniej (później, w 1956 roku, brał udział w tłumieniu powstania węgierskiego). W tamtym czasie zajmował się rozbiciem struktur Polskiego Państwa Podziemnego. Uruchomiono wszystkie środki znane sowieckim służbom specjalnym, aby znaleźć polityków „londyńskich” znajdujących się w Polsce oraz dowódcę Sił Zbrojnych w Kraju czyli gen. Okulickiego. Sięgnięto przede wszystkim po najskuteczniejszą broń – agenturę. Działała ona na tyle sprawnie, że śledczy z NKWD dysponowali kopiami dokumentów Rady Jedności Narodowej. Delegat Rządu RP Jan Stanisław Jankowski polecił powiadomić rząd brytyjski i amerykański o danych personalnych członków Krajowej Rady Ministrów, na wypadek ich aresztowania przez Sowietów. Jednocześnie informowano też, że „penetracja NKWD jest tak intensywna, że niebezpieczeństwo dla nas i aparatu jest groźne”.
Pierwszym na celowniku był gen. Okulicki. W początkach lutego 1945 roku, poprzez kpt. Zbigniewa Woronicza i gen. tzw. Polskiej Armii Ludowej (utworzonej z Milicji Ludowej Robotniczej Partii Polskich Socjalistów oraz części sił rozbitej organizacji Komenda Obrońców Polski i kilku innych mniejszych lewicowych ugrupowań) Stanisława Pieńkosia „Skały” dano Okulickiemu znać, że dowództwo Armii Czerwonej chciałoby się z nim spotkać. Pociągnęło to za sobą całą grę operacyjną, która miała doprowadzić do aresztowania przywódców Podziemia. Czas naglił, Stalin się niecierpliwił, co w warunkach sowieckich mogło źle się skończyć dla samych „psów gończych” z NKWD.
W końcu kontakt nawiązano, choć początkowo podczas obrad Komisji Głównej Rady Jedności Narodowej w Podkowie Leśnej „(…) jednomyślnie odradzono pójście na takie spotkanie (…)”. Ze strony sowieckiej negocjatorem był płk. Pimienow, który starał się przekonać polską stronę o szczerych i uczciwych zamiarach rosyjskich. Chciano porozmawiać m.in. o tym, że „(…) AK wysadza pociągi, zabija ludzi, robi napady na banki itd. (…)”.
4 marca 1945 roku płk Pimienow dostarczył listy delegacji polskiej z gwarancjami bezpieczeństwa dla gen. Okulickiego i wicepremiera Jankowskiego. 17 marca Jankowski spotkał się z Pimienowem. Następnego dnia spotkali się z nim ludowcy (Bagiński, Bień, Mierzwa), a 20 marca ludzie ze Stronnictwa Pracy (Chaciński, Urbański) oraz Stronnictwa Narodowego (Jasiukowicz, Kobylański). Sowieci zobowiązali się nawet do dostarczenia samolotu, którym polscy politycy mieli się udać do Londynu na konsultacje. Na 27 marca ustalono spotkanie, w którym miał uczestniczyć Delegat Rządu, przewodniczący Rady Jedności Narodowej K. Pużak, gen. Okulicki. Następnego dnia w spotkaniu mieli brać udział członkowie Krajowej Rady Ministrów i Rady Jedności Narodowej. Polska strona nabrała ufności i jej czujność została przytłumiona. Tymczasem Sierow pisał do Moskwy, że wstępne spotkania z polskimi politykami są częścią planu, który „(…) obliczony jest na ujęcie kierownictwa pięciu partii politycznych wchodzących w skład podziemnego rządu, wicepremiera Jankowskiego a także przedstawicieli partii wchodzących do Rady Jedności Narodowej.” Jednocześnie Sierow o planach aresztowania informował Bieruta i Osóbkę-Morawskiego. Planowano zatrzymać przedstawicieli Polski i najpierw umożliwić rozmowy z nimi Bierutowi Osóbce-Morawskiemu, a dopiero po nich zdecydować o dalszym uwięzieniu bądź zwolnieniu. Operacja miała być utrzymana w ścisłej tajemnicy, lecz gadatliwość Osóbki-Morawskiego doprowadziła do wycieku informacji o niej. Ostrzeżenie o planowanych działaniach sowieckich otrzymał Kazimierz Bagiński. Nie wzbudziło to, niestety, podejrzeń wśród polskiej delegacji, która miała się spotkać z przedstawicielami ZSRS.
Aresztowanie, proces i milczenie świata…
27 marca 1945 roku do podwarszawskiego Pruszkowa udał się Delegat Rządu Jankowski, gen. Okulicki (wahał się najdłużej, znając Sowietów z czasów swego pobytu w Rosji), Kazimierz Pużak oraz tłumacz J. Stemler-Dąbski. Następnego dnia na konferencję udała się reszta delegatów. Tam dokonano ich aresztowania i 29 marca 1945 roku przewieziono do Moskwy, a ściślej mówiąc do owianego grozą więzienia NKWD na Łubiance.
Wobec braku informacji od delegatów, szef Biura Prezydialnego Delegatury Rządu T. Miklaszewski 30 marca poinformował Londyn. 31 marca Stefan Korboński, który objął tymczasowe szefostwo Delegatury, depeszował do Londynu o rozmowach z Sowietami i swych podejrzeniach co do losu delegacji. Rząd w Londynie na podstawie tych informacji rozpoczął akcję dyplomatyczną mającą wyjaśnić zaginięcie delegatów. Naciskano na rządy Wielkiej Brytanii i USA, celem wyjaśnienia sytuacji. Oczywiście Sowieci odpowiadali, że nic nie wiedzą, wspominając tylko, że jest prowadzone dochodzenie w sprawie, jak to ujęto – „agentów rządu londyńskiego”. Brytyjczycy o rosyjskiej odpowiedzi nie poinformowali rządu RP. Akcja dyplomatyczna poniosła fiasko, żadnych informacji nie zdobyto. Dopiero w początkach maja 1945 roku Sowieci oficjalnie potwierdzili zatrzymanie polskiej delegacji w San Francisco. Polacy mieli stanąć przed sądem za „prowadzenie działań dywersyjnych przeciwko Armii Czerwonej”. Rząd angielski i amerykański przy pozorach zainteresowania i troski o los Polaków uwięzionych w Moskwie nie zrobiły nic, aby nie dopuścić do haniebnego procesu swego sojusznika przez innego „sojusznika”. Sam ten fakt ukazywał, jak mordowana była idea wolnej i suwerennej Polski przy milczącej aprobacie mocarstw zachodnich. Takie zachowanie do dziś musi budzić niesmak, oburzenie i obrzydzenie, bo w ten sposób na siłę wepchnięto nas w łapy państwa, dla którego byliśmy cały czas „Priwislinskim Krajem” – tym razem w nowej odsłonie.
13 czerwca Biuro Polityczne CK WKP(b) przyjęło uchwałę o przeprowadzeniu procesu 16 przywódców Polski Podziemnej, który miał się odbyć 18 czerwca 1945 roku. Akt oskarżenia, podpisany 14 czerwca przez generalnego prokuratora wojskowego Armii Czerwonej gen. mjr. Nikołaja Afanasjewa, składał się z pięciu rozdziałów: organizacja AK na tyłach armii sowieckiej, tworzenie organizacji „Nie”, dywersja na zapleczu frontu, praca nielegalnych radiostacji na zapleczu frontu oraz najbardziej absurdalny zarzut – plan przygotowania wystąpienia wojennego przeciw ZSRS w bloku z Niemcami(!). Proces celowo pomijał dorobek Polskiego Państwa Podziemnego w walce z hitlerowskimi Niemcami, kłamliwie ukazując rzekome wspólne cele Polski i III Rzeszy, co miało skompromitować prawowity rząd polski, był jednym z przykładów stalinowskiej samowoli względem przebudowywania Polski na rosyjską modłę. Opinia publiczna była o procesie szeroko informowana, co było elementem propagandy.
Wyrok
Wyrok zapadł już 21 czerwca 1945 roku. Przypomnijmy nazwiska skazanych w tej kpinie z cywilizowanych zasad.
Gen. Okulicki dostał wyrok 10 lat więzienia (prawdopodobnie zamordowano go w więzieniu w Wigilię 1946 roku), Jankowski – 8 lat („umarł” w więzieniu na 2 tygodnie przed zwolnieniem), Bień i Jasiukowicz – 5 lat (ten ostatni również „umarł” w więzieniu), Pużak – 18 miesięcy (zwolniony 1 listopada 1945 roku; po powrocie do Polski został aresztowany i zmarł w więzieniu w Rawiczu w 1950 roku), Czarnowski – 6 miesięcy, Chaciński, Mierzwa, Stypułkowski i Urbański – 4 miesiące. Kobylański, Stemler-Dąbski i Michałowski zostali uniewinnieni. Antoni Pajdak został wyłączony z tego procesu i w tajnym procesie został skazany na 5 lat. Wysokość wyroków mogła zaskakiwać w totalitarnym państwie Stalina, gdzie ludzie byli rozstrzeliwani za wzięcie kilku kłosów zboża z kołchozowego pola, w okresie klęski głodu (tzw. prawo „pięciu kłosów”). Tym razem chodziło o pohańbienie przedstawicieli Polski, rzucenie ochłapu łaski przez satrapę. Tego samego dnia kiedy ogłaszano wyrok w „procesie szesnastu”, Mikołajczyk – również w Moskwie – podpisał porozumienie dotyczące powstania Tymczasowego Rządu Jedności Narodowej. Zbieżność dat nie wydaje się przypadkowa – proces miał być także straszakiem wobec tych, którzy mieli obiekcje wobec polityki polskiej Stalina.
Po latach jednakże sprawiedliwość zatriumfowała – 19 kwietnia 1990 roku Sąd Najwyższy ZSRR wyrok uchylił stwierdzając, że oskarżeni przestępstw nie popełnili.
Daniel Sieczkowski
Foto: Red is Bad, commons.wikimedia.org