Do długiej niczym wykaz numerów w książce telefonicznej listy lapsusów Pana Janusza dołączyła kolejna teza: Hitler nie miał na celu wymordowania milionów Polaków, Żydów, Rosjan. Szereg nazistowskich publikacji, wytworów propagandy, przemówień, dokumentów, wreszcie: rozkazów i działań to za mało, by Pana Janusza przekonać. Tak samo, jak do tego, że Niemcy mordowali Dzieci Zamojszczyzny.
Skąd monstrualna wręcz ignorancja i absolutny brak wyczucia? Skąd twierdzenie, że męczennicy z Oświęcimia i Brzezinki mieli więcej wolności, niż dzisiejsi kierowcy, bo nie musieli zapinać się na pryczach pasami bezpieczeństwa? Skąd przekonanie o nieszkodliwości „lekkiej pedofilii”, skąd zapewnienie, że oglądając zawody niepełnosprawnych może skutkować czasowym brakiem koordynacji ruchowej, że kobieta nasiąka poglądami mężczyzny przez jego nasienie, że Kiszczak to bohater? A wolność produkcji oscypków za Stalina? A zapowiedź – skądinąd niezwykle „liberalnej” – kontroli telewizji po dojściu do władzy?
Część publicystów wprost zarzuca Panu Januszowi ubecki rodowód. Przytaczają przy tym liczne fakty świadczące na jego niekorzyść, jak możliwość swobodnego podróżowaniu po Europie w czasach głębokiej komuny czy chwalenie się podpisaniem „lojalki”. Inni po prostu sugerują, że Pan Janusz ma zadanie i plan skompromitowania prawicy w Polsce i niedopuszczenia jej do rządzenia krajem. Istotnie, kanalizuje on niezadowolenie młodych ludzi w partii, która w swym mateczniku nie potrafi zebrać podpisów niezbędnych do wystartowania w wyborach.
Czytaj także: Geostrategia, czas na radykalne zmiany
Ja jednak jestem dość ostrożny w wysnuwaniu czy akceptacji takich „teorii spiskowych”. Nawiązuję zaś dużo chętniej do tzw. brzytwy Hanlona, prawa, którego brzmienie jest następujące:
Nigdy nie przypisuj niegodziwości temu, co można równie dobrze wytłumaczyć głupotą.
I na nic się dzisiaj zdadzą dzisiaj wyjaśnienia zwolenników Pana Janusza, że „jego wypowiedzi są manipulowane przez lewackie media”, ani że „przynajmniej mówi otwarcie to, co myśli”. Myślenie przed wypowiedzią jest nie tylko warunkiem skutecznego uprawiania polityki (czy to w demokracji, czy to w monarchii, czy w jakimkolwiek innym systemie), jest to przede wszystkim umiejętność niezbędna do zwykłego życia w społeczeństwie. Dodatkowe podkładanie się mediom, rysowanie sobie na czole tarczy strzelniczej to albo sabotaż, albo szaleństwo. Tertium non datur.
Tymczasem wolnościowi konserwatyści mają przecież tak wiele możliwości! Mogą realizować się politycznie w strukturach Unii Polityki Realnej czy nowego stronnictwa Pana Wiplera, mogą realizować się intelektualnie w szeregu stowarzyszeń i fundacji (ot, choćby w KoLibrze czy Centrum im. Adama Smitha). Niechże więc przestaną ulegać autorytetowi politycznego nieudacznika, który od dwudziestu lat przed – dosłownie – każdymi wyborami wytwarza atmosferę sukcesu na wyciągnięcie ręki, że „teraz to już na pewno nam się uda”, a w Sejmie znalazł się niegdyś tylko dlatego, że nie było wtedy progu wyborczego. Niechże zdejmą z siebie odium debat, w których rozważa się, czy Hitler zapinałby dziś pasy w samochodzie. Niechże połączą wreszcie siły własnego rozumu, młodzieńczego zapału z polityczną skutecznością i odetną tę pępowinę, przez którą sączy się trucizna. Wtedy bez wątpienia prawica będzie mogła stanąć w szranki z klasą polityczną ubrana w lśniącą zbroję argumentów, a nie przebranie clowna.
fot. Wikimedia