Wczoraj przez media przetoczył się medialny spektakl z udziałem posła Wiplera, który nieco ponad rok temu dostał tęgie lanie od funkcjonariuszy policji. Pisząc spektakl nie mam na myśli teatrzyku odgrywanego przez polityka Kongresu Nowej Prawicy (chociaż umówmy się, momentami patosem powiało), piję rzecz jasna do zachowania niektórych mediów, które zaprosiły parlamentarzystę do swoich programów tylko po to, by udowodnić mu postawioną przez siebie tezę.
Przyznam uczciwie, po całym dniu i przemieleniu tzw. „Wipler Gate” przez wszystkie możliwe stacje telewizyjne, miałem jej zwyczajnie dosyć. Nowoczesne media mają to do siebie, że potrafią pozbawić ciekawy temat wszelkich znamion atrakcyjności dla widza. Wałkują go do tego momentu, aż obserwator zauważy u siebie odruch wymiotny i odejdzie od odbiornika. Podobnie było wczoraj. Miliony ekspertów, specjalistów i tym podobnych, kolokwialnie mówiąc, „rozbijało gówno na atomy”. I chociaż skręcało mi kiszki, a na dźwięk nazwiska Wipler dostawałem już lekkich drgawek – zdecydowałem się obejrzeć ostatni tego dnia program z udziałem posła KNP. „Fakty po faktach” w telewizji TVN.
To co zobaczyłem na antenie tej komercyjnej stacji przerosło moje wyobrażenia. Zdawałem sobie sprawę, że słowa „TVN” oraz „obiektywizm”, to antagonizmy, ale forma rozmowy z zaproszonym gościem zaprezentowana przez prowadzącego Grzegorza Kajdanowicza sprawiła, że spadłem z krzesła. Facet, wbrew temu co mówi nazwa jego programu, był odporny na fakty i najwidoczniej przyjął taktykę, że będzie je konsekwentnie ignorował. Pana redaktora interesowało to ile Wipler wypił i jak odzywał się do policji, całkowicie bagatelizował zaś fakt, że dwójka rozjuszonych funkcjonariuszy dokonała na bezbronnym człowieku linczu. Sądząc po wypowiedziach pracownika TVN-u dopuszcza on możliwość skatowania dowolnej osoby, która wyraża zaniepokojenie policyjną interwencją. Nie wykluczam, że Wipler rzeczywiście obrzucił policjantów „mięsem”, ale na Boga, jeżeli to ma usprawiedliwiać zwierzęcą agresję z ich strony, to ja jako obywatel mam święte prawo się bać. Każdy, zakładam, że pan redaktor również, przynajmniej raz w życiu wracał zalany do domu. W głowie kotłują się wówczas różne myśli, także te głupie. Nierzadko zdarzyło się coś „chlapnąć”, czy zwyczajnie się skompromitować. Jeśli jednak policja ma prawo użyć wobec mnie siły tylko dlatego, że po kilku głębszych wulgarnie odniosłem się do człowieka w mundurze, to coś tutaj jest nie tak. Oczywiście, pewne środki powinny zostać zastosowane, ale jeżeli pierwszym z nich jest przemoc fizyczna – oznacza to, że dana osoba powinna pożegnać się z pracą w tym zawodzie. Owocem tzw. „Wipler Gate” nie powinna być więc debata w jaki sposób wypowiadał się pan poseł, ale rzeczywiste pochylenie się nad problemem, którym jest brak odporności na stres i nieumiejętność zapanowania nad emocjami przez funkcjonariuszy policji.
Czytaj także: Stan współczesnej oświaty. Czy czas na radykalne zmiany?
Wracając do „Faktów po faktach”. W trakcie programu, redaktor Kajdanowicz nieustannie posługiwał się manipulacją. Powtarzał słowo „bójka”, „szarpanina”, „bicie z policjantami”, sugerował również, że Wipler „kopał policjantkę”. Zaprezentował tym samym wyższy poziom abstrakcji. Każdy kto obejrzał to nagranie chociaż raz, doskonale widział, że żadnej bójki tam nie było – był lincz. Po drugie, na opublikowanym filmie widać, że owszem polityk wymachuje nogami, ale ma to miejsce w momencie, gdy leży na ziemi, a funkcjonariusze okładają go gumową pałką. Jest to najnormalniejsza reakcja na ból. Tymczasem w oczach redaktora Kajdanowicza Wipler urasta do roli agresora. Pomijam już oczywiście fakt, że polityk został zaproszony do studia w charakterze gościa, który miał opowiedzieć o swojej sprawie, a nie worka treningowego dla „kontrowersyjnego” żurnalisty. Wspomniane zachowanie Kajdanowicza uwłacza godności widza i nie jest niczym innym niż wcieleniem w życie maksymy Tomasza Lisa – „Ludzie nie są tacy głupi, jak nam się wydaje. Są dużo głupsi.” Przeciętny odbiorca tego programu został potraktowany jak niepiśmienny jaskiniowiec, któremu światły pan dziennikarz musi wytłumaczyć co rzeczywiście przedstawia nagranie. Owo „tłumaczenie” nie miało oczywiście zbyt wiele wspólnego z faktami, było po prostu przedstawieniem subiektywnej wizji – i tutaj mam problem – redaktora, czy może jednak jego zwierzchników?
Po obejrzeniu programu dopadła mnie smutna konstatacja. Przeraziło mnie to, do jakiego stopnia są w stanie posunąć się ludzie, którzy sympatyzują z rządzącymi politykami. Zmroziło mnie na myśl o tym w jak obrzydliwie ordynarny sposób są w stanie wciskać swoim odbiorcom ciemnotę, byle tylko nie przedstawić w dobrym świetle przedstawiciela opozycji. Trwogę wywołał u mnie fakt, że jeżeli prawda nie jest zgodna z ich redakcyjną linią, są gotowi uciekać przed nią nawet w największe absurdy i niedorzeczności. Nie ma co się łudzić, to w jaki sposób TVN opowiedział światu o sprawie Wiplera jest efektem ciepłych relacji utrzymywanych z ugrupowaniem dzierżącym władzę w naszym kraju. Przecież gdyby w podobnej sytuacji co Wipler znalazł się, któryś z polityków PO, przekaz byłby zgoła odmienny. Owszem może przez krótki okres czasu, w imię dziennikarskiego obowiązku, prowadzono by dyskusję nad tym czy dany poseł zachowywał się stosownie, ale po chwili niechybnie przypuszczony zostałby atak na służby mundurowe. Całkiem zresztą słusznie. Niestety, Wipler ma to nieszczęście, że nie jest częścią kółka wzajemnej adoracji. Jemu, jako przedstawicielowi opozycji, sprawiedliwość, przynajmniej ta „medialna”, nie przysługuje.
Cała sprawa prawdopodobnie jeszcze przez długi czas będzie odżywać na łamach mediów. Odżywać będzie również zapał niektórych postaci do naginania rzeczywistości i manipulowania faktami. W dzisiejszych czasach zrobienie z człowieka bandyty, to banalna sprawa. Tylko od nas zależy czy będziemy się na te przedstawienia nabierać.
DZ
Fot. Rafał Staniszewski/wMeritum.pl